Pierwsze miesiące stanu wojennego były bardzo mroźne. Pan Konstanty, mieszkaniec Warszawy nałożył więc kożuch i wyszedł na miasto, by załatwić ważną sprawę. Był 10 lutego 1982 roku.
- Nie chciałem się spóźnić, więc spojrzałem na zegarek, ile mam czasu, by dotrzeć na miejsce; wskazywał 10.23 - wspominał pan Konstanty.
Po kilkunastu krokach - już na ulicy - przypomniałem sobie, że nie zabrałem dokumentów. Zawróciłem. Położyłem rękę na klamce drzwi wejściowych i poczułem nagły zawrót głowy. Drzwi, które zawsze otwierają się na zewnątrz, teraz lekko, bez oporu uchyliły się do wnętrza. "Zawieszone na beztarciowych zawiasach" - posłyszałem jakby z wnętrza mózgu. Wszedłem do domu wyczuwając obecność tuż przy mnie wielu, nie tyle widzialnych, co wyczuwalnych "szarych cieni osób". Wraz z nimi wsiadłem do windy. Normalnie wjeżdżam nią kilkanaście sekund. Tym razem jechałem długo. Wydawało mi się, że kilka minut.
Nagle rozsunęły się drzwi, "cienie" rozpierzchły się, a ja zostałem sam. Wróciła mi pełna przytomność i z przerażeniem rozglądałem się wokoło. Byłem mokry od potu - może dlatego, że miałem kożuch, ale chyba też ze strachu. Stałem w pomieszczeniu bez ścian, które miało podłogę i sufit. Wokół w przestrzeni bez granic widziałem wiele istot podobnych do ludzi, które rozchodziły się niknąc w oddali.
O parę kroków ode mnie stała grupka wysokich osobników o jasnych blond włosach. Nagle wzrok jednego z nich padł na mnie i cała grupka obróciła się ku mnie. Zobaczyłem ludzkie opalone twarze o wydatnych kościach policzkowych, niebieskie oczy - teraz pełne zdumienia.
- Człowieku, skąd się tu wziąłeś? - tego nie usłyszałem, a poczułem "w głowie".
- Nie wiem - odpowiadałem im głosem - wchodziłem do domu i... Znów pełne zdumienia spojrzenia i przez mój mózg przemknął kłąb niezrozumiałych cudzych myśli.
W tym samym momencie tuż obok mnie "wyrósł z podłogi" gruby słup szarej materii. Na jego pionowym boku rozsunął się kolisty otwór i wyszedł z niego mężczyzna o zupełnie ludzkim wyglądzie i twarzy pooranej zmarszczkami, o ciemnych włosach przyprószonych siwizną. Rozejrzał się wokoło, spojrzał też na mnie i znów "w głowie" posłyszałem: "nikt nie czeka, to było do przewidzenia".
Nie wiem dlaczego poczułem żal do niego, a on chyba to odebrał telepatycznie, bo zwrócił się teraz do mnie.
"Człowieku - czy pękł ci kryształ czasochronu?"
reklama
Nie pojąłem o czym on mówi. Przybysz wyjął więc z zanadrza piękny jasny kryształ, zawieszony na sznureczku. Widać było że jest zmatowiały, może przez wewnętrzne pęknięcia. "Pękł mi i czas u mnie biegł normalnie. Wróciłem tu za późno - nie pojmowałem, co on mi telepatycznie przekazuje. Z krótkiej wymiany myśli wynikło, że on był skazany na dwudziestoletnie (około) penetrowanie czasoprzestrzeni w swoim pojeździe. Wskutek awarii pękł mu kryształ, od którego zależało przemieszczanie się w czasie i w wyniku tego wrócił o dwadzieścia lat (według ziemskiej miary czasu) za późno. I już nikt na niego nie czekał.
Niewiele z tego zrozumiałem ale zapytałem: - Wobec tego gdzie ja jestem?
- Tu jest Czwarta Baza Antaresa. To jest jakby czwarta orbita wokoło gwiazdy, którą wy nazywaliście Antares. Tu jest sąd galaktyki - odparł przybysz.
- To jaki rok jest tu teraz według naszej miary czasu? - dopytywałem.
- Teraz byłby rok 25 844-ty - mówił przybysz po krótkim namyśle - teraz na Ziemi pewno jest piękny świat rozwój wszelkich nauk?
Nagle przybysz i tych kilku ze stojącej opodal grupy spoważniało. Biła od nich groza i żal. Tam... w waszym układzie słonecznym nie ma już Ziemi... Zawrót głowy, szarość przed oczami i pan Konstanty stał przed drzwiami swego domu. Spojrzał na zegarek: była 10.25.
Przedmiot z innego wymiaru Parę dni później 1982 roku inny mieszkaniec Warszawy - pan Dariusz - przeżył podobną przygodę. Pozostał po niej pewien niezniszczalny dowód. Był słoneczny, mroźny dzień, około 11 rano. Pan Dariusz stał przed Halą Marymoncką na Żoliborzu. W pobliżu nie było ludzi. Nagle pojawił się przed nim ciemnoskóry mężczyzna - chyba Hindus.
- Miał czarne faliste włosy, był bez nakrycia głowy i bez płaszcza. Zdziwiło mnie to, że miał tylko czarny garnitur i chyba też czarną koszulę - wspomina pan Dariusz.
Stał twarzą do mnie i był nieco wyższy. Bez słowa wziął moją prawą dłoń, otworzył ją, położył coś na niej i zamknął ją. "To dla ciebie" - ale tu nie potrafię powiedzieć czy on to powiedział głosem, czy myślą.
Otworzyłem dłoń. Leżał na niej piękny, świetlisty kryształ.
- To dla mnie? Dlaczego? - zapytałem.
- Bo tak trzeba - posłyszałem i kiedy podniosłem głowę, by mu podziękować, ze zdumieniem stwierdziłem, że wokół mnie nie ma nikogo.
Przedmiot ten ma pan Dariusz do dzisiaj. Jest to kryształ górski o idealnej strukturze. W jednym końcu ma platynowe oczko do noszenia go na rzemyku na szyi. Ale najdziwniejsza jest jego zawartość. Wewnątrz, w poprzek osi podłużnej kryształu jest pusta przestrzeń o wymiarach 7x7x1,8 mm. Na płaszczyznach tego prostopadłościanu znajdują się tysiące mikroskopijnej wielkości kreseczek mikroukładów scalonych. Kryształ zachowuje się dziwnie. Położony na wodzie - bywa, że tonie jak ołów, a innym razem pływa jak korek. Czasami świeci w ciemności seledynowym połyskiem. Badali go nie tylko krystalografowie polscy.
Zapoznawali się z nim też astrofizycy niemieccy i amerykańscy. Wszyscy są zgodni: żaden ośrodek na Ziemi nie dysponuje techniką pozwalającą wyhodować w sposób sztuczny kryształ górski i wbudować do wnętrza takie konstrukcje! To - zdaniem Amerykanów - jedyny na świecie przypadek pozostawienia w rękach człowieka przedmiotu z innego świata. Wielu fizyków opisuje, że przy bardzo silnym wzroście pola magnetycznego pojawia się światło barwy seledynowej, inni dodają iż taką barwę promieniowania obserwuje się przy zaburzeniach czasu, tam gdzie inaczej on płynie. Czyżby niezwykły kryształ pana Dariusza był czymś o czym mówił członek załogi UFO spotkany przez pana Konstantego?
Janota
dla zalogowanych użytkowników serwisu.