Dokąd idzie głaz

Death Valley, czyli Dolina Śmierci, sama w sobie stanowi przyrodniczą zagadkę. Ten niewielki obszar w południowej części stanu Kalifornia, położony nieopodal granicy z Meksykiem, jest bowiem nie tylko jednym z najgorętszych miejsc na naszej planecie. To także ojczyzna najbardziej odpornych na temperaturę i brak wody przedstawicieli ziemskiej fauny i flory.

Dokąd idzie głaz Na pierwszy rzut oka dolina wydaje się wymarłą krainą, ale tak nie jest. Mimo temperatur sięgających tu 57°C w lecie i lodowatych, porywistych wiatrów zimą, tętni życiem. W ciągłym ruchu są nawet ogromne głazy, których waga dochodzi do 450 kilogramów. Ślady ich wędrówek – wyżłobione w piasku, mule, soli i glinie – można znaleźć na całym obszarze wyschniętego jeziora Racetrack Playa. Niektóre mają ponad 90 metrów długości, wiele z nich zakręca i tworzy pętle lub swoiste labirynty. Nieraz wygląda to tak, jakby kamienie nie mogły się zdecydować, w jakim kierunku ostatecznie mają pójść.

Wzmianki o kamieniach, które nagle ożywały i ruszały w drogę w sobie tylko znanym celu, można znaleźć w legendach wielu ludów. Historie takie znali zarówno Celtowie, Germanie, Galowie i Słowianie, jak też mieszkańcy Wysp Brytyjskich i obu Ameryk oraz plemiona afrykańskie i arabskie. Przez długi czas naukowcy uważali, że te opowieści są tylko tworem ludzkiej wyobraźni. Tak było do czasu, gdy na własne oczy ujrzeli głazy z Doliny Śmierci.

Uczeni pracują nad wyjaśnieniem zagadki wędrujących kamieni już ponad pół wieku. Z początku założono, że to zwykły dowcip ze strony osób, które chciały zabawić się kosztem naukowców, wykorzystując opowieści Indian o boskich głazach. Im jednak dłużej przyglądano się temu zjawisku, tym bardziej stawało się ono intrygujące. Ktoś zauważył, że tak częste przesuwanie wielu ciężkich kamieni wymagałoby naprawdę ogromnej liczby ludzi, którzy musieliby poświęcać całe noce dla tej rozrywki.

reklama

Pierwszą teorię na ten temat ogłosił w 1955 roku amerykański badacz George Stanley. Stwierdził, że kiedy nocami temperatura na powierzchni doliny gwałtownie spada, wówczas tworzy się tam cienka warstwa lodu, po której silny wiatr popycha głazy do przodu. Pomysł wydawał się rozsądny. Ale tylko do czasu, gdy profesor John Reed z Uniwersytetu Massachusetts obliczył, że aby przesunąć kamień o wadze 300 kilogramów, musiałoby wiać z prędkością 500 kilometrów na godzinę. Takich wiatrów w dolinie nie było. Teoria więc wzięła w łeb i zagadka nadal pozostała nierozwiązana.

Wreszcie w 1968 roku dwóch kalifornijskich geologów, Robert P. Sharp i Dwight L. Carey, zdecydowało się podjąć dokładne badania nad wędrującymi głazami. Zaczęli od rzeczy najprostszej. Przysiedli na otaczających dolinę zboczach gór z lornetkami w ręku i czekali na ewentualnych dowcipnisiów. Kiedy jednak w ciągu miesiąca nikogo nie przyłapali na „pomaganiu” głazom w ich zadziwiających podróżach, rozpoczęli naprawdę poważne prace naukowe.

Źródło: Wróżka nr 12/2007
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl