Nie daj się zwieść bajkowym zdjęciom na Instagramie. Życie wojowników zero waste to nie tylko ekosukcesy, ale też porażki.
Nie marnują, kupują mało i z rozwagą, rzadko wyrzucają. Wojownicy zero waste – może ich znasz? To oni piją kranówkę zamiast wody w plastikowej butelce. Na zakupy chodzą z wielorazowymi torbami, a niektórzy nawet ze swoimi pojemnikami. Ich łazienki pachną octem i sodą oczyszczoną z dodatkiem cytryny. Wiedzą, jak recyklingować papier po maśle. Na pamięć znają drogę do najbliższego Punktu Selektywnego Zbierania Odpadów Komunalnych. Ich zero waste’owe konta na Instagramie wpędzają cię w kompleksy. Bo na kuchennych półkach w równych rzędach stoją designerskie słoiki po denka wypełnione zdrowymi kaszami, a u ciebie tylko ryż w woreczkach i zeszłoroczna kasza manna. Nie daj się zwieść. Bo prawda jest trochę inna.
Anna, od 4 lat entuzjastka zero waste. Początki stylu życia bez śmieci wolałaby przemilczeć. Woli się pochwalić mydłem własnej roboty i zupą z resztek według autorskiego przepisu. Ale skoro trzeba, to powie: wstyd, że zero waste zaczęła od zakupów, zamiast ponownie wykorzystać to, co pod ręką. Nie uwiódł jej slogan projektanta Dietera Ramsa, popularny wśród nawróconych na minimalizm, że mniej znaczy więcej. Dla Anny więcej znaczyło lepiej. Więc szybko w jej kolekcji znalazło się wiele bezużytecznych artefaktów. Składany silikonowy kubek z wbudowaną słomką za jedyne 150 zł po dwukrotnym użyciu wylądował w pawlaczu. Muślinowa ściereczka do mycia twarzy – gdzie ona teraz jest? Patyczki higieniczne z bambusa, które po zużyciu wyrzuciła za radą producenta do odpadków organicznych, ale nawet pracowite dżdżownice nie dały im rady. Dziecko nie chciało skorzystać w podróży z tzw. tronu, czyli ekologicznego jednorazowego nocnika, tylko wiedzione instynktem wybrało krzaki. Na liście wstydu są jeszcze: wielorazowe woreczki szyte w Azji i stamtąd transportowane do Polski, ekologiczna szczotka kokosowa do czyszczenia butelek, etui materiałowe na wielorazowe słomki. „Te gadżety pozwolą ci żyć eko!” – zapewniali Annę spece od reklamy. „Czy wiesz, że kupując 6 kartonów papieru z bambusa, ratujesz 1 drzewo?” – odwoływali się do jej ekosumienia inni. Dla biznesu trend zero waste to żyła złota. Dobro planety leży na sercu wielu osobom, chcą coś dla niej zrobić, ale nie wiedzą jak. Firmy usłużnie podsuwają pomysły, na przykład na: czerwiec bez plastiku. Ale takie wyzwanie nie uda się bez zestawu do czyszczenia kuchni i łazienki za jedyne 170 zł. Zestaw kompostowalnych gąbek gratis!
Dziś Anna wie, że prawdziwe zero waste jest gdzie indziej. Raczej w kreatywnym wykorzystywaniu odpadków niż kupowaniu kolejnych gadżetów. Gdy nie ma pomysłu, co zrobić z resztkami z obiadu, dzwoni do babci. Ona przeżyła drugą wojnę i komunizm i o zero waste wie prawdopodobnie więcej niż Bea Johnson. To ta, celebrytka zero waste, która dokonała niemożliwego: roczne odpady jej czteroosobowej rodziny mieszczą się w litrowym słoiku.
Grupy zero waste na Facebooku, blogi i fora są zdominowane przez kobiety. Nie wierzysz? Zadaj pytanie o przepis na pastę do czyszczenia wanny. Posypią się odpowiedzi, bo ten światek chętnie wymienia się doświadczeniami, ale w 99 proc. będą to głosy pań. Nic dziwnego, bezodpadowy styl życia to ich domena, generalnie zajmujących się domem. Mężczyźni czasem pomagają, częściej jednak się nie wtrącają, najwyżej segregują i wynoszą śmieci. W zagranicznej blogosferze czasem trafia się rodzynek, jak Rob Greenfield czy Jonathan Levy, znany jako Zero Waste Guy. Panów interesują jednak sprawy makro, czyli zakładanie organicznych farm i samowystarczalność żywieniowa. A nie sprawy mikro, jak szycie wielorazowych woreczków na owoce i warzywa ze starych T-shirtów. Gdzie szukać przyczyn?
„Journal of Consumer Research” opublikował wyniki badań grupy naukowców, m.in. z Utah State University i Seattle University, z których wynika, że w podejściu do ekologii istnieją znaczące różnice płciowe. Kobiety częściej niż mężczyźni angażują się w działania na rzecz środowiska, częściej też sięgają po ekologiczne produkty. W ich wyborach duże znaczenie mają empatia, altruizm, współczucie. Bardziej niż facetów interesują je kwestie bezpieczeństwa i zdrowia, zwłaszcza jeśli mają dzieci. Co ciekawe, mężczyźni „ekologicznie wrażliwi” są postrzegani przez społeczeństwo jako kobiecy – zaznaczają autorzy badania. Stąd rzadziej sięgają po ekoprodukty, by nie stracić na męskości. Może warto zmienić przekaz marketingowy na stereotypowo bardziej męski? – sugerują naukowcy.
Czas na przykład. Marta, wojowniczka zero waste z dwuletnim doświadczeniem o specjalizacji: domowa produkcja środków czystości i przeróbki krawieckie na użytek własny, rodziny i szerokiego kręgu znajomych. Odpady jej trzyosobowej rodziny co prawda nie mieszczą się w litrowym słoiku, ale zostały zredukowane o 50 procent w ciągu roku. Sukces okupiony ciężką pracą, wymagający wielu umiejętności. Do sklepów i na bazarki Marta chodzi objuczona słoikami i pojemnikami (krzepa, dobra pamięć – pakuje je przed wyjściem do pracy, kto by o tym pamiętał?). Sprzedawczynie nie chciały z początku wkładać mięsa do pojemników, tylko z automatu pakowały w folię, ale z czasem przyzwyczaiły się do dziwactw klientki (odwaga cywilna, asertywność, umiejętności negocjacyjne). Sklepy, w których Marta kupuje produkty sypkie, są od siebie oddalone i nieraz na zakupy musi poświęcić 2-3 godziny (cierpliwość,. świetna logistyka).I tu dochodzimy do ważnej kwestii – by wieść bezodpadowe życie, nie wystarczy szczera chęć, potrzebne jest też zaangażowanie.
A ono wymaga czasu. Już teraz kobiety w Unii Europejskiej pracują w domu średnio 22 godziny w tygodniu, mężczyźni – 9, wynika z badań Europejskiej Fundacji na rzecz Poprawy Warunków Życia i Pracy. Trudno precyzyjnie określić, na ile prowadzenie gospodarstwa w duchu zero waste generuje więcej nieodpłatnej domowej pracy kobiet. Pewne jest, że moda na bezodpadowe życie nastała, zanim modne stało się partnerstwo. Ciężar ekożycia spoczął niestety na kobietach. Nie dajesz rady? Może nie jesteś wystarczająco dobra?
Czego nie widać na Instagramie? Zmęczenia, irytacji, wyrzutów sumienia. To niezbyt fotogeniczne stany emocjonalne, ale przecież istnieją. Ulega im czasem Kasia, wojowniczka zero waste z dwuletnim stażem, specjalizacja: wzorcowa segregacja śmieci na 5 frakcji. Czasem odnosi wrażenie, że cokolwiek zrobi, będzie „waste”. Zaczyna ją męczyć ciągłe sprawdzanie składników produktów i kraju pochodzenia. Traci orientację, co jest ekomarketingiem nakręcającym sprzedaż, a co faktyczną wartością produktu. Spędza długie godziny przed komputerem, szukając przepisów na domową „chemię”. Jej kuchnia zaczyna przypominać domowe laboratorium, zwłaszcza gdy dochodzi do niekontrolowanej reakcji chemicznej. Czuje wyrzuty sumienia, gdy odpuszcza sobie rower i jedzie samochodem przez pół miasta, by w sklepie bez opakowań zaopatrzyć się w kasze na cały miesiąc. Rano wychodzi z domu objuczona, jakby jechała na wycieczkę, a nie do pracy: kubek termiczny, butelka na wodę, pudełko na lunch, ciuchy na trening. Skrupulatne planowanie – to istota życia bez odpadów. „To styl życia, w którym nie ma miejsca na spontaniczność” – przyznaje zrezygnowana.
Raz pochwaliła się w jednej z grup zero waste na Facebooku swoim sukcesem – kupiła masło orzechowe w litrowym słoiku. I się zaczęło. Że wyprodukowane na drugim końcu świata, orzechy pewnie były nieetycznie pozyskiwane. A jaki ślad węglowy, czy ona o tym wie? Wie, ale czasem ma ochotę zjeść zwykłe masło orzechowe. Albo zamówić jedzenie z dowozem. Zdarza się, że smak potrawy psuje jej plastik, w który ją zapakowano. Znowu, czuje wyrzuty sumienia, ale też zaczyna myśleć, że życie zero waste powinno mieć swoje granice. „Gdy spleśniała mi bułka, poczułam się jak matkobójczyni, w sensie jakbym chciała zabić Matkę Ziemię. Czy to jest normalne?”.
Joanna, wojowniczka zero waste z pięcioletnim doświadczeniem, specjalizacja: kuchnia resztkowa i domowe kosmetyki. Chętnie opowie o swoich porażkach. Gdy podlała kwiaty wodą po jajkach i brokule, śmierdziało w domu przez tydzień. Kiedyś spróbowała zabarwić paznokcie henną – w gazecie pisali, że kolor jest obłędny. Niestety, paznokcie nie wyszły czerwone, lecz żółto-rdzawe, jakby paliła dwie paczki papierosów dziennie. Raz włożyła plastikową butelkę do zbiornika WC, by zaoszczędzić do 1,5 litra na każdym spłukaniu wody. Skórka za wyprawkę, bo potem musiała wydać 100 zł na hydraulika. Jeszcze nietrafiony rozmiar kubeczka menstruacyjnego, z którym męczyła się kilka miesięcy. Pasta do zębów domowej roboty, po której miała problemy z zębami. Albo kubek wielorazowy. W barze na uczelni bufetowa najpierw nalewała kawę do kubka jednorazowego, potem do kubka Joanny. Mimo próśb i uwag bufetowa nie zmieniła swojego stylu obsługi, za to Joanna przestała zabierać z domu kubek.
Pięcioletnie doświadczenie w zero waste przynosi jednak efekty. W Joannie nie ma już neofickiego żaru osoby świeżo nawróconej na życie bez odpadów. Już nie jeździ na drugi koniec miasta po makaron bez folii, bo wie, że to mija się z celem. Woli kupować produkty w możliwie największym opakowaniu. Zamiast rezygnować ze wszystkiego, ogranicza to, co może. Na przykład mięso w diecie i plastik na zakupach. I nie przekonuje domowników, by poszli w jej ślady. Tym samym skończyły się dyskusje z chłopakiem nad wyższością mydła nad żelem do mycia i szlachetności woskowijek w kontrze do degrengolady woreczków plastikowych. Zamiast zero waste jest less waste. I znowu można cieszyć się życiem.
tekst: Ewa Pluta
dla zalogowanych użytkowników serwisu.