Piorun kulisty

Piorun kulisty, czerwona mgła i świetlne koło migocące w głębinach – są na tym świecie rzeczy, o których się filozofom nie śniło. A co mają myśleć ci, którym na głowę prosto z nieba spadł tłusty aligator?

Piorun kulistyPoranny świergot ptaków już zaczynał mnie budzić, gdy nagle w obozie rozległ się okrzyk Bernarda: – Panowie, wyłaźcie! Zobaczcie, co się dzieje! Jak zwykle nikt nie reagował na takie wezwania, uznając, że to dowcip albo fałszywy alarm. Ale gdy po chwili do Bernarda dołączył Marian i obaj w podnieceniu wykrzykiwali to samo, rozsunąłem wejście i wystawiłem głowę. Biwakowaliśmy nad głęboką doliną, w meksykańskich górach Sierra Mazateca. Spojrzałem w dół. I wtedy wśród drzew, nad kłębiącymi się mgłami, ujrzałem białą, jaskrawą kulę mlecznego światła.

Można by ją wziąć za słońce, gdyby nie to, że znajdowała się poniżej grani, na tle zbocza. Z wolna sunęła w górę, ponad drzewa, a gdy znalazła się nad grzbietem, wystrzeliła w niebo i w ciągu kilku sekund zmalała. Znikła bez śladu. Do dziś ani w rozległej literaturze, ani w opiniach badaczy nie znalazłem wytłumaczenia dla tego, co wtedy zobaczyłem. To mi uświadomiło, że żyjemy w czasach zwanych dumnie „epoką nauki”, a zarazem coraz częściej doświadczamy zdarzeń, których uczeni nie potrafią wytłumaczyć.

Coś dzieje się w przyrodzie, co wyraźnie wykracza poza znane nam prawa fizyki!

I wtedy przyszło mi do głowy, że warto przypomnieć jednego z pierwszych ludzi, który z poszukiwania takich dziwnych zjawisk uczynił życiową pasję. Był nim zmarły w 1932 roku amerykański pisarz Charles Hoy Fort. Dziełem jego życia było pracochłonne zebranie i skatalogowanie tysięcy niewyjaśnionych wydarzeń. Fort był synem bogatego przedsiębiorcy, który rządził rodziną twardą ręką i często go bił. Nic więc dziwnego, że Charles od dziecka najbardziej nienawidził autorytetów i głupoty. Pocieszenie znajdował w czytaniu książek. Pasjonowały go zwłaszcza opowieści o zaginionych kontynentach, o teorii pustej Ziemi i zagadce piramid.

Gdy miał 32 lata, napisał książkę „The Outcast Manufacturers” (Odpadki fabryczne), w której starał się dowieść, że nasza cywilizacja jest kontrolowana z Marsa. Następnie powstała „Many Parts” (W kilku częściach). Obie miały żartobliwy ton, ale kolejna, opublikowana w 1919 roku „The Book of the Damned” (Księga przeklętego), była już całkiem poważna. Autor postanowił pokazać w niej zjawiska odrzucane i wykluczane przez ortodoksyjną naukę. Zapoznajmy się z niektórymi odkryciami Forta. Na początek kilka słów o koszmarnym zjawisku, jakim jest tak zwane spontaniczne spalenie ciała. Byłbym pominął ten ponury temat, gdyby nie to, że istnienie zjawiska potwierdził mi wiarygodny świadek – mój sąsiad, zawodowy strażak.

reklama


Gdy po przeczytaniu kolejnej notatki o śmierci człowieka w płomieniach zapytałem go o najczęstsze przyczyny pożarów, odparł, że zwykle jest to niezgaszony papieros albo świeca. „Ale zdarza się czasem – dodał, ściszając głos – że wezwani przez policję wchodzimy do mieszkania i znajdujemy ciało lub znaczną jego część spaloną, a pościel i meble dokoła są co najwyżej osmalone od żaru. Obok leży nietknięta gazeta, a źródła ognia niepodobna ustalić”. To brzmi absurdalnie, ale podobnych relacji jest wiele. Na przykład w 1938 roku w angielskim mieście Helmsford pewna dama, będąc na środku sali balowej, stanęła w płomieniach intensywnego niebieskiego koloru i w ciągu kilku minut zamieniła się w kupkę popiołu.

Kobietę próbowano ratować, ale woda – zamiast gasić – tylko wzniecała ogień!

A teraz zajmijmy się ulubionymi przez Forta dziwnymi deszczami, podczas których z nieba spadają ryby, owoce i węże. Wiele takich opadów autor wypisał z tak zwanych Ksiąg Cudów, bardzo popularnych w renesansie. Ale dodał do nich mnóstwo nowych osobliwości, które zbierał przez wiele lat, przeszukując stosy starych gazet. Oto w 1873 roku pismo „Scientific American” doniosło, że Kansas City zostało zasłane żabami, które spadły z nieba podczas burzy. Można by uznać, że to trąba powietrzna wessała zwierzęta wraz z wodą i potem zrzuciła je wiele kilometrów dalej. Ale co powiedzieć o ulewie krzyży?

W 1501 roku, tydzień przed Wielkanocą, deszcz krucyfiksów spadł w Niemczech i Belgii, a w 1764 roku taka historia powtórzyła się we Francji. Ale to nie wszystko! Bo według „New York Timesa” w 1877 roku w Południowej Karolinie na farmę J.L. Smitha spadły... aligatory! Chwilę potem, jak gdyby nigdy nic, rozpełzły się w poszukiwaniu wody. Podobne przypadki zdarzały się też po śmierci Forta. W 1939 roku w Queensland w Australii w odległości 80 km od morza spadły kraby, a w 1985 roku w Saint Cloud w USA – rozgwiazdy. Natomiast w 1956 roku w pobliżu innego amerykańskiego miasta Chillatchee pewne małżeństwo dostrzegło, jak na pustym niebie formuje się ciemna chmura. Nie minął kwadrans, a na ich głowy spadły dorodne sumy, okonie i leszcze. Co najciekawsze, wszystkie ryby były żywe!

W 1962 roku w Blackstone z nieba posypały się robaki i fasola, dziewięć lat później w Savannah – nasiona, a w 1952 roku w birmańskim mieście Mandalay lunął gigantyczny deszcz ryżu. Za to w maju 1981 roku mieszkańcy Naphlionu w Grecji ze zdumieniem ujrzeli, jak na drzewach w ich miasteczku lądują małe zielone żabki. Gdy je wyłapano, okazało się, że ten gatunek występuje tylko w Afryce Północnej!

Jak to możliwe, że dzieją się takie rzeczy? Fort miał na ten temat dość ekscentryczny pogląd.

Uważał, że osobliwe deszcze to efekt katastrof, bitew i awarii statków kosmicznych należących do obcej cywilizacji! Ale to nie jedyny jego ciekawy pomysł. Bo buntując się przeciw skostniałej nauce, twierdził na przykład, że Ziemię otacza pokrywa z lodu, którego kawałki spadają jako grad. Do tego uznawał, że gwiazdy to po prostu otwory, które widzimy w tej mroźnej kopule. Mówił też o „supergeograficznej sadzawce”, w której jest zanurzony wszechświat...

Forta zainteresowały również dziwne, suche mgły, które co jakiś czas pokrywają wielkie partie naszej planety. Mogą się one zdarzać wtedy – jak obecnie sądzimy – gdy Ziemia przechodzi przez chmury kosmicznego pyłu. Zapewne w ten właśnie sposób powstała mgła o czerwonym odcieniu, która w 526 roku spowiła Wschodnie Cesarstwo Rzymskie. A także błękitna mgła, która wisiała nad większością północnej półkuli w lecie 1783 roku. Ta ostatnia zresztą zaczęła się w Kopenhadze 24 maja, a w czerwcu ogarnęła już Niemcy, Francję i Anglię.

Ostatecznie rozprzestrzeniła się od Syrii aż po Amerykę. Nie wykazywała ani śladu wilgoci, nie zmywał jej deszcz i nie zwiewał wiatr. Blada niebieska poświata była chwilami tak gęsta, że widoczność spadała do kilkuset metrów, a słońce przebijało się przed nią tylko, gdy wzniosło się 12 stopni ponad horyzont. Fort zanotował, że mgła miała silny nieprzyjemny zapach i powodowała katar u ludzi oraz zwierząt. Inną jej właściwością było fosforyczne świecenie, przy którym w nocy można było czytać nawet drobne litery. Nic więc dziwnego, że w 1783 roku wielu ludzi było przekonanych, że właśnie nadszedł koniec świata.

Amerykański badacz przez lata śledził też fenomen piorunów kulistych.

Istnienie takich zjawisk długo było odrzucane przez uczonych. Jednak zdarzały się tak często, że wreszcie zostały uznane i w miarę postępów fizyki pojawiły się próby ich objaśnienia. Wedle najnowszej teorii, mają to być „kule” utworzone z plazmy lub palnej materii gazowej, o wielkiej jasności i ruchliwości. Ich średnica mierzy od kilku centymetrów do półtora metra, chociaż w większości wypadków wynosi około 10 centymetrów. Barwa może być bladobłękitna, żółta, czerwona, a nawet różowa czy zielona. Tego typu wyładowania zwykle trwają około 10 sekund, lecz czasem ponad 10 minut.

Pioruny mogą przemieszczać się swobodnie i wchodzić do domów, przenikając ściany, aby wynurzać się jako świetliste kule. Rozpływają się bezgłośnie albo wybuchają, pozostawiając ślady siarki. Zdarza się, że uszkadzają metale, a nawet ranią lub zabijają ludzi i zwierzęta. W lipcu 1992 roku podczas burzy w Amsterdamie mężczyzna, który znajdował się w salonie z otwartym balkonem, w pewnym momencie zobaczył świecącą zieloną kulę, po czym został przez nią uderzony i rzucony na ziemię. Rezonans magnetyczny ujawnił uszkodzenia w czołowym płacie mózgowym.

Poza piorunami Forta fascynowały także świetlne koła, ukazujące się w głębi oceanu. Obserwowane od wieków, długo były uważane za marynarskie bajania. Jednak podczas II wojny światowej widzieli je marynarze z wielu statków pływających po wodach Zatoki Perskiej. Świadectwo wojskowych trudno kwestionować. Według najnowszych teorii, to tajemnicze zjawisko jest skutkiem podwodnego trzęsienia ziemi. Lecz trudno pojąć, jak fale sejsmiczne mogą spowodować powstanie setek fosforyzujących i obracających się kół. Zwłaszcza że ten efekt widziano wielokrotnie także nad powierzchnią wody!

Ale zostawmy świetlne koła, bo przed dzisiejszą nauką stoją jeszcze większe wyzwania. Wciąż nierozwiązaną zagadką jest bowiem powstanie życia na Ziemi. Próbując ją rozwikłać, badacze coraz częściej używają wybiegów. Na przykład już kilka lat temu Francis Crick, współodkrywca DNA, uznał, że skoro nie da się wytłumaczyć sposobu, w jaki żywe komórki pojawiły się na naszej planecie, to trzeba przyjąć, że życie zrodziło się w innym miejscu kosmosu, a gotowe mikroorganizmy spadły deszczem na Ziemię. Toż to zwykły wykręt i spychanie problemu!

Zresztą ostatnio kolega Cricka, James Watson, dosadnie wyraził tę coraz większą bezradność naukowców. Napisał, że po prawdziwej euforii i zapale, z jakimi – po odkryciu DNA – uczeni z całego świata rzucili się do wyjaśniania tajemnicy życia, szybko zrzedły im miny. I z nosami spuszczonymi na kwintę wrócili do badania zwykłych procesów biochemicznych. Ale nie warto się poddawać. Kiedyś musimy poznać prawdę. I znaleźć odpowiedź przynajmniej na jedno z pytań, które nam zadał Charles Fort.


Maciej Kuczyński

Źródło: Wróżka nr 8/2008
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl