Uwielbiam patrzeć na zwierzęta. Szczególnie na ich relacje w jak najbardziej niezależnych od człowieka okolicznościach. Moje psy i koty są wspaniałym obiektem obserwacyjnym, ale nie można powiedzieć, by okoliczności ich życia nie zależały od człowieka.
Mimo to zwierzaki stworzyły w naszym domu społeczność rządzącą się własnymi prawami. Te ogranicza jedynie ludzki – mój – zakaz wchodzenia w spory. Prawdziwy, codzienny obiekt przyrodniczych obserwacji mam za oknem. I chyba tylko to okno pozwala mi znieść nieznośne chłody lutego. Wszystko zaczyna się, gdy robi się zimno. Czasem już w październiku, a czasem w grudniu. Pierwsze przylatują bogatki. Siadają na oknie i pytają: „A gdzie karmnik?".
To sygnał, że muszę biec do kotłowni i powiesić na przybitym do filara haku drewniany domek. Wsypuję nasiona słonecznika i zaczyna się pokaz. Oczywiście karmnik to ludzkie dzieło, słonecznik też nasypany ludzką ręką, lecz na resztę nie mam już wpływu. Jadłodajnia zapełnia się stopniowo. Na początku dosypuję ziaren raz na dzień. Ale przybywa śniegu i spada temperatura, dostawy stają się ciągłe. Ptaki pochłaniają ponad kilogram nasion dziennie.
Jak już wspomniałam, jesienią dominują bogatki, na początku zimy dołączają do nich modraszki, czubatki i sikorki ubogie. Bogatki są dość zgodne. Rzadko dochodzi do przepychanek przy talerzu. Karmnik aż kipi od żółtych brzuszków i czarnych czapeczek. Bogatki wpadają pod daszek karmnika, łapią ziarenko i umykają na najbliższą gałązkę. Zdecydowanie unikają bezpośredniego kontaktu z pobratymcami i nie kłócą się. Nagle przylatuje modraszka. Choć mniejsza, jest obdarzona bojowym charakterem. Jak niebieska bomba ląduje w karmniku, przyjmuje zadziorną postawę i, strosząc malutki czubek, nie wpuszcza nikogo. Sama napycha się ile wlezie i odgania nadlatujące ptaki.
Sikorka uboga jest zupełnie inna. Jej skromna szata charakteryzuje nieśmiałe usposobienie. Podlatuje chyłkiem, łapie ziarenko i już jej nie ma. Tylko przy grubodziobach pozwala sobie na wylądowanie w karmniku. Na razie ich jeszcze nie ma. Przylatują, gdy zima naprawdę skuje świat mrozem. W lutym. Teraz pojawia się pokaźny czubek. To czubatka. Jest dość pewna siebie. Jednak i ona nie zabawia dłużej w jadłodajni. Nagle pobliska wierzba zakwita zielonkawo-żółto. To chmara dzwońców wpadła na co nieco. Przepadam za nimi. Są nie tylko piękne, ale też niezwykle zgodne. Wpychają się do karmnika, który przypomina wówczas tramwaj w godzinach szczytu. Różnica jest taka, że nikt się nie kłóci i nie obawia kieszonkowców. I to wcale nie z powodu braku kieszeni czy portfela. Dzwońce dobrze czują się w gromadzie, ponieważ to gwarantuje im bezpieczeństwo.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.