Gdy jestem drażliwa albo przygnębiona, wyciągam z mojego magicznego koszyczka, w którym trzymam różne produkty zielarskie, zapach lata, brzęczenia pszczół i miodu. Czyli dobrej jakości olejek lawendowy.
Łagodzi stres i bóle głowy, pozwala z optymizmem patrzeć w przyszłość. Nie trzeba mieć wyhodowanego przez siebie ziela (choc warto!), aby móc się nim cieszyć. Rozcieńczonym olejkiem możemy masować sobie skronie lub kark. Albo wzorem starożytnych Rzymian, którzy wozili ze sobą pęki lawendy, gdy wybierali się na północ Europy, zażywać kojących kąpieli.
Dobry olejek lawendowy pachnie nie tylko lawendą, ale też miodem, świeżo skoszonym sianem i słońcem. Niewiarygodne? Sama przez długi czas nie mogłam się przemóc do tego ziela, ponieważ kojarzyło mi się albo z tanim lawendowym zapachem płynów do płukania, albo ze staromodnymi perfumami. Niesłusznie, zapach destylowanej lawendy jest wyrafinowany, bo bardziej złożony.
Poza wszystkim olejkowi lawendowemu należy się szacunek. To właśnie dzięki niemu możemy się cieszyć ważną dziedziną ziołolecznictwa, jaką jest nowoczesna aromaterapia. Warto wiedzieć, że wszystko zaczęło się przez przypadek. Otóż francuski chemik i uczony René-Maurice Gattefossé na początku XX wieku przeprowadzał w swoim laboratorium eksperymenty. Pech chciał, że poparzył sobie rękę. Aby ukoić ból, włożył ją do pierwszej cieczy, jaką miał w pobliżu. I akurat był to zbiorniczek z olejkiem lawendowym.
Obecność takiego specyfiku w laboratorium nie powinna dziwić. Lawenda w różnych formach była wtedy używana przez perfumiarzy i aptekarzy (dawniej granica pomiędzy aptekarzem i chemikiem bywała niewyraźna). Okazało się, że dłoń uczonego zagoiła się szybko i pięknie. Gattefossé był tym tak zafascynowany, że rozpoczął systematyczne badania naukowe nad właściwościami leczniczymi owego olejku.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.