Tamara jest malarką. Tak jak jej imienniczka, słynna Tamara Łempicka. Koledzy na studiach wołali za nią: „Łempicka”. A jej nawet nie podobały się płótna tej artystki. Wyjątkiem był obraz zatytułowany „Sa tristesse”.
„Sa tristesse” to portret Iry Perrot, poetki i kochanki malarki. Reprodukcja obrazu wisiała w pokoju Tamary. Kobieta na nim miała krótkie brązowe włosy, równo obcięte na wysokości ucha, ciemne, duże, błyszczące oczy, mocno podkreślone, umalowane, karminowe usta. Patrzyła na Tamarę przenikliwie, jakby chciała przykuć jej uwagę, a potem wyjawić swoją tajemnicę.
To usiłowała odgadnąć Tamara. Sama miała swoją tajemnicę oraz swój smutek. Poznałam ją przez koleżankę. Poszłyśmy któregoś dnia do jej pracowni. Malowała głównie portrety. Z tego żyła. Zauważyłam na ścianie portret rodziny: mężczyzny, kobiety i dziecka, kilkuletniego chłopca. Tamara zaproponowała, że mnie namaluje. Za darmo.
– Ma pani niezwykłą twarz – stwierdziła.
– Zastanowię się – odparłam speszona.
Dość długo to moje zastanawianie trwało. To ona w końcu przyszła do mnie. Po wróżbę. Rozłożyłam karty i nie wiedziałam, od czego zacząć.
– Pani dotychczasowe życie (miała wtedy 32 lata) dzieli się na kilka etapów: pierwsze 10 lat to bardzo szczęśliwe dzieciństwo, a potem wielka tragedia i strata…
– Rodzice zginęli w górach i trafiłam do bidula – wtrąciła spokojnie.
– Następne 10 lat upłynęło pani na oczekiwaniu odmiany losu…
– I ona nastąpiła: dostałam się na studia plastyczne i zakochałam się z wzajemnością w swoim profesorze.
– Ale on w końcu panią zawiódł – powiedziałam. Oczekiwałam, że o tym opowie, ale milczała. – Wtedy wyjechała pani za granicę. Potem jeszcze raz na dłużej…
–„Potem” – powtórzyła po mnie. – Jedno słowo, a tyle złego kryje. Tamara dała mi do zrozumienia, że nie chce o tym rozmawiać.
– Jeszcze w tym samym roku (był już początek marca) spotka pani mężczyznę, z którym ma pani szansę stworzyć szczęśliwą rodzinę – dokończyłam swoją wróżbę.
– Jak się poznamy? – zapytała nagle podekscytowana.
– Po prostu traficie na siebie – powiedziałam.
Chciałam z nią jeszcze porozmawiać o obrazie rodziny, na którym kobieta jest do niej podobna, mężczyzna wygląda na jej rówieśnika (a więc nie jest to ten jej profesor), a dziecko… Ale dałam spokój. Gdy po raz drugi znalazłam się w pracowni Tamary (zdecydowałam się na portret), zauważyłam, że chłopiec z obrazu rodziny ma inny kolor włosów, a jego ojciec mocniejszy zarost. Zapytałam o te zmiany.
– Mój ukochany nie chciał naszego dziecka – wyrzuciła z siebie. – Dał mi pieniądze na aborcję i załatwił wyjazd na stypendium do Włoch. Wyjechałam, ale po kilku miesiącach wróciłam i urodziłam synka. Zostawiłam go w szpitalu, zrzekłam się do niego praw i uciekłam do Włoch na kilka lat. Nie wiem, jak mój syn dziś wygląda, jak ma na imię…
Kilka tygodni później Tamara dostała propozycję wystawy swoich obrazów. Pokazała na niej obraz rodziny. Bez tytułu. Tam zobaczył go Aleksander. Przyszedł z synem. Zadziwiło go, jakim cudem Tamara namalowała jego i Franka! Przecież nigdy wcześniej się nie widzieli! Ona też była zaskoczona tym ich podobieństwem.
Oboje uznali wkrótce, że to spotkanie to musi być przeznaczenie. Aleksander od trzech lat był wdowcem. Powoli dojrzewał do tego, by dać sobie i synowi szansę na nową rodzinę. Tamara od dawna była gotowa na miłość.
– Czy to jest ten mężczyzna, którego zobaczyła pani przy mnie w kartach? – zapytała.
– Na to wygląda – potwierdziłam.
Pierwsza wyjawiła Aleksandrowi swoją tajemnicę Tamara. Potem zrobił to Aleksander. Okazało się, że Franek jest dzieckiem adoptowanym! To była jedna szansa na milion, a może na sto milionów, a jednak testy DNA wykazały, że Franek to biologiczny syn Tamary!
Tak zaczął się kolejny – bardzo szczęśliwy – etap w życiu malarki. Toteż wcale się nie zdziwiłam, kiedy w internecie, wśród jej obrazów, zobaczyłam dobrze mi znany portret (jej!) rodziny zatytułowany „Żegnaj, smutku” (Adieu tristesse).
PS Fizycy kwantowi uważają, że przyszłość wpływa na zachowanie cząstek subatomowych w przeszłości. Historia Tamary pokazuje, że czasem można namalować swoją przyszłość z elementów przeszłości.
Anna Złotowska
fot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.