Jestem białą czarownicą


Boisz się śmierci?

Tak. Niechętnie patrzę w tamtą stronę... Obawiam się, że tam nic nie ma. Chociaż może i coś być... Mam taką swoją „hipotezę bąbelkową" – na temat tego, co potem... Jest taka wielka półpłynna kula wisząca w przestrzeni. To CAŁOJAŹŃ. Z niej co jakiś czas odrywają się bąbelki. Stają się pojedynczym duchowym organizmem – tobą, mną. Po śmierci ten nasz bąbelek wraca do kuli i się z powrotem w nią wtapia. Nasze doświadczenia mieszają się z całą resztą i za chwilę w innym miejscu oderwie się nowy bąbelek. Składa się z on cząstek doświadczeń innych, którzy się kiedyś oderwali, a potem po śmierci powrócili. Nie bronię tej teorii za wszelką cenę. A wydaje mi się w miarę sensowna i trzymająca się kupy.

A w reinkarnację wierzysz?

Nie, bo nie mam na nią twardych dowodów. Ale przy mojej teorii bąbelkowej miałaby sens. Bąbelek się wtopił i zaraz szybko obok znów stworzył. Z częścią poprzedniego.

Ty naprawdę twardo stąpasz po ziemi...

Ha, ha! Taka megamaterialistyczna mistyczka ze mnie! Z materialnymi duchami się kumplująca. (śmiech) Halo!? Czy jest tu lekarz?

Jaki był twój dom rodzinny?

Pochodzę ze szczęśliwej rodziny. Kulturalnej, inteligenckiej. Jestem dziewczynką z dobrego domu – bez zła, okrucieństwa, patologii. Nikt nawet nie palił. Więc nie tutaj należy szukać źródeł mojego „odjazdu". Ojciec zmarł, gdy byłam jeszcze na postpunkowym etapie. Mama trochę była zdziwiona. Ja też byłam zdziwiona, gdy moja koleżanka Gośka Walewska zajęła się śpiewem operowym. Myślałam, że coś się jej poprzestawiało w mózgu... Od dzieciństwa kochałam muzykę. Napełniałam kieliszki wodą, stroiłam sobie własną skalę. Grałam na nich. Identyczne wspomnienie z dzieciństwa ma mój mąż. On też tak robił.

reklama


Wierzysz w to, że jesteście dwiema połówkami?

Silne powinowactwo ładunków między nami istnieje. Zdecydowanie. Były i rzeźnie, a jednak nadal jesteśmy. Miewamy siebie serdecznie dość, ale rozstając się – uczynimy coś wbrew naturze. Oboje tak to czujemy. Jestem bardzo spełnioną twórczynią i spełnioną kobietą. Mam zdolne, udane dzieci. Jestem z facetem przeznaczonym mi, choć jest to dalekie od sielanki. Przeżyłam w życiu kilka pięknych historii uczuciowych. Moja kobieca próżność zdążyła się zaspokoić. Nie żal mi już upływu lat. Skończyłam dzisiaj słoik miodu, który miał mi starczyć na dłużej! Jedząc – sama do siebie powiedziałam, że już się nabyłam w życiu piękna. Teraz więc mogę być gruba i szczęśliwa.

Dużo jest w tobie sprzeczności.

One są pozorne. Mam ścisły umysł, a piszę wiersze. Moje sprzeczności tworzą więc harmonię. Żeby okiełznać poezję – trzeba być logicznym. Malowanie słowem też musi być logiczne. Jeśli wschodzi słońce, to za chwilę nie siedzę w ciemnym pokoju. Jeśli śpiewam, że coś się dzieje w nocy, to nagle nie wzlatuję w słońce.

Twoje tatuaże... sporo ich masz. Na plecach – znak miłości – twojej i męża?

Tak – schody i klucz wiolinowy. Klucz – wiadomo – muzyka. A schody... Na tych schodach rozpoczęła się nasza więź. Przesiedzieliśmy na nich kiedyś po koncercie kilka godzin. Jadłam rybę, miałam tłustą łapę, tą ręką złapałam za jego długie włosy – zdziwiona, że są takie imponujące. Generalnie – nie podrywałam go. Jeśli wyobrazisz sobie tę mało estetyczną sytuację, to uwierzysz, że nie starałam się być kusząca. Ale magia mimo wszystko zadziałała.

Na lewym ramieniu – człowiek przywiązany do drzewa, z którego on sam wyrasta, skojarzenie z ukrzyżowaniem, ale brzuch przebija kula... Nad głową kula, jakby słońce czy księżyc... Całe życie poświęcił jednej idei, a zabiły go zupełnie inne historie, których nie dostrzegł. Na prawym ramieniu – aniołek z naszej płyty „Scarlet" otoczony esami-floresami, jakie rysuję mimowolnie. Ponoć wskazówka dla psychologów, co mi siedzi w podświadomości. Wyżej znak nieskończoności z sercem, symbol zgody na zagospodarowanie ciała do przeszczepów w razie nagłej śmierci. Warto komuś uratować życie, gdy ciało już nie będzie mi potrzebne. Tatuaże nie są dla mnie jakimś wybitnym manifestem, ale są ważne. I bardzo je lubię.

Masz w sobie poczucie misji?

Żyję dla dzieci. I dla siebie. Dla męża też może trochę. Ale poczucie misji? Nie. Mam w sobie zbyt dużo egoizmu. Potrafię zeżreć dziecku czekoladkę – po kryjomu. (śmiech) Ale wiem, że mogę dużo dobrego dla ludzi zrobić. Do momentu, gdy mój egoizm krzyknie: „stop!", staram się to robić. Nie zależy mi na pociąganiu za sobą tłumów. Tworzę dla ludzi o podobnej wrażliwości. Ale nie uznaję, że jestem ważniejsza, lepsza, większa od swoich fanów.

Kiedyś po koncercie fanka powiedziała mi: „Jesteś taka wspaniała, a ja to takie nic przy tobie". A ja wiem, że ona z mężem stworzyła dom dla czwórki dzieci adoptowanych. – Ani się waż tak mówić o sobie. Ja bym nie dała rady zrobić czegoś tak wielkiego. Ty jesteś wielka – krzyknęłam do niej. Mam wśród fanów ratowników medycznych. To jest robota! Ratują ludziom życie i obcują stale ze śmiercią i cierpieniem. Codziennie! Oni są wspaniali, bezcenni. Uświadamiam ludziom ich wartość przy każdej okazji. Mieliśmy kiedyś operację naszego syna. Ten chirurg powinien być czczony, bo my z mężem przy nim, z naszym wielkim „artyzmem", czuliśmy się jak ogórki kiszone... To on codziennie jest twórcą wulkanów szczęścia rodziców i dzieci, które ratuje. Jasne, że my naszą sztuką też uszczęśliwiamy, przenosimy w innym wymiar. Ale jak to się ma do ratowania życia?

Skąd u tak silnej kobiety depresja, z którą walczysz od lat?

To zmiany anatomiczne, które ciągną za sobą fizjologiczne zmiany. Nie wydzielają się pewne hormony. To samo co na przykład cukrzyca, tylko hormon inny. Nauczyłam się z nią (depresją) żyć. Jest częścią mnie. Oswajam ją. Nie poddaję się.

Rozmawiała Anna Matusiak
fot. Grzegorz „Virek" Wnęk, Katarzyna Tyśnicka

Źródło: Wróżka nr 4/2015
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

Promocja wróżka