Ogrody Szczęścia pod Krakowem


Franek zobaczył górę. I ośrodek, który z miejsca nazwał Leśnym Ogrodem. Oznajmił, że już się stąd nie ruszy. Sprzedali wszystko, co mieli i osiedli w Lanckoronie na dobre. Postanowili, że na początek stworzą tu miejsce różnych warsztatów, np. jogi i kulinarnych. I oczywiście aszram. Został nazwany Bhole Baba Seva Dham, co w sanskrycie oznacza: miejsce z dobrą energią, gdzie można się rozwijać, służąc innym.

W 2003 roku Muni Raji pobłogosławił lanckorońską świątynię jako „ziemię poświęcona wspólnemu dobru". W świątyni zapachniały kadzidła i pojawiły się wizerunki Śiwy oraz wcielenia Babajiego. W specjalnym pomieszczeniu obok ośrodka ustawione zostało święte palenisko. Przynajmniej raz w tygodniu van de Logtowie rozpalają je ze swoimi gośćmi z różnych zakątków Polski i świata. Od lat przy płonącym ogniu prowadzą ceremonię Havan. Palą kwiaty, owoce, ziarna, ofiarowując je istotom, od których zależy los Ziemi. Wysyłają też dobre życzenia, w intencji tych, którzy potrzebują wsparcia.

Ceremonia przemiany

– Możemy wysyłać do głodującej Afryki dary. Ale też dobre myśli, intencje, szlachetną energię, które – w co mocno wierzymy – są w stanie przemieniać świat – tłumaczy Franek. Przemiana dokonuje się także w ludziach uczestniczących w ceremoniach ognia. Również w angielskich dzieciach, które przybywają do Lanckorony prawie od momentu, gdy van de Logtowie się w niej osiedli. Przeprowadzka do miasteczka zbiegła się bowiem z momentem, gdy Fundacja Księcia Karola szukała w Polsce miejsca, gdzie mogłaby realizować projekty, uczące brytyjską młodzież... radzenia sobie w życiu.

– Stworzyliśmy miejsce, w którym w serdecznej atmosferze nasi goście będą uczyć się prostoty życia – mówi Renata. – Bardzo to widać po dzieciakach z Anglii – dołącza się Franek. – Mimo młodego wieku są wypalone i smutne. Nie potrafią się cieszyć tym, co sprawiało radość ludziom przez tysiące lat. Słonecznym porankiem, śpiewem ptaka, kwiatem na łące.

– One często nawet nie wiedzą, jak wyglądają prawdziwe ptaki i kwiaty – wtrąca Renata. – Żyją w ponurych dzielnicach miast, w których brakuje drzew i naturalnego rytmu świata. Nigdy nie zapomnę grupy dzieci z wysp, które ze zdumieniem odkryły, że marchewka rośnie w ziemi. Do tamtej pory znały jedynie marchewkę z supermarketu, pociętą w kostkę.

Odkrywanie kosmosu

Te dzieci nie czują też, jak wielką dla nich wartość może mieć bezinteresowna praca dla innych. A Renata i Franek wstają z nimi rano, ćwiczą razem jogę, przygotowują posiłki, chodzą na spacery po lesie. A potem sprzątają ten las, pielą razem ziołowy ogródek, gotują obiady i razem zmywają. – Dla nich to magia, odkrywanie kosmosu – wyjaśnia Renata. I dodaje: – Ten kosmos to nic innego jak karma-joga.

reklama


W programie przygotowanym dla angielskich grup jest miejsce na podróże duchowe. Jest czas na wspólne śpiewanie mantr i bycie w świątyni Śiwy. Ale jedna z wycieczek prowadzi młodych ludzi także do położonej niedaleko Lanckorony Kalwarii Zebrzydowskiej. Polskiego katolickiego sanktuarium, odwiedzanego rocznie przez milion pielgrzymów. – Dla tych dzieci spotkanie z tętniącym życiem miejscem kultu jest autentycznym przeżyciem. Spotkaniem z energią do tej pory im nieznaną. Bo angielskie kościoły są puste i zimne, prawie nikt do nich nie zagląda – mówi Renata.

Jedno jest pewne. Od wielu już lat angielskie dzieci, a są wśród nich i buntownicy z kiepskich dzielnic, i młodociane matki, i niepełnosprawni umysłowo, wyjeżdżają po warsztatach w Lanckoronie rozpromienione. – Czasem dostajemy od nich listy. Piszą, że uczą się i pracują. Też nad sobą. Że wierzą w siebie i w to, że potrafią stworzyć szczere relacje z innymi ludźmi – mówi Renata. – Bywa, że dzieciaki, gdy już dorosną, wracają do Lanckorony na własną rękę. By w Leśnym Ogrodzie pracować jako wolontariusze.

Jestem w domu

Tymczasem Renacie przyśnił się kilka lat temu w Leśnym Ogrodzie inny jeszcze ogród – Ayur Garden. Pojechała na nauki do kolejnych nauczycieli masażu ajurwedyjskiego i trafiła na świetnych specjalistów. Jednym z nich był dr Naveen Gupta, wybitny hinduski lekarz ajurwedyjski. Potem pojawili się kolejni, m.in. Carla van Dijk, instruktorka terapii ajurwedyjskich z Holandii.

Renata pogłębiała wiedzę przez długie miesiące. W końcu, pięć lat temu, z duszą na ramieniu zamówiła olejki i stół do masażu. I zaczęła masować. Dziś jest nie tylko terapeutką. Sprawia, że ludzie, którzy do niej trafiają, czują się odprężeni i pełni energii. W swoim lanckorońskim Ayur Garden Renata sama szkoli terapeutów, ale też uczy zbawiennego automasażu. – Bo każdy może być masażystą ajurwedyjskim – zapewnia. – W hinduskiej tradycji masaż praktykują dla zdrowia całe rodziny. Dla Hindusów jest on równie ważny jak dobra dieta i inne nauki zdrowego stylu życia.

Koniec końców dla Renaty van de Logt praktyka Ajurwedy – a właściwie dzielenie się jej dobrodziejstwem – stała się tym, czym dla jej męża Franka stała się bliskość Lanckorońskiej Góry. Dała jej poczucie, że wreszcie jest w domu. Być może i dlatego, że ajurweda uczy, iż pełnię zdrowia może dać człowiekowi tylko Svastha. A Svastha w sanskrycie znaczy „jestem w sobie", ale też „jestem w domu". Tak naprawdę oznacza odnalezienie harmonii w sobie i w otoczeniu.

Pewnie jest i tak, że spełniły się słowa mistrza Renaty, Muni Radjiego, który kiedyś zapewnił ją, że w końcu odnajdzie swój ogród szczęścia. Znalazła go właśnie w Lanckoronie. Choć trochę czasu jej zajęło, zanim zrozumiała, że to ogród ajurwedy.

Sonia Jelska
fot. archiwum Ayur Garden

Źródło: Wróżka nr 8/2014
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl