Jeśli lato wilgotne i ciepłe, sierpień pachnie grzybami. Gdy tylko wejdzie się do lasu, rozchodzi się woń podgrzybków, kozaków i borowików. Uwielbiam ten zapach.
Jestem zapaloną grzybiarą i od razu włącza mi się zmysł znany pokrewnym duszom. Wzrok się wyostrza, chód staje się lżejszy, a nogi jak w walcu prowadzą zakosami. Zbieranie grzybów ma w sobie coś z hazardu. Wciąga. Uzależnia. Człowiek wpada w trans jak pies tropiący w akcji.
To dlatego nie lubię towarzystwa na grzybobraniu. Chcę się skupić na tropieniu grzyba, a nie cioci i wujka. Trudno opisać radość, gdy dojrzę lśniący, brązowy kapelusz. Słońce igra z oczyma, siejąc błyski pośród liści, ale wzrok grzybiarza nie da się omamić. Jest! Prawdziwek, kozak, podgrzybek, maślak. Ten ostatni z całą, często liczną rodziną.
Celebruję moment oddzielenia grzyba od macierzy – grzybni i zawsze pamiętam, że to jeden z dziwniejszych organizmów na naszej planecie. Od dawna słychać echo naukowych głosów, by stworzyć dla grzybów oddzielne królestwo równe rangą królestwom roślin i zwierząt. Tajemnica tkwi w tym, z czego są zbudowane. Zawiesza grzyby między dwoma światami, bo budulec komórek grzyba to roślinna celuloza i zwierzęca, a dokładniej owadzia chityna.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.