Uciążliwe towarzystwo, zgubienie bagażu, tajemnicze choroby, widok z hotelu na betonową ścianę, wypadek, zgubienie się w szemranej dzielnicy – oto tylko część zdarzeń, których boimy się w podróży. Jak sobie z tym poradzić?
Stresuje pakowanie, zwykle odkładane na ostatnią chwilę. – Czuję, jakbym popełniała duży błąd, jakbym chciała zepsuć wszystko, co poukładane i wygodne, choćby porządek w szafie – mówi Sylwia, moja przyjaciółka, która nigdy nie może przełamać się, żeby zacząć przygotowania do wyjazdu. – Samo pakowanie się jest naruszaniem ładu. Oczyma wyobraźni widzę moje rzeczy po powrocie – brudne, pogniecione. Na samą myśl o tonach prania, suszenia i prasowania odechciewa mi się wkładać rzeczy do toreb i nie chcę nigdzie jechać – wyznaje.
Kiedy już uda się wszystko poupychać i przychodzi pora wyjścia, kilka razy wracamy, żeby sprawdzić, czy okna są zamknięte, krany zakręcone. A myśli, co się stanie z mieszkaniem, kiedy wyjedziemy, zaczynają mieszać się lękami podróżnymi: czy zdążymy, czy czegoś nie zapomnieliśmy, czy wszystko potoczy się bez niespodzianek… I drżą nam ręce, kiedy podajemy do kontroli bilet i dokumenty. Bo nagle uświadamiamy sobie, że nie sprawdziliśmy, czy paszport jest jeszcze ważny.
Wizja dryfowania w chmurach w podłużnym pomieszczeniu o wdzięku puszki do konserw przeraża wielu ludzi do tego stopnia, że lot zawsze wymaga od nich dużego samozaparcia. Ściska im serce, gardło i brzuch świadomość, że nie mogą w każdej chwili wyjść, że są zdani całkowicie na pilota. I to, że na samoloty czyhają stada ptaków z samobójczą misją wkręcenia się w turbiny silnika, porzucone na pasach startowych ostre przedmioty, na które może się nadziać samolot przed startem lub podczas lądowania. Naturalnie poza niezliczoną liczbą innych błahych i mniej błahych powodów mogących doprowadzić do katastrofy, jak zamach, nieszczelność, wyciek paliwa, burza, porwanie, zaraza na pokładzie.
Znasz to uczucie, kiedy stukot kół usypia wszystkich, poza tobą, bo tylko czekasz, aż skład się wykolei i tony metalu zmiażdżą cię podczas snu? To mój demon. Już sam widok dworca przyprawia mnie o mdłości. W mózgu odsuwają się wszystkie szufladki z plakatami z czasów dzieciństwa. Wyziera z nich degenerat uzbrojony w strzykawkę z zainfekowaną krwią, gotów wbić ją we mnie, jeśli nie oddam mu portfela albo i czegoś więcej.
A samotność w przedziale? Siedzę i modlę się, żeby nie dołączył do mnie żaden morderca czy delikwent pozostający na bakier z higieną. Patrzę podejrzliwie nawet na kobietę w średnim wieku, która sięga po coś do torebki. Uf, jeszcze przed sekundą jej kanapka z szynką do złudzenia przypominała nóż. Nie zasypiam, a jednocześnie boję się, że zasnę ukołysana i prześpię swoją stację. Wiem, że nie tylko ja tak mam. Dworcową traumę dzieli ze mną moja koleżanka Julia. – Lęk powoduje, że zawsze się gubię – wyjaśnia. – Boję się, że stanę na złym peronie i trzeba będzie biec przez tory, żeby złapać właściwy skład. Widzę siebie wepchniętą pod pociąg. Przerażają mnie dziury oddzielające schodki wagonu od krawędzi peronu. Oczyma wyobraźni zawsze widzę swoje nogi odcięte metalowymi kołami – opowiada.
Niektórzy sądzą, że remedium na większość obaw stanowi autobus. Jednak dla ludzi nadpobudliwych długa podróż autokarem jest jak zamknięcie w dybach. Denerwuje ich to, że nie mogą rozprostować kości. Na plecach usadawia im się potwór z dżojstikiem i nie daje spokojnie siedzieć, tylko wciąż wciska guziczki: porusz ręką, wyprostuj nogę, zmień pozycję, przecież ci niewygodnie. No i ta natrętna myśl, kiedy odwiedzamy toaletę na stacji benzynowej: „A co, jak autobus odjedzie, a ja zostanę tu bez bagażu?”.
Wielu ludziom towarzyszą obsesje spożywcze. Choćby lęk, że zgłodnieją. Więc szykują wałówkę, którą nasyciłaby się drużyna harcerzy. Wielu z nas boi się, że obok usiądzie pasażer, który wyciągnie z zanadrza jajko na twardo. Fobia spożywcza może objawiać się także ściśniętym żołądkiem.
– Tak bardzo chciałabym powiedzieć, że nie mogę niczego przełknąć przed wyjazdem – żali się Iza. – Utrata apetytu nie byłaby niczym strasznym w porównaniu z napadami kompulsywnego jedzenia, a w konsekwencji – biegunką i bólem brzucha przez całą drogę. Do tego dochodzi bezsenność, zwłaszcza wtedy, kiedy sama mam prowadzić samochód i powinnam, a wręcz muszę się wyspać. Nie ma takiej liczby nastawionych budzików, która dałaby mi poczucie spokoju. Boję się, że nie wstanę, że nie usłyszę alarmu. Że źle obliczyłam czas potrzebny na przygotowanie wszystkiego i wciąż wyliczam go na nowo – wymienia.
Jak się uspokoić? Artystka Lauren Conner proponuje personifikować straszne myśli. Żeby więc odstresować się przed podróżą albo w podróży, zamiast grać w telefonie, weź długopis czy ołówek i namaluj swoje potwory. Pozwól im wyjść z głowy jak z zapomnianego strychu, przedstaw światu tych spanikowanych suflerów. Włóż w to wszystkie emocje – najgorsze, odrażające, przerażające. Może wyjdzie z tego całkiem dobra sztuka? W końcu przepis na udane dzieło to mocne, prawdziwe przeżycia.
Pomyśl, że w nowym miejscu też możesz mieć kilka rzeczy, które dadzą ci poczucie bezpieczeństwa. Nie bez powodu na każdy wyjazd z dziećmi, choćby nie domykał nam się bagażnik, musimy zabrać ulubioną przytulankę malucha. Miejmy i dla siebie coś takiego. Może budzik, którego tykanie nas usypia i daje pewność, że zawsze obudzimy się na czas. Albo poduszkę, która pachnie domem.
W podróż weź wodę, gumy do żucia, książkę. Nigdy nie bagatelizuj konieczności naładowania telefonu. Miej gotówkę na wypadek, gdyby zgubiła się lub nie chciała zadziałać karta płatnicza. Potrzebne nazwiska, nazwy hoteli, ulic, miejsc zapisuj nie tylko w telefonie, ale i na kartkach. Włóż fiszki do kieszeni, a nie do torebki, w której masz też portfel i smartfona. Miej numery bliskich w pamięci lub zapisz je w notesie, który zmieści się do kieszeni spodni czy spódnicy – nie kurtki, którą łatwo zostawić na siedzeniu pojazdu albo na oparciu kawiarnianego krzesła. Oswój swoje demony i życz im udanej podróży!
Tekst: Karolina Duszczyk
Ilustracja: Ruth Niedzielska
dla zalogowanych użytkowników serwisu.