Któż dziś pamięta, że Louise Colet była najbardziej znaną francuską pisarką w XIX wieku? Sławniejszą nawet niż George Sand?! Ale o tym, że była kochanką Gustawa Flauberta, Alfreda de Musseta i innych słynnych twórców, owszem, pamiętamy.
Czy czytaliście jakiś utwór Louise Colet? Nie? A przecież opublikowała setki wierszy, powieści i artykułów. Była sławna, doceniana, jej książki wzbudzały sensację i rozchodziły się w gigantycznych, jak na te czasy, nakładach. Cztery razy przyznano jej nagrodę Akademii Francuskiej, a sam Wiktor Hugo nazwał ją geniuszem. Powiedział nawet, że powinna zostać zaliczona w poczet najważniejszych autorów XIX stulecia!
Nienzna pisarka, sławna kochanka
Tymczasem o jej dokonaniach literackich nikt nie pamięta. Jeśli jej nazwisko pojawia się jeszcze na okładce książki, to tylko jako adresatki listów sławnych pisarzy. Biedna Louise znana jest jako „kochanka Gustawa Flauberta". I tyle.
A przecież Colet stała się sławna na długo zanim poznała autora „Pani Bovary", ba - kiedy o nim nikt jeszcze nie słyszał! Na dodatek on był dla niej tylko jednym z korowodu kochanków. Wyjątkowym może tylko pod tym względem, że początkowo... do niczego nieprzydatnym. Mężczyźni bowiem służyli Louise wyłącznie do zaspokajania kaprysów i robienia kariery.
Piękna, mądra i nieprzewidywalna
W domu rodzinnym nie znalazła żadnych pozytywnych męskich wzorców. Ojciec, owszem, kochał urodzoną w 1810 roku Louise, ale nie miał dla niej wiele czasu. Bracia chcieli nią rządzić, a gdy okazało się, że nie potrafią – zostali jej wrogami. Za to matka...
Henriette była silną, postępową i niezwykle odważną osobą. A Louise jej ulubionym dzieckiem. Gdy zauważyła, że córka ma potencjał, zaczęła ją uczyć w domu, na własną rękę. W ten sposób Louise zyskała niezwykle staranne, jak na dziewczynkę z prowincji, wykształcenie. Jako nastolatka zaczytywała się w klasykach filozofii, a mając 16 lat zaczęła publikować wiersze. Na razie anonimowo.
Do tego była wręcz zjawiskowo piękna i miała świetny gust (będzie potem pisać fenomenalne artykuły o modzie). Louise okrzyknięto „Perłą Bouches-du-Rhône", a kandydaci na męża ustawili się w długiej kolejce. Jednak Perła, ku zgrozie rodziny, nie wybrała żadnego majętnego kawalera z okolicy, tylko rachitycznego, biednego jak mysz kościelna muzyka Hipolita Coleta.
Zdobyć Paryż z fajtłapą
Bracia stanęli okoniem. Ona, szlachcianka, i jakiś parweniusz, syn weterynarza, kompozytor od siedmiu boleści? Nie wiedzieli, że Hipolit ma jedną, za to kolosalną zaletę – list gwarantujący mu posadę w Konserwatorium Paryskim. Paryż był dla ambitnej Louise spełnieniem wszelkich marzeń. Dla tego miasta była gotowa wyjść za mąż za kogo popadnie. I tak właśnie zrobiła.
Plan był prosty – zdobyć Paryż szturmem. Louise wykonała go perfekcyjne... w niewiele ponad rok. Mąż co prawda okazał się fajtłapą, od razu stało się jasne, że nie zrobi kariery, tylko dożyje swoich dni na pensyjce profesora. Dlatego Louise przestała zwracać na niego uwagę. Za to kupiła nowe suknie (z dużymi dekoltami) i ruszyła do ataku.
reklama
Z teczką swoich wierszy pod pachą odwiedzała kolejnych wydawców. Dobrze wiedziała, jak bardzo jest piękna i nie wahała się tej piękności użyć. Za każdym razem od ręki uzyskiwała zgodę na publikację. „Perle" wystarczyło kilka miesięcy, by stać się uznaną poetką. Mąż usychał z zazdrości, a Louise brylowała w salonach literackich (prowadziła też własny) i zawierała ważne znajomości. Okazała się mistrzynią autoreklamy.
Lepsza niż George Sand Rok po przejeździe do stolicy jej debiutancki tomik wierszy „Fleurs du Midi" uhonorowano nagrodą Akademii Francuskiej. Teraz i koledzy po fachu zgrzytali zębami z zazdrości. Nagroda wiązała się z solidną kasą, dwoma tysiącami franków. Na dodatek obiecującej autorce przyznano rządową pensję! Jeszcze nigdy żadna kobieta (nawet tworząca w tym samym czasie w Paryżu George Sand) nie osiągnęła tak wiele, w tak krótkim czasie. Zachęcona miłym wstępem, Louise zaczęła publikować na potęgę.
Jej przyjaciele mawiali, że ma południowy temperament. Pod tym ładnym określeniem kryły się pasja, wybuchowość i niewiarygodny wręcz upór. Wrogowie głośno wytykali jej interesowność, cwaniactwo i bezwzględność. Wszyscy mieli rację. Bycie kobietą artystką w XIX-wiecznym Paryżu to nie był sport dla delikatnych niewiast. Trzeba było siły i tupetu, żeby odnieść sukces w tym rządzonym przez mężczyzn światku. A jeśli jeszcze chciało się być niezależną...
Louise bardzo starannie dobierała więc mężczyzn, po których plecach pięła się do sławy. Jej kochankowie dzielili się na „do ozdoby" i „użytecznych". W pierwszej grupie znalazło się miejsce dla słynnych poetów (sława, także cudza, działała na Louise jak afrodyzjak) np. Alfreda de Musseta czy Alfreda de Vigny. Nie gardziła też powieściopisarzami, a od czasu do czasu „przekąsiła" jakiegoś rzeźbiarza.
Do drugiej grupy należeli wpływowi politycy. Na przykład jej wieloletni protektor i domniemany ojciec jej jedynego dziecka (córki Henrietty) – filozof i minister oświecenia publicznego, Victor Cousin. Oni mieli dbać o karierę nienasyconej pani Colet. Cousin robił, co w jego mocy, żeby ją zadowolić, np. sprawił, że pensję Louise (i jej męża!) podniesiono aż... trzykrotnie! Podobno notoryczne zdobywanie przez młodą autorkę nagród Akademii także nigdy by się nie zdarzyło bez jego, delikatnie mówiąc, zabiegów.
Bez miłości, bez lojalności i na śmierć
Louise nie przywiązywała się do swoich kochanków, nie była też wobec nich lojalna. Nigdy nie zdecydowała się z żadnym zamieszkać. Nawet po tym, jak udało się jej skłonić męża do wyprowadzki. Bezwzględnie doiła „użytecznych", a i na tych „do ozdoby" udawało się jej czasem zarobić. Po śmierci Alfreda de Musseta natychmiast sprzedała (za sporą sumkę) wszystkie wiersze, które jej podarował. I jeszcze obsmarowała go, że był beznadziejny w łóżku. Inny słynny kochanek nie zdążył jeszcze dobrze ostygnąć, a Louise już maszerowała do banku po zysk z publikacji jego miłosnych listów.
Nie przegapiała żadnej okazji. Przekonał się o tym satyryk Alphonse Karr, który śmiał opublikować oczerniający ją i Victora Cousina artykuł. Napisał, że ani mąż, ani kochanek nie wiedzą, kto jest ojcem mającego się narodzić dziecka Louise. Uznała, że za taką zniewagę autorowi należy się, a jakże, śmierć. I zażądała, by na pojedynek wyzwał go... jej mąż. Karr był górą mięśni z opinią najlepszego szermierza i strzelca w Paryżu. Hipolit – przygarbionym, przedwcześnie postarzałym fajtłapą, który musiał zmobilizować wszystkie siły, żeby... odmówić wściekłej małżonce.
Ale Louise nie odpuściła. Zapakowała do torebki wielki nóż kuchenny i ruszyła pod dom Karra. Była wtedy w dziewiątym miesiącu ciąży! Raczej nie chciała nikogo zabić – liczyła na rozgłos. Jak to później wspominał Karr, „zostałbym z pewnością poważnie ranny, gdyby moja oponentka zadała mi bezpośredni horyzontalny cios, zamiast unosić rękę wysoko nad głową w geście wielkiej tragiczki, na pewno z myślą o rychłej litografii przedstawiającej ów incydent".
Litografii było, owszem, mnóstwo. We wszystkich gazetach. Słynna pisarka z wielkim nożem i jeszcze większym brzuchem walczy o swoją godność! Po takiej promocji powieści i tomiki poezji odważnej pani Colet błyskawicznie zniknęły z księgarnianych półek.
Flaubert? A kto to taki?
W 1846 roku cały Paryż wiedział, kim jest Louise Colet: słynną pisarką i dziennikarką, najpiękniejszą kobietą we Francji, celebrytką... Za to nikt nie miał pojęcia, kim jest Gustaw Flaubert. Początkujący pisarz, który niczego jeszcze nie osiągnął, poznał panią Colet w pracowni znajomego rzeźbiarza, gdzie pozowała do posągu Safony. Był od niej o 11 lat młodszy, wysoki i (wtedy jeszcze) przystojny. Podarował Louise kilka utworów, a ona natychmiast rozpoznała przyszłego geniusza. Od tej pory robiła wszystko, co było w jej mocy, żeby go wypromować.
Jeden, jedyny raz to ona pomagała mężczyźnie. A on wykręcił jej dokładnie taki numer, jak ona swoim kochankom. Pozwalał sobie pomagać, zapewniał o gorącej miłości, ale trzymał na dystans i zdradzał, ile wlezie. Ze spokojem znosił jej wybuchy zazdrości, nie wzruszały go łzy ani błagania. Kiedy przyjechała z Paryża do Croisset, gdzie mieszkał z matką, kazał służącej odprawić ją spod drzwi.
Smutny koniec wojny z mężczyznami...Gdy
Flaubert wreszcie odniósł sukces (powieścią „Pani Bovary", której główną bohaterkę wzorował m.in. na słynnej kochance), puścił Louise kantem. Już nie była mu potrzebna. Colet niemal natychmiast dała upust złości, obsmarowując Flauberta w powieści „Lui". Niestety nie odczuła spodziewanej ulgi ani nie doniosła komercyjnego sukcesu. Zaczynała się starzeć, a jej pisarstwo wychodzić z mody. Z tej okazji Louise obraziła się na cały świat.
Dawna „Perła Bouches-du-Rhône" zmieniła się w zgorzkniałą, apodyktyczną babę z podwójnym podbródkiem. Szczególnie upodobała sobie krytykowanie (publiczne) dawnych przyjaciół i kochanków. Najgorzej dostawało się, rzecz jasna, Flaubertowi. O jego najsłynniejszej powieści napisała, że to szmira „napisana przez wędrownego akwizytora, której odrażający smród przyprawia serce o odruchy wymiotne". Agresywna, wręcz chamska, potrafiła na proszonym obiedzie przez pół godziny głośno obsobaczać gospodarza, a potem spokojnie obżerać się słodyczami z jego stołu. Gdy zmarła w 1876 roku, ktoś złośliwy zaproponował następujące epitafium: „Tutaj spoczywa ta, która skompromitowała Cousina, ośmieszyła Musseta, oczerniła Flauberta i próbowała zabić Karra".
I tak biedna Louise przegrała swoją wojnę z mężczyznami.
Weronika Kowalkowska
fot.: East News, shutterstock, wikipedia
dla zalogowanych użytkowników serwisu.