Czy poza naszą cywilizacją istnieje gdzieś w kosmosie inna? To jedno z najważniejszych pytań nauki, które wciąż pozostaje bez odpowiedzi.
Film narobił zamieszania w całym świecie. Trwa tylko kilka minut, ale władze Chile aż dwa lata bały się go odtajnić. Nakręcony w 2014 roku przez załogę wojskowego śmigłowca Cougar jest zapisem spotkania z niewidocznym dla radarów obiektem latającym (UFO – Unidentified Flying Object). Widać na nim lecący na wysokości 1500 m metaliczny dysk, który zdaje się emitować jakąś energię. Po chwili obiekt wypuszcza strugę dymu, zmienia kurs i niknie w chmurach. Przezorni wojskowi nie próbowali go gonić.
Przede wszystkim zostało ono dokładnie zbadane przez komisję chilijskich sił powietrznych, która stwierdziła, że nie wie, czym jest ten obiekt. Ponadto bardzo rzadko się zdarza, żeby rząd jakiegokolwiek państwa przyznał, że jego armia napotkała UFO. Czy dlatego, że w innych krajach nie pojawiają się latające dyski? Wątpliwe. Raczej nikt nie chce się tym chwalić. Tylko dlaczego?
– Bardzo żałuję, że w minionej kadencji prezydenckiej ukrywano prawdę o UFO – powiedział w Białym Domu John Podesta, odchodzący ze stanowiska starszy doradca prezydenta Obamy. – Szczerze mówiąc, powinniśmy ją już ujawnić, bo Amerykanie są w stanie przeżyć tę prawdę – dodał.
Czy wiedza o UFO jest aż tak straszna, że rząd najpotężniejszego państwa świata boi się o swoich obywateli?
Pół wieku temu Frank Drake sformułował słynne równanie określające szacunkową liczbę obcych cywilizacji w naszej Galaktyce. Ma ono aż siedem parametrów i, w zależności od ich wartości, wynik oscyluje od jednego do wielu milionów. I choć wzór nie ma wartości praktycznej, to pokazuje, co należy brać pod uwagę przy pytaniu, czy poza ludzkością istnieje w kosmosie inteligentne życie.
Jednym z siedmiu parametrów w równaniu Drake’a jest liczba gwiazd we wszechświecie. Otóż najnowsze wyniki wskazują, że może ich być aż 300 tryliardów (3 x 10 do potęgi 23) – tyle, ile ziaren piasku na wszystkich ziemskich plażach. Wiemy również w przybliżeniu, ile jest planet w kosmosie. I to takich, które nie leżą ani zbyt daleko, ani nazbyt blisko (strefa ekologiczna) macierzystej gwiazdy, tak aby woda mogła istnieć na nich w stanie płynnym.
Dzięki temu, że za pomocą teleskopu kosmicznego Keplera odkryto ponad tysiąc obcych planet w naszej Galaktyce, badacze mogli wstępnie ustalić, że jedna piąta gwiazd w całym kosmosie ma planety leżące w takich rejonach. Jest ich więc mnóstwo. Zagadką są jednak pozostałe parametry równania Drake’a. Na przykład jak często na takich planetach może się rodzić życie, jak często ewoluuje ono do formy inteligentnej czy też jak długo cywilizacje mogą trwać, zanim znikną.
Dwaj badacze nieba z Uniwersytetu Rochester oraz Uniwersytetu Waszyngton, Adam Frank i Woodruff Sullivan, korzystając z równania Drake’a, postanowili obliczyć, jakie jest prawdopodobieństwo, że ludzkość była i jest jedyną inteligentną cywilizacją w kosmosie. I okazało się, że to prawdopodobieństwo jest niewyobrażalnie małe – wynosi jeden do dziesięciu miliardów bilionów, czyli ułamek z jedynką w liczniku i z liczbą 10 podniesioną do 22 potęgi w mianowniku. Statystycznie rzecz biorąc, nie jesteśmy w kosmosie sami...
Od półwiecza powstało wiele programów badawczych, w tym największy i działający do dzisiaj, czyli SETI, które szukają śladów lub sygnałów pochodzących od innych cywilizacji. Niczego jeszcze nie znaleziono. Albo tych cywilizacji jednak nie ma, albo są tak daleko, że trudno ich obecność wykryć. Albo istniały, lecz wyginęły. Wszechświat liczy niemal 14 miliardów lat, więc w tym czasie miliony cywilizacji mogły powstać oraz zniknąć.
Ale uczeni pracujący dla programu SETI są dobrej myśli. Właśnie uruchomili dwuletni program obserwacji 20 tysięcy stosunkowo bliskich nam czerwonych karłów. To gwiazdy sporo mniejsze od Słońca (między 0,08 a 0,6 masy naszej gwiazdy), niewidoczne gołym okiem, żyjące o wiele dłużej niż Słońce i znacznie od niego chłodniejsze. Aż trzy czwarte wszystkich gwiazd w kosmosie to właśnie czerwone karły. Jest ich zatem bardzo dużo, a na dodatek wiele z nich ma planety w strefach ekologicznych.
Niedawno badacze nieba – René Heller z Max Planck Institute for Solar System Research w Getyndze w Niemczech i Ralph Pudritz z McMaster University w Kanadzie – uznali, że przy poszukiwaniach sygnałów od obcych cywilizacji należy się skupić na obszarze nieba, z którego hipotetyczni obcy mogą obserwować Ziemię na tle Słońca. Oczywiście, nie wiemy, jakimi technikami tamci dysponują. Mogą się one istotnie różnić od naszych. Jednak z pewnością obcy korzystają z tych samych praw fizyki. Jeśli nas widzą, mogą nadać w stronę Ziemi komunikat. Będziemy w stanie go odebrać, tylko obserwując określony fragment nieba.
Wielki astrofizyk Stephen Hawking uważa, że nie powinniśmy szukać obcych, gdyż nawiązując z nimi kontakt, narazimy Ziemię na inwazję. Oni przecież mogą nie mieć dobrych zamiarów! Inni badacze nieba również tak uważają, chociaż są w mniejszości.
Profesor Maciej Konacki z Centrum Astronomicznego im. Mikołaja Kopernika PAN w Toruniu, tak o tym mówi:
– Jeśli chodzi o obcych, to wolałbym, byśmy jak najdłużej ich nie spotykali. Doświadczenia, przynajmniej ziemskie, są takie, że bardziej rozwinięta technicznie cywilizacja zawsze niszczy i w końcu unicestwia słabszą. Być może w kosmosie to prawo nie działa, a może jest, niestety, uniwersalne. Powinniśmy się raczej ukrywać jeszcze tysiące lat i rozwijać. Tym bardziej że mamy dosyć bezpieczne położenie w Galaktyce, prawie na peryferiach. W Drodze Mlecznej istnieją przecież gwiazdy znacznie starsze niż nasze Słońce. Jeśli wokół nich powstało kiedyś życie i przetrwało, z pewnością jest też bardziej rozwinięte niż nasze. Lepiej nie wchodzić mu w drogę.
Stąd pomysł uczonych z Uniwersytetu Columbia, czyli Davida Kippinga i Alexa Teacheya, żeby ukryć nas przed obcymi, wysyłając odpowiedni impuls laserowy w stronę, z której ewentualni kosmici mogliby dostrzec Ziemię. Taki błysk na pewno by nas przed ich wzrokiem zasłonił.
Przemek Berg
dla zalogowanych użytkowników serwisu.