Przez stulecia wyszydzane, sądzone za czary, zabijane... Bo leczyły ludzi. A to mógł robić tylko facet! Nagonka trwała do połowy XIX w. Ale kobiety się nie poddały!
Ateny, IV wiek przed naszą erą. Pewna ciężarna młoda mężatka, której imię zniknęło już w mroku dziejów, poczuła się źle. Mąż posłał więc po lekarza. Niedługo później jeden z niewolników przyprowadził bardzo urodziwego młodzieńca. – Na pewno jesteś medykiem?! – spytał zaniepokojony mąż.
Chłopak potwierdził i skierował się do sypialni pani domu, która powitała go z ulgą. Najwyraźniej albo go znała, albo słyszała o nim wcześniej! Gospodarz poczuł ukłucie zazdrości. Tym bardziej że z komnaty wyproszono wszystkich. Badanie przedłużało się, zza zasłony dobiegały śmiechy… Tego było już za wiele dla pana domu! Ten młokos… ewidentnie bałamucił mu żonę! Może omamił ją czarami? Może nawet zgwałcił?! Krzepcy niewolnicy z Azji Mniejszej obezwładnili uzurpatora, a rozpaczliwe protesty żony tylko utwierdziły gospodarza w przekonaniu, że to nie lekarz, ale uwodziciel. Medyk trafił przed Areopag, czyli najwyższą radę miasta-państwa. Zarzuty były poważne! Szerzenie rozpusty, bałamucenie mężatek, gwałt…
Jaka była linia obrony młodzieńca? Otóż wyznał, że jest... kobietą, jedną z dobrze urodzonych Atenek o imieniu Agnodike. Nie mógł więc się dopuścić zarzucanych mu bezeceństw! Sędziowie nie chcieli wierzyć. Agnodike zadarła więc szatę, dowodząc, że nie jest mężczyzną. A następnie wytłumaczyła, że nauki medyczne pobierała u samego Herofilusa z Chalcedonu, sławnego wykładowcy medycyny w aleksandryjskiej szkole lekarskiej! Szlachetnym sędziom opadły szczęki. Ale szybko odzyskali rezon. – Jesteś kobietą? Tym gorzej! Bo w Atenach kobiety nie tylko nie mają prawa głosu, jak wszyscy wolni obywatele, ale także, pod groźbą kary śmierci, zabrania się im praktykować medycyny! Przecież nawet żyjący sto lat wcześniej Hipokrates nie przyjmował do swojej słynnej szkoły na wyspie Kos nikogo, kto nie miał siusiaka!
Wyrok na piękną Agnodike już niemal zapadł, gdy nagle na salę wbiegł woźny, donosząc, że plac przed Areopagiem wypełnia tłum rozsierdzonych kobiet. Strażnicy ledwie dawali radę je powstrzymać przed wdarciem się na salę rozpraw! Skąd się tam wzięły? Ano były to pacjentki Agnodike! Kobieta-lekarz w przebraniu mężczyzny znana była połowie miasta! Tej piękniejszej, oczywiście. Wszystkie Atenki wiedziały, że to najlepszy lekarz, a jeśli któraś miała wątpliwości, Agnodike jako znak rozpoznawczy rozchylała tunikę. I teraz zamierzały nie dopuścić, by ją zabito!
I co? Wygrały panie! Siwobrodzi mężowie stanu nie chcieli się narażać na furię ateńskich niewiast. Agnodike została uwolniona, a restrykcyjne prawo… zmienione. Odtąd w starożytnej Grecji kobiety mogły być lekarkami. I nieźle im to wychodziło. Wystarczy wspomnieć o żyjącej tam pół tysiąca lat później Metrodorze, której liczący 63 rozdziały traktat „Na temat chorób i leczenia kobiet” wyprzedzał ówczesną wiedzę medyczną o tysiąclecie!
Mężczyźni polowali, walczyli w obronie klanu i… nosili wodę. Rządziły kobiety. I to one – mając więcej czasu (i wrażliwości!) na obserwowanie przyrody – zostawały zazwyczaj kapłankami czy szamankami, zajmując się leczeniem. Potwierdza to m.in. niedawne znalezisko archeologów z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, którzy natrafili na grób szamanki liczący aż 12 tysięcy lat. Pochowano ją z królewskim przepychem! A zawartość grobu (skorupy żółwi, pióro orła, czaszki kun, noga dzika i ogon krowy oraz kamienie lecznicze) świadczy, że ta kobieta należąca do tzw. kultury natufijskiej (myśliwi i zbieracze z rejonu dzisiejszego Izraela, Libanu i Syrii) zajmowała się ówczesną medycyną. Już wtedy, pod koniec epoki lodowcowej, plemienne znachorki, podpatrując, czym żywią się chore lub ranne zwierzęta – sporządzały ziołowe maści, wywary i napary.
Dopiero kiedy ludzie z koczowników zamienili się w rolników, gdy zaczęli walczyć ze sobą o ziemię, obierać wodzów, bić pokłony władcom – na scenie pojawili się lekarze-mężczyźni. A że była to intratna działalność, szybko zaczęli wypierać słabszą fizycznie konkurencję kobiet. Mimo to jeszcze przez wiele tysiącleci to one liczyły się na monarszych dworach. Jak żyjąca w XXVII wieku p.n.e. w starożytnym Egipcie Merit Ptah, naczelny lekarz dworu faraona, której podobizna zachowała się w piramidzie schodkowej w Sakkara. Istnienie tej lekarki zostało co prawda ostatnio podważone (rzecz jasna przez mężczyznę!), ale sprawa wciąż nie jest ostatecznie przesądzona. Natomiast na pewno w historii zapisała się inna Egipcjanka – żyjąca w XXVI wieku p.n.e. Peseshet, która nosiła tytuł zarządcy kobiecych lekarzy. Jednak z biegiem czasu nawet w uznającym równouprawnienie płci Egipcie rola kobiet w medycynie tylko się zmniejszała. Aż wreszcie ciałami chorych zawładnęli niepodzielnie mężczyźni.
Musiała jednak pochodzić z bogatej i uprzywilejowanej rodziny, mieć silną osobowość i nieustępliwy charakter. Tak jak Trotula de Ruggiero z Salerno (XI w.), autorka słynnego traktatu „De passionibus mulierum ante in et post partum” (O cierpieniu kobiety przed, w trakcie i po porodzie), który można uznać za podwaliny nowoczesnej ginekologii i położnictwa. Trotula zajmowała się także leczeniem chorób skóry i epilepsji. Na jej wykłady w słynnej na cały ówczesny świat szkole medycznej (Schola Medica Salernitana) przychodziły tłumy. Nie tylko kobiet! I nie tylko chrześcijan. W Salerno – od X do XIII wieku kształcili się także Arabowie i Żydzi, a mury uczelni opuściły słynne lekarki: Sigelgaita, Abella, Marcurias czy Rebecca Guarna. Co ciekawe, po śmierci Trotuli znalazło się wielu historyków (facetów), którzy uparcie, ignorując historyczne fakty, zapewniali, że Trotula nigdy nie istniała. Nawet jeszcze w XX w. pewien psychoanalityk dowodził, że historia tej wielkiej lekarki to nic innego, jak podświadomy „sprzeciw kobiecości wobec zagarnięcia przez męską energię sztuki medycznej”! Sławę, a nawet świętość (od 2012 roku), zyskała też Hildegarda z Bingen (XII wiek), której nauki o jedności człowieka z naturą oraz wpływie jedzenia na zdrowie i duszę pozostają aktualne do dziś (na zdj. obok). I trudno się dziwić, skoro ta uzdrowicielka, mistyczka i wizjonerka dożyła w zdrowiu zawrotnych jak na czasy wczesnego średniowiecza 81 lat!
Rozgłos zdobyły także Dorotea Bucca (1360-1436), która szefowała Katedrze Medycyny i Filozofii na Uniwersytecie Bolońskim oraz Niemka Anna Wecker, która opublikowała w 1595 roku medyczną książkę kucharską o tym, że dieta to środek leczniczy w pokonywaniu różnych schorzeń. Brzmi bardzo współcześnie, prawda? Z kolei urodzona we Francji w lekarskiej rodzinie Angelique Marguerite Le Boursier Du Coudray została mianowana nauczycielem sztuki położnictwa przez króla Ludwika XV.
Były i Polki. Magdalena Bendzisławska została np. w 1697 roku pierwszą Polką, która zdobyła dyplom chirurga. Praktykowała w Wieliczce. Inna nasza rodaczka Maria Zakrzewska w roku 1853 ukończyła szkołę medyczną w Clevland, a 9 lat później utworzyła w USA szpital dla kobiet i dzieci, którego personel stanowiły wyłącznie panie. Prowadziła go bardzo nowocześnie. Nawet, o zgrozo!, zatrudniała Afroamerykanki.
Generalnie jednak przez prawie dwa tysiące lat kobiety, które chciały leczyć, musiały uczyć się potajemnie (tylko na terenie obecnych Włoch wolno im było przez jakiś czas zdobywać uniwersyteckie wykształcenie), a później działać w męskim przebraniu. Sposobem na zdobycie lekarskich szlifów bywało też małżeństwo. Z lekarzem oczywiście. Regina Salomea Pilsztyn miała 14 lat, kiedy w roku 1732 wyszła za doktora okulistyki Jakuba Halpira. Kiedy otrzymał propozycję podjęcia praktyki aż w Stambule (Polska graniczyła wówczas z Imperium Osmańskim), na dworze samego Mustafy III, pojechała z nim. Tam chętnie podpatrywała go przy pracy, czytała książki z jego biblioteki, zasypywała pytaniami. I już wkrótce stała się jego niezastąpionym pomocnikiem. A kiedy Jakub zmarł, pozostawiając ją samą w kwiecie wieku – przejęła jego praktykę. I świetnie sobie radziła! Mimo zasłużonej ponoć opinii awanturnicy to ją wzywano do najcięższych przypadków w sułtańskim seraju.
Mężczyźni pilnie strzegli swojego monopolu na leczenie. Nie licząc kilku wyjątkowych historii kobiet, które przed XIX wiekiem zdobyły sławę medyczną, najczęściej spotykał je los akuszerek, znachorek, zielarek czy wiejskich felczerek. Tu też szybko zaczęły przeszkadzać mężczyznom, którzy zorientowali się, że odbieranie porodów to bardzo zyskowne zajęcie. I już w drugiej połowie XV wieku wiele miast europejskich zaczęło wprowadzać tzw. Statuty, które bardzo ograniczały ich samodzielność (i możliwości zarobku). W roku 1552 opublikowano „regulaminy akuszerstwa”, że akuszerka może być jedynie pomocnicą lekarza odbierającego poród. Śmiertelność ciężarnych kobiet i noworodków poszybowała w górę – podobnie jak zarobki męskich medyków.
Jeszcze trudniej wiodło się zielarkom i znachorkom. Po prostu palono je na stosach. Od późnego średniowiecza, przez renesans (nasilenie polowań na czarownice), aż do początków XIX wieku zamordowano w ten sposób od 40 do 100 tys. osób oskarżonych o konszachty z diabłem (mniej więcej połowa na terenach obecnych Niemiec, ok. 1 tys. w Rzeczypospolitej). Ogromną większość ofiar stanowiły kobiety, z których z kolei wiele trafiło przed oblicze świętej Inkwizycji, na tortury i stos – za, jakbyśmy dziś powiedzieli, świadczenie usług medycznych.
Świat musiał wreszcie dostrzec pro- testy i determinację kobiet pragnących zdobywać medyczne wykształcenie. Jak np. Anna Tomaszewicz-Dobrska, której w roku 1877 udało się w Zurychu i Petersburgu uzyskać tytuł doktora nauk medycznych (choroby kobiece i pediatria). Z takimi kwalifikacjami powinna wszędzie znaleźć pracę. Ale… po powrocie do Warszawy odmówiono jej nawet uznania dyplomu! Bo była kobietą! Anna się nie poddała i wyjechała do Petersburga dokończyć studia. Nie zrezygnowała jednak z pracy we własnym kraju. Wróciła do Polski (wówczas pod zaborami) trzy lata później i po długich poszukiwaniach znalazła pracę w… przytułku położniczym. To tam dokonała pierwszego „cesarskiego cięcia” na ziemiach Kongresówki. A śmiertelność młodych matek w tej byle jakiej placówce spadła za jej sprawą do 1 proc. – wobec 10-13 proc. w innych, bardziej renomowanych szpitalach!
Podobnie nieustępliwych kobiet było w Europie więcej. Pierwszą lekarką w Wielkiej Brytanii została np. Elizabeth Garrett Anderson, której uparcie odmawiano przyjęcia na uniwersytet. Jej kandydaturę, wyłącznie ze względu na płeć, odrzuciły kolejno uczelnie medyczne w Oxfordzie, Cambridge i St. Andrews. Ona się zawzięła. I dopięła swego! Skończyła wiele prywatnych kursów. A następnie, w roku 1865, zdała zaocznie egzamin lekarski w londyńskim Pobożnym Stowarzyszeniu Aptekarzy, którego regulamin (przez przeoczenie) nie zakazywał przyjmowania pań. Jeszcze w tym samym roku Pobożni zmienili swój statut, uniemożliwiając innym kobietom pójście w ślady Elizabeth. Podobna historia przydarzyła się nieco wcześniej innej lekarce po drugiej stronie Atlantyku. Elizabeth Blackwell zdobyła wprawdzie w roku 1849 r. tytuł doktora medycyny, ale żadna klinika nie chciała jej zatrudnić. Założyła więc własny szpital, który zdyskredytował konkurencję. Kropla drąży skałę i wreszcie, pod koniec lat 70. XIX wieku, brytyjski parlament musiał pod naciskiem pań przyjąć Ustawę Medyczną, znoszącą w tym zawodzie dyskryminację ze względu na płeć.
Niezupełnie… W połowie XX w. genialna badaczka (doktorat w wieku 26 lat) Rosalind Franklin dokonała przełomowego odkrycia. Zrobiony przez nią dokładny rentgenogram stanowił pierwszy krok do odkrycia przez Jamesa Watsona i Francisa Cricka sekretu budowy DNA. Za to przełomowe odkrycie Crick, Watson i niejaki Wilkins dostali Nagrodę Nobla. Szacowni laureaci zapomnieli jedynie poinformować opinii publicznej, od czyich prac zaczęły się ich badania… Rosalind Franklin została więc pominięta. Nie dostała nic. Mało tego! Po czasie okazało się, że Wilkins sięgnął po rentgenogramy bez wiedzy ich autorki i jeszcze udostępnił je kolegom! Ukradł po prostu! Skąd taka bezczelność? Bo Rosalind była kobietą. I choć pod względem naukowym przerastała go o głowę, facet uważał ją za swoją asystentkę. Watson nawet odważył się nazwać ją kiedyś „głupią”! Prawda w końcu wyszła na jaw i sami nobliści ze wstydem musieli przyznać, co ich naprawdę zainspirowało do odkrycia podwójnej helisy DNA. Dla Rosalind było już jednak za późno. Porzuciła badania nad DNA i w roku 1958 zmarła w zapomnieniu na raka jajnika. Miała zaledwie 37 lat.
tekst: Zbigniew Zborowski
dla zalogowanych użytkowników serwisu.