Nadszedł rok 1892. Czterdziestosześcioletni wówczas Sienkiewicz przeżył tragikomiczną przygodę sercową. Otóż Helena Wołodkowiczowa, bardzo bogata dama z aspiracjami, adoptowała ongiś sierotkę - podobno córkę carskiego generała i Polki. Dama namiętnie i zaborczo kochała swoją Marynuszkę. Gdy przyszedł czas zamęścia, wymyśliła sobie, że jedyną stosowną partią dla niej będzie właśnie Sienkiewicz, najsławniejszy wówczas człowiek w Polsce. I tak długo uganiała się za nim, aż dopięła swego. Panna nie bardzo chciała iść za pisarza, on też się do tego nie palił. Nieraz mówił: "Cóż ja z takim dzieckiem będę robił? Ja wyżyty i stary". Rad nierad wreszcie się zdeklarował.
Znajomość przebiegała jednak pod znakiem ciągłych burz, wynikających przede wszystkim ze zmiennych humorów Heleny Wołodkowiczowej, raz pragnącej widzieć uwielbianą córkę jako panią Sienkiewiczową, to znów stawiającej na drodze do małżeńskiego szczęścia rozmaite warunki. Zaręczyli się wreszcie na Gwiazdkę 1892 roku. Ale nim jeszcze maj 1893 roku dobiegł końca, Sienkiewicz otrzymał od pani Heleny list ostatecznie zrywający narzeczeństwo z Marynuszką. Teraz on - być może urażony w swej ambicji - zaczął zabiegać o dziewczynę. Wołodkowiczowa dała w końcu zezwolenie i w listopadzie tego samego roku, w prywatnej kaplicy krakowskiego biskupa Albina Dunajewskiego, czterdziestosiedmioletni pisarz poślubił dziewiętnastoletnią Marynuszkę.
Z podróży poślubnej wrócili po miesiącu - każde osobno. Skandal był ogromny, a proces rozwodowy w konsystorzu trwał ponad dwa lata. Domysłom nie było końca. "Podczas podróży poślubnej Sienkiewicz tak przestraszył albo, co gorsza, nie przestraszył niewinnej panienki, że ta zwiała mu wprost w objęcia zdumionej matki" - pisała po latach Magdalena Samozwaniec. Mówiono też, że pisarz choruje na jakąś tajemniczą chorobę, której objawów młoda żona nie mogła znieść.
Krążyła też wersja, że to niezrównoważona pani Wołodkowiczowa tak długo zasypywała Marynuszkę listami i telegramami, pisząc o swej tęsknocie, ciężkiej chorobie i grożąc śmiercią, że przybrana córka - przerażona i posłuszna - wybrała matkę. Sienkiewicz odreagował tę przykrą małżeńską przygodę portretując obie panie na kartach "Rodziny Połanieckich" jako afektowaną i wyniosłą pannę Castelli oraz jej ukochaną i zaborczą ciotkę - panią Broniszową.
Kilka lat przed końcem wieku zaczął pisać - jak dziś już doskonale wiemy - bestseller pt. "Quo vadis" (wydany w 1896 roku). Wiedział, że trafia w dziesiątkę. "(...) rzecz, którą piszę, jest trudna i w tak wysokim stylu, że nic podobnego nikt dziś nie robi. (...) byle zdrowia i sił, to "Quo vadis" będzie donioślejsze niż wszystko com napisał" - wieszczył sam sobie Henryk Sienkiewicz w liście do Jadwigi Janczewskiej.
Choć krytyka pastwiła się nad "Quo vadis", czytali je wszyscy - profesorowie i dorożkarze, "a najwięcej - kobiety", rozgadując się o miłości Winicjusza i Ligii. W gigantycznych nakładach, z mnóstwem dodruków, książka wychodziła przez kilka lat na całym świecie, przetłumaczona na 40 języków. Dziś niemożliwy jest tak długotrwały sukces. I niemożliwe, by autor takiego bestsellera nie został multimilionerem. Tymczasem Sienkiewicz nie zarobił na tym prawie nic. Był formalnie poddanym carskiej Rosji, która nie podpisała międzynarodowej konwencji dotyczącej praw autorskich. Tylko jedno wydawnictwo, amerykańskie, zapłaciło mu, choć nie musiało.
~madziaraa91