Strona 2 z 2
Analizujemy pułapki, bo nie ma sensu opisywać zalet. W tym zakresie wszystko jest jasne: romans jest kapitalną odmianą od życia bez romansu.
Podnosi nam samoocenę, rozgrzewa krew, wzbogaca w wiarę w ludzi i siebie. Ale przede wszystkim dzięki temu gwałtownemu ożywieniu zmysłów czujemy, że żyjemy, czujemy, że... czujemy i chcemy, żeby trwało to jak najdłużej.
Jest jednak "ale". Żeby życie miało smak, musimy się przygotować i nie wpaść w kilka pułapek. Najpierw najważniejsza: romans jest doświadczeniem dla twardzieli. Włącz rozum.
W romansie bardzo łatwo o utratę rozumu. Nie zapominaj, że wakacje kiedyś muszą się skończyć i twoja zmysłowa przygoda także. Stawiaj granice, przede wszystkim czasowe. Nie obiecuj spotkań po powrocie do domu, nie snuj – nawet w żartach! – planów na przyszłość. Przemyśl, czy dawać numer telefonu, bo doświadczeni romansowi nie raz otarli się o stalking. Początek każdego romansu jest doświadczeniem przecudownym, zaskakującym i czarownym. Potem może być tylko gorzej.
Jeśli romans ma kontekst gorących doświadczeń seksualnych – to rozum zmusza cię do antykoncepcji. Jej przeciwnicy i tak nie czytają tego tekstu, więc kieruję go do ciebie, osoby, która planuje swoje zapędy rodzicielskie. Sam wiesz, że dzieci nie powinny płacić za twoją romansową wpadkę. Partner z wakacyjnego romansu nie zrozumie, kiedy oświadczysz, że na wiosnę będzie was więcej. Rozum pozwoli ci uniknąć tej niezwykle patowej sytuacji.
reklama
Być może włączenie myślenia ktoś traktuje jako cyniczne podejście do miłości. Ale przecież mówimy o wakacyjnym romansie, a nie o poważnym budowaniu nowego, trwałego związku. I tutaj, trzeba przyznać, że dość rzadko, ale jednak musisz liczyć się z tym, że romans może przekształcić się w miłość.
Hmmm. Kto nie ryzykuje, ten... nie cierpi. W domu zwykle czeka na nas oficjalny partner. Obiekt twoich romansowych westchnień też ma jakieś swoje pozawakacyjne życie. Starzy wyjadacze (lub doświadczeni ludzie) wiedzą, że romans wakacyjny zwykle podnosi temperaturę uczuć w domowym stadle. Nikt nie potrafi wyjaśnić, jak to możliwe, ale rzeczywiście nagłe ożywienie w alkowie ma swój początek w bardzo mrocznych i skrywanych tajemnicach. Nie wnikajmy może w szczegóły, ale tak naprawdę bywa.
Co jednak z tym przypadkiem, kiedy z wakacyjnego romansu robi się nagle coś dużo poważniejszego? Jest wariant dramatyczny i wariant pozytywny. Ten pierwszy wiąże się z sytuacją, kiedy jedna ze stron nie wychodzi poza romansową konwencję, ale druga rzeczywiście jest zakochana. To boli! I to jak! Takie ryzyko istnieje zawsze, ale nigdy nie kończy się dobrze. Konsekwencje nieodwzajemnionej miłości są przykre i trudne dla obu stron. Kończy się czas czarownych, wspólnych chwil, a zaczyna uczuciowy rollercoaster. To już nie jest zwykła komplikacja pogrypowa, to zagraża całemu życiu. Osoby wrażliwe, wyposzczone i łatwo ulegające uczuciom nie powinny nigdy wdawać się w wakacyjny romans.
A wariant drugi, pozytywny? To sytuacja, kiedy zakochują się w sobie wzajemnie oboje romansujący. Wtedy historia zaczyna się banalnie, ale kończy się bardzo poważnie. Ma być na chwilę, na wakacje, ale jest na życie... po urlopie. On i ona wpadają na siebie latem, kiedy wszyscy na siebie wpadają. Ale nagle czują, że są połowami jabłka, istotami stworzonymi dla siebie, że los może obdarzać ich właśnie prawdziwą miłością! I to jest argument przemawiający za tym, że wakacyjny romans może być czymś wartym nie tylko grzechu. Wartym cennego daru, jakim jest odwzajemnione uczucie. Bo miłość zawsze jest dobrem. Zawsze jest wspaniała. Zawsze warto dać sobie szanse. Warto zmieniać dla niej swoje życie.
Warto ryzykować. Czyli: warto romansować!
Zofia Kleibergil. Edyta Banach-Rudzikfot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.