Death Valley, czyli Dolina Śmierci, sama w sobie stanowi przyrodniczą zagadkę. Ten niewielki obszar w południowej części stanu Kalifornia, położony nieopodal granicy z Meksykiem, jest bowiem nie tylko jednym z najgorętszych miejsc na naszej planecie. To także ojczyzna najbardziej odpornych na temperaturę i brak wody przedstawicieli ziemskiej fauny i flory.
Na pierwszy rzut oka dolina wydaje się wymarłą krainą, ale tak nie jest. Mimo temperatur sięgających tu 57°C w lecie i lodowatych, porywistych wiatrów zimą, tętni życiem. W ciągłym ruchu są nawet ogromne głazy, których waga dochodzi do 450 kilogramów. Ślady ich wędrówek – wyżłobione w piasku, mule, soli i glinie – można znaleźć na całym obszarze wyschniętego jeziora Racetrack Playa. Niektóre mają ponad 90 metrów długości, wiele z nich zakręca i tworzy pętle lub swoiste labirynty. Nieraz wygląda to tak, jakby kamienie nie mogły się zdecydować, w jakim kierunku ostatecznie mają pójść.
Wzmianki o kamieniach, które nagle ożywały i ruszały w drogę w sobie tylko znanym celu, można znaleźć w legendach wielu ludów. Historie takie znali zarówno Celtowie, Germanie, Galowie i Słowianie, jak też mieszkańcy Wysp Brytyjskich i obu Ameryk oraz plemiona afrykańskie i arabskie. Przez długi czas naukowcy uważali, że te opowieści są tylko tworem ludzkiej wyobraźni. Tak było do czasu, gdy na własne oczy ujrzeli głazy z Doliny Śmierci.
Uczeni pracują nad wyjaśnieniem zagadki wędrujących kamieni już ponad pół wieku. Z początku założono, że to zwykły dowcip ze strony osób, które chciały zabawić się kosztem naukowców, wykorzystując opowieści Indian o boskich głazach. Im jednak dłużej przyglądano się temu zjawisku, tym bardziej stawało się ono intrygujące. Ktoś zauważył, że tak częste przesuwanie wielu ciężkich kamieni wymagałoby naprawdę ogromnej liczby ludzi, którzy musieliby poświęcać całe noce dla tej rozrywki.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.