Kiedy w 2014 roku Rosja zajęła ukraiński Krym, odbyło się bez walki zbrojnej. Ale choć nie zginęli żołnierze, kilku członków marynarki wojennej Ukrainy przypłaciło to życiem. Nie zginęli jednak od kuli, lecz… z głodu. Delfiny bojowe, które ukraińskie wojsko szkoliło w bazie w Sewastopolu, po przejęciu ich przez Rosjan ogłosiły strajk głodowy. I wkrótce większość z nich już nie żyła. Boris Babin, przedstawiciel rządu Ukrainy na Krymie, powiedział wtedy w wywiadzie, że ukraińskie delfiny bojowe wykazały się większą lojalnością i patriotyzmem niż niejeden ukraiński żołnierz. Po Ukrainie natychmiast rozeszła się legenda – o dzielnych delfinach, które wolały śmierć niż współpracę z okupantem. A wielu ludzi na świecie po raz pierwszy usłyszało wtedy o istnieniu delfinów bojowych, mimo że „służą” one w wojsku już od ponad 50 lat.
Program szkolenia ssaków morskich do celów militarnych rozpoczęli jeszcze w latach 60. XX w. Amerykanie. Z początku badano sposób, w jaki delfiny poruszają się w wodzie, by ulepszyć konstrukcję torped. Okazało się, że natura wyposażyła je w doskonałe sonary, bardziej precyzyjne od urządzeń konstruowanych przez człowieka. Ssaki te mają w mózgu swoistą echosondę, organ emitujący sygnały, które odbijają się od obiektów w wodzie. Sygnał wraca do nich niczym echo, dzięki czemu są w stanie wykryć kilkucentymetrowy przedmiot oddalony nawet o 30 metrów. Na delfiny zaczęto więc patrzeć jak na potencjalnych sojuszników w operacjach wojskowych. Wkrótce marynarka wojenna USA uruchomiła program specjalnego szkolenia delfinów butlonosych oraz uchatek kalifornijskich, zwanych lwami morskimi, które również okazały się doskonałymi „żołnierzami”.
Przez 30 lat program był tajny. Do opinii publicznej docierało jednak wiele spekulacji, co do celów, w jakich wojsko wykorzystuje zwierzęta. Krążyły plotki o delfinach-zabójcach, które uczone są, jak uśmiercać wrogich nurków za pomocą specjalnych igieł. To spowodowało, że program ujawniono. A do głównej bazy szkolenia delfinów w San Diego w Kalifornii zaproszono dziennikarzy, by wyjaśnić, po co one amerykańskiej armii i zademonstrować ich umiejętności. Okazało się, że delfin bojowy (jak ochrzciła je prasa) to bardzo wszechstronna „jednostka pływająca”. Pomaga w poszukiwaniu i odzyskiwaniu utraconego w morzu sprzętu (np. bardzo drogich ćwiczebnych torped czy rakiet), wykrywaniu podwodnych min oraz zakopanych w dnie morskim lub dryfujących pocisków. Delfiny znakomicie sprawdzają się też w roli „psów stróżujących” – patrolują wejścia do portu, pilnują portowej infrastruktury czy chronią łodzie podwodne. Mogą bowiem bez wzbudzania podejrzeń wykryć nurka-sabotażystę i powiadomić o jego obecności swego opiekuna.
W latach 60. ulubieńcem amerykańskich trenerów był legendarny już dziś delfin o imieniu Tuffy. Jako pierwszy udowodnił, że delfiny nadają się też na morskich „listonoszy” – potrafią przenosić wiadomości i narzędzia pomiędzy powierzchnią a załogą łodzi podwodnej. Tuffy miał też świetne wyniki w poszukiwaniu zaginionych nurków; lokalizował ich, a potem eskortował na powierzchnię. Dziś delfin bojowy, kiedy wykryje obecność wrogiego nurka, podpływa do niego od tyłu i przyczepia do jego butli tlenowej specjalne urządzenie z ukrytą w nim linką, zakończoną boją sygnalizacyjną. Gdy zostanie ono przyczepione, boja uwalnia się i płynie na powierzchnię, wskazując lokalizację intruza. Lwy morskie potrafią nawet… zakuć nurka w kajdanki! Po przyczepieniu boi do jego butli zatrzaskują na jego nodze lub ręce specjalną klamrę, która nie pozwala mu odpłynąć.
W podobny sposób delfiny lokalizują w morzu poszukiwane obiekty. Gdy znajdą na przykład zatopioną torpedę, dotykają jej nosem. To powoduje uwolnienie boi przymocowanej do ciała zwierzęcia, która wypływa na powierzchnię i oznacza położenie torpedy. Wtedy muszą ją wydobyć nurkowie. Choć czasem i tu morskie ssaki potrafią ułatwić ludziom pracę. Nauczyły się bowiem używać narzędzi. Zabierają pod wodę specjalny chwytak, który zaciskają wokół obiektu leżącego na dnie. To pozwala wyciągnąć obiekt na powierzchnię za pomocą dźwigu umieszczonego na statku. Po oznaczeniu obiektu lub obcego nurka zwierzęta zawsze wycofują się i wracają do swego opiekuna, gdzie odbierają nagrodę. Delfiny to dzisiaj najbardziej efektywne służby w amerykańskiej armii zajmujące się poszukiwaniem zatopionych elementów uzbrojenia.
Podczas konfliktów zbrojnych służą jednak głównie do pilnowania różnych celów strategicznych i wykrywania min. W czasie wojny iracko-irańskiej w latach 80. XX wieku strzegły beczek z ropą, które stały się celem dywersantów. Później powróciły z misją do Zatoki Perskiej w 2003 roku podczas amerykańskiej inwazji na Irak. Płynąc przed amerykańskimi okrętami, miały za zadanie wykrywać miny pozostałe z poprzedniego konfliktu. W 2012 roku delfiny wykorzystano w cieśninie Ormuz do wypatrywania irańskich min, które miały blokować eksport ropy. Obecnie delfiny i uchatki, w liczbie około 30, pomagają chronić amerykańską bazę Kitsap-Bangor z jej największym w Stanach Zjednoczonych arsenałem broni nuklearnej.
Delfiny bojowe mogą działać wszędzie, nawet bardzo daleko od swej głównej bazy w San Diego. W razie potrzeby są przewożone w dowolne miejsce na świecie. W ogromnych wojskowych samolotach transportowych mają specjalne baseny, gdzie spędzają podniebną podróż. Potrafią znakomicie wyskakiwać z nich wprost do morza. Pracowały nawet w Bałtyku. W 1998 roku pięć amerykańskich delfinów uczestniczyło na Litwie w międzynarodowych ćwiczeniach wojskowych „Baltic Challenge”.
O bojowych delfinach mówi się czasem, że są reliktem zimnej wojny. USA i Związek Radziecki uwikłały się wtedy w wyścig zbrojeń, starając się zyskać przewagę nad przeciwnikiem. Program szkolenia delfinów bojowych miał ten cel przybliżyć. Po Amerykanach zaczęli je trenować również Rosjanie. Pod koniec zimnej wojny powstało eksperymentalne oceanarium w Sewastopolu, na radzieckim wówczas Krymie. W tamtym okresie były to działania ściśle tajne, lecz dziś nikt nie trzyma już tego w tajemnicy. Amerykański program szkolenia ssaków morskich, The United States Navy Marine Mammal Program, ma własną stronę internetową, potężny budżet i rozbudowany program szkoleniowy. Obecnie w bazie w San Diego trenuje 85 delfinów i 50 lwów morskich. Podzielone są na pięć „oddziałów”, każdy przygotowywany jest do innych zadań. Szkoleniem zajmują się wojsko i służby cywilne, złożone z biologów morskich, weterynarzy i innych naukowców. Trenerów atakują obrońcy praw zwierząt, którzy uważają cały program za nieetyczny. Wojsko odpowiada, że program od początku prowadzony był z najwyższą dbałością o dobro uczestniczących w nim ssaków. Są one szkolone wyłącznie za pomocą systemu nagradzania, nie stosuje się kar ani niczego, co powoduje stres. W dodatku, co mocno podkreślają trenerzy, delfiny i uchatki bardzo chętnie współpracują z ludźmi. Przywiązują się do opiekunów, a wykonywanie zadań uważają za dobrą zabawę.
Czy rzeczywiście dobrze się bawią, pewnie się nie dowiemy. Ale faktem jest, że nie uciekają, choć mają okazję niemal codziennie. Wypuszczane na wody oceanu, wykonują zadania czasem w wielkiej odległości od łodzi czy statku opiekuna. Mogłyby więc odpłynąć i nigdy nie wrócić. Jednak tego nie robią. Zdarza się, że w okresie godów samce uciekają z treningu, by rozejrzeć się za partnerkami, ale zawsze potem wracają. Żadna armia, w której „służą” delfiny i uchatki, nie straciła nigdy zwierzęcia w wyniku jego dezercji. Tak przynajmniej brzmi oficjalna wersja.
A wracając do delfinów z Krymu i ich strajku. Wbrew legendzie, że odmówiły wcielenia do wrogiej armii, tak naprawdę nie wiadomo, co było przyczyną ich masowego umierania. Nie mogły przecież wiedzieć, że właśnie przeszły na służbę innego państwa. Być może jednak zareagowały stresem na zmianę trenerów. Wojskowe delfiny są szkolone przez stałych opiekunów, którzy porozumiewają się z nimi specjalnymi gwizdkami. Jednak kiedy z tych samych gwizdków zaczęli korzystać rosyjscy trenerzy, delfiny odmówiły współpracy. Przestały jeść i w efekcie wiele z nich zagłodziło się na śmierć. W jakimś stopniu pasuje to do powszechnego przekonania o ich lojalności. Wiadomo, że potrafią opłakiwać zmarłych członków stada i rozpoznają znajome osobniki, nawet po latach rozłąki. Budują też emocjonalne więzi z ludźmi. Przywiązują się do nich jak psy. Jeśli miały wcześniej do czynienia z jakimś człowiekiem, radośnie płyną do niego, gdy go zobaczą. Badacze delfinów uważają też, że potrafią one popełniać samobójstwa. Zarówno w oceanariach, jak i na wolności obserwowano przypadki, kiedy odmawiały jedzenia lub świadomie wstrzymywały oddech, gdy umierał ich towarzysz i w ten sposób same kończyły życie. Czasem reagowały tak też na odejście opiekuna, z którym łączyła je więź emocjonalna. Być może więc opowieść o samobójstwie ukraińskich delfinów bojowych nie jest wcale naciągana…
tekst: Ewa Dereń
dla zalogowanych użytkowników serwisu.