Pary wysokiego ryzyka

Małgorzata i Jan

Nie wytrzymają ze sobą miesiąca...

Zdarzają się rzeczywiście. Bo to cud, że zatwardziały kawaler, indywidualista żyjący w świecie intelektu, gdzie do tej pory nie było miejsca na stały związek, weźmie ślub w wieku 70 lat. I że kobieta, silna, przedsiębiorcza i utalentowana powie „tak” niełatwemu, niebanalnemu partnerowi, który nie zmieni nagle swoich przyzwyczajeń ani swego życia tylko dlatego, że wspólnie założyli obrączki.

„To się nie może udać” – szeptano, kiedy Małgorzata Potocka, twórczyni pierwszego i jedynego w Polsce teatru rewiowego „Sabat” i Jan Nowicki, legenda polskiego filmu, zaczęli się pokazywać publicznie. „Nie wytrzymają ze sobą nawet miesiąca. Żadnego ślubu nie będzie”.

– Nic mnie nie obchodzi, co wtedy szeptano – o bezkompromisowości Małgorzaty krążą opowieści. – Nigdy mnie nie obchodziło ani co ktoś sądzi o mojej pracy, ani tym bardziej o życiu prywatnym. Dokładnie wiedziałam, z kim się wiążę. Nasza partnerska dojrzałość ma fundamenty w wielkiej wzajemnej miłości i fascynacji, jaka zdarzyła się 30 lat temu.

Bo Małgorzata i Jan poznali się na planie filmu, który narobił w polskim kinie wiele zamieszania. On grał główną rolę, ona ze swoim baletem tańczyła. „Wielki Szu”, bo przecież o nim mowa, sprawił, że połączyła ich na kilka chwil tak wielka namiętność, że rzeczywistość przestała mieć znaczenie. Prawie się nie znali, a we włoskim hotelu padli sobie w ramiona. Obydwoje wspominają to jak nirwanę. On zrezygnował dla niej z wizyty u papieża.

reklama

– Gdzie indziej była dla mnie wtedy Kaplica Sykstyńska – wyjaśniał po latach w wywiadzie dla „Gali”. – Miejsce w autokarze oddałem komuś innemu, żeby być cały czas tylko z nią.

– Ale to się wtedy nie mogło udać. On był gwiazdą, kręcił film za filmem. Cały świat miał u stóp. Mój „Sabat” był najpopularniejszym zespołem baletowym w Polsce. Wciąż podróżowałam, pracowałam. Wtedy nie mieliśmy szans na wspólne życie – komentuje Małgorzata Potocka. Ale taką szansę dostali po raz drugi. I nie przegapili jej.

– To nie jest chwilowa fascynacja, która za chwilę skończy się rozczarowaniem – mówi żona Jana Nowickiego. – Nie stanie się tak, bo obydwoje jesteśmy już na tyle dojrzali, aby rozumieć, że w związku potrzeba dużo tolerancji i ogromnej akceptacji drugiego człowieka. Obydwoje dokonaliśmy wielkiego wysiłku. Ja musiałam zaakceptować go jako nieujarzmionego, wiecznie mającego swoje zdanie mężczyznę. On mnie jako kobietę, która nie gotuje, nie sprząta i na co dzień jest dyrektorem teatru. No i wraca późną nocą ze spektaklu.

Suknie, pióra, cekiny. A Jan kocha prostotę, zwyczajność. Musiał więc także zaakceptować rodzaj sztuki, którą uprawiam. No i wejść do świata moich zwierząt, czyli, jak on to mówi, polubić zoo. Do tej pory nie miał w ogóle pojęcia, jak zachowują się pekińczyki, że papugę można nosić na rękach i ją całować. Teraz stara się jakoś w tym odnaleźć. A ja z kolei w niczym go nie ograniczam. Nie zabraniam wyjazdów na wieś, do Kowala. Do Krakowa. Pracuje, pisze i robi, co chce. Czy dwa wspólne lata są wystarczającym powodem do tego, żeby powiedzieć, że im się udało? Małgorzata krzywi się.

– Udało? Nie oceniałabym tego w takich kategoriach. Nie znudziliśmy się sobą, mamy o czym rozmawiać. Mamy też do siebie szacunek, cenimy się. I dlatego między innymi wspólnie pracujemy. Zrobiliśmy spektakl „Powrót Wielkiego Szu”. Jesteśmy blisko, ale dajemy sobie dojrzałą, mądrą miłość. I przestrzeń.

Kasia i JahangirMiłość, mądrość, wolność

Wolność? Tak, ale nie bez ślubu. Kasia i Jahangir marzyli o tej ceremonii przez pięć lat. I miłość w końcu zwyciężyła. Jego matka zobaczyła, że omdleniami niczego nie wskóra i zaczęła szykować dla przyszłej synowej ślubne szaty. Bo hinduskie śluby są pełne przepychu. Książęce. Ślub cywilny wzięli w USC w Poznaniu. Ten w obrządku hinduskim w Bikanerze. A w tym roku, katolicki, w Ożarowie Mazowieckim, gdzie mieszkają. W końcu znalazł się ksiądz, który dwukrotnie prosił o zgodę biskupa.
– Mój tata odezwał się do Jahangira dopiero wtedy, gdy założyliśmy sobie w Poznaniu obrączki – uśmiecha się Kasia.
– No cóż, był już pełnoprawnym zięciem. Okres karencji minął.

Kasia przez cały narzeczeński okres musiała znosić niechętne spojrzenia i kąśliwe uwagi. Teraz na ogół ludzie patrzą na nią z podziwem. Wychowuje trójkę dzieci, zakłada w Ożarowie własny gabinet stomatologiczny, a Jahangir prowadzi renomowane biuro podróży. Zrezygnował z zawodu lekarza, żeby pokazywać Europejczykom Radżastan, Japonię i Sri Lankę. Kiedy wyjeżdża, dzwoni codziennie. Tęskni. Nikt już przy nich nie mówi, że takie małżeństwa się nie sprawdzają. Bo sprawdzają się te, które dają sobie prawo do popełniania błędów. Te, które łączą trudności. Wspólna, mozolna droga. I wspólne dojrzewanie do bycia w związku.

– Gdyby nie mój mąż, nie mogłabym skończyć szkoły – mówi Iwona Baczyńska – Bo przez pierwsze dwa lata po urodzeniu Piotrusia mieliśmy ciągle pod górkę. Rodzice oddali nam w swoim mieszkaniu dwa pokoje, ale nie wyręczali nas w opiece nad wnukiem. Moja mama pracowała, tata wyjeżdżał za chlebem za granicę. Roman, kiedy ja szłam na zajęcia, opiekował się Piotrusiem, jak umiał. Ich pierwszy wspólny dzień przeszedł do historii. Zgubili smoczek i dziecko wyło równe sześć godzin. Ale na drugi dzień znów bohatersko z nim został. I mimo że dopiero przy drugim synu, Tomku, wykazał się prawdziwie dojrzałym ojcostwem, Piotrek był w ojcu straszliwie zakochany. Iwona nie ukrywa, że pierwsze lata rodziły frustracje. Że kilka razy było blisko prawdziwej rewolucji. Ale mimo imponującego małżeńskiego stażu, choć kłócą się często, nigdy nie powiedzieli sobie: mam cię dość, chcę rozwodu.

– Ostatnio zdałam sobie sprawę z tego, że nawet gdybyśmy się mieli rozstać, już nigdy, z żadnym człowiekiem nie mogłabym przeżyć tego, co z Romanem. To są rzeczy na całe życie – stwierdza. – Tyle wspólnych lat cementuje nie tylko miłość, ale i przyjaźń. Bo bez przyjaźni się nie uda.

– Przyjacielski związek z Janem jest związkiem specjalnym. Mądrym, intelektualnym, a nawet boksującym – uśmiecha się lekko Małgorzata Potocka – bo przecież ja też jestem niespolegliwa, nie zgadzam się na wszystko. Jaka jest więc tajemnica tych, którym miało się nie udać, a się udało? Wiara, miłość, siła? Pewnie tak. Może jeszcze mądrość. I gram szczęścia.


Sonia Ross
Bartłomiej Ryży/Polskapresse, East News, archiwum prywatne Iwony Baczyńskiej

Źródło: Wróżka nr 11/2010
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka