Strona 1 z 2
Kochała zwierzęta, gorąco i bezwarunkowo. Oprócz pajęczaków i homo sapiens. Tych pierwszych się bała, drugim nie potrafiła zaufać.
Na najbliższą rodzinę Simony Kossak, z którą związała się najmocniej i na której nigdy się nie zawiodła, składało się: stado saren, oślica, łosie – bliźnięta, psy, locha dzika, rysica, kruk o dość paskudnym charakterze i sowa. Mieszkali sobie zgodnie w prymitywnej chacie bez prądu i bieżącej wody, w Puszczy Białowieskiej. Ona pracowała – prowadziła badania, audycje radiowe, pisała książki i kręciła filmy przyrodnicze. Zwierzęta po prostu były. Pozwalały się obserwować i dopuszczały ją do swoich tajemnic. Uznały, że jest „swoja". Odwrotnie niż jej „oryginalna, ludzka rodzina", która zawsze miała Simonę za dziwadło i odszczepieńca.
Tresowana "tylko" dziewczynka
Kossakowie. Co syn to malarz, co córka to pisarka lub poetka. Juliusz, Wojciech, Jerzy, Magdalena (Samozwaniec), Maria (Pawlikowska-Jasnorzewska), Zofia (Kossak-Szczucka)... Sami geniusze! Na dodatek przystojni, towarzyscy, przebojowi. A Simona? Rozczarowanie za rozczarowaniem.
Pierwsze dlatego, że nie była chłopcem. A Jerzy i Elżbieta Kossak tak strasznie chcieli mieć syna, następcę, który przejąłby fach i pracownię trzech pokoleń malarzy. Na wieść, że ma kolejną córkę, Jerzy ponoć tak się wściekł, że wypalił z dubeltówki do ryngrafu z Matką Boską. Przenajświętsza Panienka dobrze zapamiętała zniewagę – Kossakowie nigdy nie doczekali się dziedzica. Elżbieta także była załamana. Kazała „to" zabrać i przez wiele lat omijała pokój dziecinny szerokim łukiem.
W Kossakówce rodzice i dzieci (Simona i jej starsza siostra Gloria) żyli osobno. Dzieci miały być niewidzialne: nie przeszkadzać, nie plątać się pod nogami. A gdy rodzice podejmują gości (niemal codziennie) – nie wychodzić z pokoju, nawet do ubikacji. Skoro już stało się nieszczęście i są tylko dziewczynkami, to niech przynajmniej trzymają klasę.
reklama
Elżbieta była przekonana, że dzieciom bardziej od czułości przyda się dyscyplina. Nie bez przyczyny wnuczki będą ją potem przezywać „hausgestapo". To nie były po prostu „zimny chów" czy „surowe wychowanie" – małe Kossakówny były tresowane: miały siedzieć prosto, zachowywać się wytwornie, nie odzywać niepytane, nie płakać, nie śmiać się głośno, nie okazywać słabości. Dopiero kiedy były już jako tako wytresowane, rodzice dopuścili je do wspólnego stołu (wcześniej jadły z niańką, w swoim pokoju).
„Kuracja szpicrutą" przyniosła doskonałe efekty. Simona do końca życia będzie trzymała ludzi na dystans. Nie potrafi się zwierzać ani prosić o pomoc. Paradoksalnie właśnie dzięki temu tak doskonale da sobie radę w Puszczy Białowieskiej. Im bardziej będzie oddalać się od ludzi, tym bliżej jej będzie do zwierząt. Zamiłowanie do ich towarzystwa to jedna z niewielu dobrych rzeczy, jakie wyniosła z domu rodzinnego. Menażeria Kossaków była imponująca – dogi, żółw, pozbierani w ogrodzie ptasi pacjenci. Ale i tu zdarzały się zgrzyty. Dorosła Simona uzna polowanie dla rozrywki za „niegodne człowieka cywilizowanego", a wszystkich myśliwych za „zboczeńców". Gdy była mała, kochający zwierzątka i swoją fuzję Jerzy Kossak potrafił lekką ręką ukatrupić 150 zajęcy rocznie.
Kopciuszek w niedogrzanym pałacu Rozczarowanie numer dwa: mała Simonka okazała się totalnym artystycznym beztalenciem. Na dodatek nie grzeszyła urodą. Matka wolała jej starszą siostrę i nie zamierzała robić z tego tajemnicy. Bo Gloria przynajmniej odziedziczyła kilka cech po wspaniałych rodzicach. Na przykład urodę, przebojowość, talent plastyczny. Tak jak matka uwielbiała szybką jazdę. Elżbieta na motorze, Gloria samochodem. Została nawet rajdową mistrzynią Polski. A Simona? Kiedyś będzie miała własnego malucha. I nigdy nie pojedzie nim szybciej niż 40 km na godzinę.
Na dodatek brzydkie toto, zahukane. Snuje się po ogrodzie w powyciąganym swetrze, bazgrze jak kura pazurem i jeszcze sepleni! Normalnie kopciuszek jak ze szkolenia. I właśnie jak kopciuszek była traktowana przez matkę, póki ta żyła: „Przynieś, podnieś, zrób, pośpiesz się!". Simona musiała być na każde zawołanie. A gdy jako dorosła baba po trzydziestce odważyła się postawić, matka zerwała z nią kontakty. Przed śmiercią zdążyła ją jeszcze wydziedziczyć...
Trudne dzieciństwo i młodość zahartowały Simonę i doskonale przygotowały do życia na odludziu. Szczególnie ten okres, kiedy Kossakówny klepały biedę. W latach 50. obrazy przestały się sprzedawać, Jerzy zachorował i zmarł, a Elżbieta z córkami musiały same się utrzymać. Impregnowanie fartuchów rzeźniczych, chałupnicza produkcja zabawek z plastiku... Bycie dzieckiem nie zwalniało z pracy w domowej fabryczce.
Simona miała jedną sukienkę i dziurawe buty, zimą spała w jednym łóżku z matką i siostrą (nie miały pieniędzy, żeby ogrzać dom). Zdarzało się jej zasłabnąć z głodu. Kossakówny dzień w dzień jadały chleb z margaryną i ziemniaki bez omasty na stuletnim, gdańskim stole dla 12 osób. Patrząc na warte majątek akwarele Juliusza Kossaka, bezcenny obraz Fragonarda, serwis XVIII-wiecznej porcelany, kolekcję wachlarzy... Elżbieta odmówiła sprzedaży chociaż jednego z wypełniających Kossakówkę antyków.
I tak Simona nauczyła się znosić nawet najgorsze niewygody i braki. Nie przerażały jej spartańskie warunki – zimno i ciemność, brak toalety, ciepłej wody ani prądu. Mogła spać na podłodze, na trawie, przykryta byle kocem, pracować cały dzień, bez odpoczynku. Nie nauczyła się czerpać przyjemności z jedzenia. Jadła, bo trzeba było. Właściwie żywiła się papierosami i kawą. A najlepsze kąski oddawała zwierzętom.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.