Strona 1 z 2
Nie załapali się do arki Noego. Pół psy, pół ludzie długo byli naszymi sąsiadami. Tysiąc lat temu znikły w tajemniczych okolicznościach. Ale niezupełnie…
Chłodne, przyciemnione wnętrza Muzeum Bizantyjskiego w Atenach skrywają jedną z największych tajemnic. Wisi tam szokująca ikona. Jej bohater ma bogato zdobione buty, równie kosztowny czerwony płaszcz i… głowę psa! Bardziej niż na świętego chrześcijańskiego wygląda na Anubisa – egipskie bóstwo z łbem szakala. A jednak to podobizna św. Krzysztofa. Tego samego, który – jak głosi tradycja – kiedyś próbował unieść wszystkie grzechy świata, a dziś jest patronem kierowców.
Św. Krzysztof doprowadza do rozpaczy nie tylko policjantów z drogówki, ale również historyków i chrześcijan. Bo choć od V w. budowano kościoły i klasztory pod jego wezwaniem, to tak naprawdę pewne nie jest ani to, że umarł śmiercią męczeńską, ani to, że w ogóle żył. Niewykluczone, że jakiś niezbyt rozgarnięty skryba sprzed wieków pomylił go z mało popularnym św. Merkuriuszem z Syrii (ich losy są podobne).
Tak czy owak w 1969 roku Watykan skreślił Krzysztofa z listy świętych. Oficjalnie – z braku dowodów, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że psi łeb oddał mu niedźwiedzią przysługę. Szczególnie że kilka lat wcześniej historyk sztuki Walter Loeschke przejechał Europę od Rosji po Irlandię, a potem opisał aż 70 obrazów i ikon, które znalazł po drodze. Na wszystkich Krzysztof miał głowę psa. Spróbujmy ustalić, kto i po co mu ją przyprawił.
Święty pies
Legendy Kościoła katolickiego i prawosławnego często różnią się od siebie. Te o św. Krzysztofie nawet bardzo. Niby i tu, i tu ma cztery metry wzrostu i zdumiewającą siłę, lecz zachodnia i wschodnia wersja inaczej ukazują okoliczności jego chrztu.
reklama
Krzysztof katolik nawraca się, gdy dźwiga Dzieciątko Jezus, a wraz z nim wszystkie grzechy ludzkości. W Kościele wschodnim miał on pochodzić z legendarnego plemienia Kynokefalów (od gr. „kynos” – pies i „kefal” – głowa), czyli pół psów, pół ludzi. Jak mówi jedna z wersji legendy, „po latach służby diabłu wyznał skruchę i otworzyły się przed nim bramy raju”. A przy okazji, dzięki boskiej łasce, przemienił się w stuprocentowego człowieka. Niedługo jednak cieszył się nową powierzchownością, bo wkrótce zamęczyli go rzymscy żołdacy.
Co z tego wynika? Ano że święty pies, nim został ideałem, miał na sumieniu jakieś grzechy. I ciężko nad sobą pracował, żeby wyjść na ludzi. Ale nie tylko. Okazuje się bowiem, że Krzysztof nie był jedynym psiogłowcem. Był członkiem plemienia. A dokładniej jednego z wielu plemion Kynokefalów.
Na granicy światówW starożytności, a nawet w początkach czasów nowożytnych istnienie psiogłowców uważano za fakt. Miejsca, gdzie je widywano, zaznaczano na mapach. Podobnie jak i rewiry jednonogich ludzi, sfinksów, gryfów i innych dziwadeł, które dziś spotkać można tylko w grach komputerowych. Powszechnie wierzono, że psiogłowce stronią od ludzi. Dlatego spotykano je na rubieżach cywilizacji, gdzie nauka zwykle styka się z fantazją.
W miarę dokonywania kolejnych odkryć geograficznych pieski świat coraz bardziej oddalał się od ludzkiego. Jeszcze w V w. legendarny król Artur miał spotkać psiogłowce w okolicach Edynburga, ale już 1000 lat później francuski inkwizytor kardynał Pierre d’Ailley’s Ymago Mundi był święcie przekonany, że żyją w Indiach. Marco Polo umieścił ich ojczyznę jeszcze dalej, bo na Andamanach na Oceanie Indyjskim. Nie sposób nie zauważyć, że żyły one zazwyczaj tam, gdzie podróżnik nie dotarł osobiście, lecz dysponuje relacjami kogoś, kto tam był. Ponoć…
dla zalogowanych użytkowników serwisu.