Nie z tej planety
Amerykanin budzi w peletonie skrajne emocje: od uwielbienia do nienawiści. Wtedy, gdy najlepsi gasną w oczach na piekielnie trudnych podjazdach, Lance włącza kolejny bieg. Staje na pedałach i kręci nimi z prędkością stu obrotów na minutę. Rywale nie wytrzymują tego nawet na płaskich odcinkach.
Zdaniem lekarzy nawet najlepiej przystosowany organizm nie ma prawa funkcjonować podczas Tour de France normalnie. Niewyobrażalnym obciążeniom poddawane są nerki, wątroba, cały układ nerwowy, krwionośny. Narządy odpowiedzialne za oczyszczanie krwi muszą wykonać ogromną pracę, by zneutralizować olbrzymią dawkę produktów przemiany materii. Każdy z uczestników Wielkiej Pętli spędza około sześciu godzin dziennie na rowerze. Pokonuje wzniesienia, z którymi problemy mają nawet auta terenowe. I tak przez miesiąc. A przecież nie jest to jedyna impreza w roku.
- Czym jest poświęcenie? Cierpię podczas treningu, cierpię w trakcie wyścigu, ale ja to lubię. Gdybym nie godził się na ból, zwariowałbym! - mówi Armstrong. Ale podczas wyścigu na jego twarzy nie widać cierpienia. Chyba że chce, by było je widać - tak jak przed dwoma laty, gdy na jednym z górskich etapów kamery rejestrowały wykrzywiające jego twarz grymasy bólu. Widział to cały świat, łącznie z dyrektorami sportowymi innych grup, którzy w swoich samochodach oglądali relacje z trasy. "Umierający" Armstrong to łatwy cel dla przeciwników. Najgroźniejszym był wówczas Niemiec Jan Ullrich.
Szkoleniowcy wydali jego grupie polecenie, by zwiększyć tempo. Bo skoro Lance słabnie, to należy go "dobić". Amerykanin zwijał się z bólu na swoim rowerze, tempo rosło, a on wciąż był z tyłu stawki. "Egzekucja" miała nastąpić na podjeździe pod l'Alpe d'Huez. I nastąpiła. Armstrong nacisnął na pedały i odjechał, jak gdyby wyścig dopiero się rozpoczął. - Widząc kamery, udawałem zmęczenie. W ten sposób to peleton pracował dla mnie. Nie ja harowałem z przodu, ale to ja minąłem pierwszy linię mety.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.