Strona 1 z 2
- Po przebudzeniu człowiek jest jak czysta tablica, jak gąbka, która wchłania wszystko, co usłyszy. Więc jeśli pani usłyszy: "A ja tego dnia byłam zła, bardzo zła", to cały dzień może pani chodzić zła - tłumaczy Maciej Kierył, anestezjolog ze Szpitala Kolejowego w Międzylesiu. Kilkanaście tysięcy osób uśpił i - co bardzo podkreśla - tyle samo wybudził. Jako pierwszy w Polsce wprowadził przed 30 laty na salę operacyjną... muzykę rozrywkową.
O wpływie muzyki na człowieka doktor Kierył wie prawie wszystko. Przy jakiej muzyce powinniśmy odpoczywać, jeść, pracować, prowadzić samochód, walczyć z chandrą i lękiem, a nawet zrywać z narzeczonym czy uprawiać seks...
Smutna opowieść na dobry początek
Na drzwiach jego szpitalnego gabinetu tabliczka "lekarz muzykoterapeuta" jest tak samo duża i widoczna, jak tabliczka "pokój anestezjologów". Dzięki tej tabliczce trafiła kiedyś do doktora pacjentka przed wycięciem pęcherzyka żółciowego. Z gorącą prośbą, by to Kierył usypiał ją do operacji. Okazała się wielką melomanką. Tak wielką, iż na wieść o tragicznym wypadku syna, zanim podeszła do telefonu, dosłuchała jeszcze do końca płyty z pięknym koncertem...
Doktor uśpił, chirurg wyciął woreczek, pacjentka zaczęła zdrowieć. - Ale wie pan - wyznała Kieryłowi trzy dni po zabiegu - ja umrę. Podczas operacji cały czas słyszałam przepiękną, ale niewypowiedzianie smutną pieśń. Nie z tego świata... - Co też pani, nie było komplikacji, jest pani w doskonałej formie - żachnął się doktor, który podczas tej akurat operacji, ze względu na nagłą zmianę terminu, nie zdążył przynieść na salę magnetofonu.
- Ciągle słyszę tę anielską pieśń, ja umrę... - powtarzała swoje pacjentka. I umarła. Cztery noce później. Maciej Kierył ma świadomość, że to niezbyt zachęcający początek artykułu o korzyści z muzyki w naszym życiu, ale za to "taki Wróżkowy"...
Ciach go Bachem!
Muzyka na sali operacyjnej to naprawdę coś wspaniałego. Podobnie jak w dziecięcym szpitalu, ośrodku dla dzieci specjalnej troski czy w miejscu spotkań Anonimowych Alkoholików, gdzie doktor nikogo nie usypiał, lecz prowadził muzykoterapię i profilaktykę muzyczną. Pokazuje mi swój "warsztat pracy": miniaturowy magnetofon, mały flet, malutkie organki. W razie potrzeby można to nawet zdezynfekować. Obraca w palcach miniaturowe kasety; po jednej stronie papierek żółty, po drugiej - czerwony.
Od trzydziestu lat zapełnia je muzyką według tego samego, bardzo praktycznego schematu: po żółtej stronie muzyka relaksacyjna, "con amore", walce angielskie, spokojne melodie filmowe, melodie Humperdincka, Nat King Cole'a czy "Secret Garden", po czerwonej - utwory aktywizujące, "pod nóżkę" (bo kiedyś rytm nabijał nogą kierownik zespołu). Są jeszcze kasety z muzyką "dla profanów" czy - jak kto woli - szmirowatą, która wśród operowanych pacjentów także ma przecież gorących zwolenników.
reklama
- Muzyka aktywizująca - robi mi mini-wykład Maciej Kierył (a trzeba wiedzieć, że wykłada także w pięciu szkołach wyższych i licencjackich) - to muzyka życia. Przyśpiesza akcję serca i przemianę materii, powoduje wzrost napięcia mięśniowego, podwyższa ciśnienie, podnosi poziom katecholamin, czyli hormonów stresu. Doskonała dla komandosów, UOP-u, żołnierzy. Absolutnie nie powinno się przy niej jeść, a tymczasem puszczają ją w "fast foodach", żeby ludzie szybko się napchali, wyszli i ustąpili miejsca następnym...
Na sali operacyjnej włącza się oczywiście instrumentalną muzykę relaksacyjną. Najlepiej sprawdza się klasyka: "Marzenie" Schumanna, "Siciliana" Jana Sebastiana Bacha, "Melodia" Krzysztofa Glucka, "Kołysanka" Flisa. Gdy jest dobrze dobrana, pacjent jej nie czuje, nie słyszy i nie zdaje sobie sprawy, jak... działa na jego podświadomość. Operowani często pytają, czy muzyka znieczula. Nie znieczula. Ale uspokaja: zwalnia akcję serca, ułatwia i pogłębia oddech, zwalnia przemianę materii... - I jest, nie uwierzy pani, nośnikiem spokojnego mówienia. Gdy rozmawiam z pacjentem przy muzyce, bardzo wyraźnie zaznaczam przerwy między wyrazami, czego nie robię na co dzień. Taki sposób mówienia może trochę hipnotyzuje, na pewno lepiej trafia do podświadomości.
Mówi więc na przykład doktor: - Panie Malinowski, jak pan dziś w nocy spał? - A, tak sobie... - Boli pana coś? - Trochę boli ręka… I czuje, jak pacjent Malinowski przestaje bać się tego wszystkiego, co zaraz z nim na tej sali zrobią… Chyba że jest koneserem i oplątany rurkami, spowity w chirurgiczne płachty, zasypiający wygłasza jeszcze uwagę: "Takie łatwe utwory pan puszcza, a ja bym posłuchał Mahlera"...
Pewnemu Afgańczykowi, z braku nagrań z muzyką afgańską, włączył Maciej Kierył do operacji muzykę perską. Afgańczyk był wniebowzięty ("Proszę sobie wyobrazić, jakby się pani cieszyła, gdyby w szpitalu w Afryce puścili muzykę czeską"), podobnie jak Niemiec, powalony na schodach ministerstwa atakiem wyrostka robaczkowego, któremu Kierył "zagrał" do operacji spokojny utwór Bacha. To anegdoty, ale popychające dzieło muzykoterapii naprzód. Bo ci cudzoziemcy napisali potem do dyrekcji listy z podziękowaniem i po przeczytaniu jednego z nich wezwał Kieryła dyrektor szpitala, mówiąc od drzwi: - Podobno jakąś dyskotekę na sali operacyjnej pan urządza? Ale chwalą, chwalą... - No to jak chwalą - zaripostował od razu Kirył - to prosiłbym o nowy magnetofon...
- Bogu dzięki - wzdycha Kierył - że moje przedoperacyjne działania zawsze akceptował mój szef, doktor Jaszczołt. A tak naprawdę - dodaje po chwili zadumy - eksperyment udał się dzięki chirurgowi, docentowi Romanowi Serafinowi, który pewnego dnia przed 30 laty sam wkroczył na salę operacyjną z radiem. Wrócił właśnie ze stażu w Anglii, a tam operowanie przy muzyce było już znane. Na niektóre oddziały wcisnął się Kierył ze swą muzyką dzięki ordynatorom z muzycznymi ambicjami, którzy pytali z pretensją w głosie: "Jak to, to na operacje na ginekologię przynosi kolega muzykę, a nasz oddział gorszy, co?" A wtedy doktor odpowiadał swoje: - Oczywiście, ale może by pan ordynator zafundował magnetofon?
Rytmy życia Muzykoterapii uczyli go przed trzydziestu laty we wrocławskiej Akademii Muzycznej mistrzowie-pasjonaci: profesorowie Tadeusz Natanson i Janusz Bogusz, docent Andrzej Janicki i inni.
- W swej niezwykłej szlachetności myśleli - uśmiecha się doktor Kierył - że jeśli człowieka nauczy się słuchać muzyki, to kimkolwiek by był: biedakiem, głupcem, złoczyńcą, stanie się osobą dobrą, świetlistą, pozytywną...
Wrocławscy mistrzowie Kieryła przypomnieli tylko coś, co istnieje od kilku tysięcy lat. - Pierwszy opis muzykoterapii - mówi Maciej Kierył - znajdujemy w Biblii. Napisano tam, że gdy króla Saula nachodziły złe myśli (dziś powiedzielibyśmy, że miał depresję), wołał pastuszka Dawida, kazał mu grać na flecie i złe myśli króla opuszczały... W starożytnej Grecji z kolei, w Epidauros na Peloponezie, istniało, składające się ze stadionu, ogrodu i amfiteatru, sanktuarium boga medycyny Asklepiosa, w którym uzdrawiano różnymi formami sztuki. Stosowany tam schemat oddziaływania na pacjenta nie zmienił się w muzykoterapii do dzisiaj... A o co w niej właściwie chodzi? Zależy od pacjenta.
W pracy z dziećmi długo leżącymi w szpitalu chodzi o rozbudzenie emocji, nauczenie ekspresji uczuć. W szpitalu muszą zachowywać się cicho, wszyscy koledzy dookoła cierpią... Z czasem dziecko zapada w odrętwienie, z którego wyrywa je tylko jedno hasło: na badanie! Po kilku miesiącach rodzice są przerażeni - ich wizyty i prezenty przestają robić na dziecku wrażenie, wszystko staje się dla niego obojętne.
Alkoholikom z kolei muzykoterapia powinna udowodnić, że można dwie godziny spędzić nie pijąc i nie mówiąc o gorzale, a także wyzwolić utopione gdzieś w alkoholu talenty.
- Kiedyś na zajęciach w klubie AA - wspomina doktor - grałem na pianinie, proponowałem jakieś ćwiczenia. Jeden facet w nic się nie włączał. Ożywił się dopiero, gdy zagrałem jakiś utwór jazzowy. Podszedł i mówi: "Nie mogę dłużej słuchać, jak pan fałszuje". Usiadł do pianina i zagrał ten kawałek rewelacyjnie. Okazało się, że był niezłym pianistą jazzowym...
Dzieci specjalnej troski - w zależności od ich stanu - trzeba albo rozruszać, albo wyciszyć. Bardzo ważne jest nauczenie ich poczucia rytmu i radości z najprostszego nawet tworzenia. Doktor Kierył podrywa się z krzesła i pokazuje mi trzy rodzaje klaskania: palcami, pełną dłonią i palcami złożonymi "w rybkę". Potem - klaskanie piano i forte. Sam klaszcze i mnie także każe klaskać. Po chwili zmienia rytm, a ja mam pozostać przy poprzednim. Gubię się. No właśnie, ile więc potrzeba czasu, by nauczyć tego dziecko z porażeniem mózgowym?...
- Czasem w ogóle nie zaśpiewa i nie zaklaszcze - mówi Maciej Kierył. - Wtedy sprawdzam, czy przynajmniej potrafi stukać. Gram i opowiadam o lesie, a gdy dochodzę do historyjki o dzięciole, pytam, kto potrafi zastukać jak dzięcioł. Wszyscy stukają! Więc tak ich chwalę, by przez cały dzień mieli poczucie, iż odnieśli sukces. Na koniec zajęć każdemu dziecku podaję rękę i znowu chwalę. Bo wielkim dramatem pobytu dziecka w szpitalu jest to, że nie ma okazji do odnoszenia małych chociażby sukcesów.
Matka chłopca chorego na Downa powiedziała kiedyś tak: - Dla mnie nie jest ważne, że Wojtek na pana zajęciach nauczy się paru piosenek. Ważne, że gdy na jezdni zapala się zielone światło, klaszczę trzy razy i on raźnie idzie do przodu. A w tramwaju, gdy ktoś się na niego gapi i robi miny, intonuję: "Wojtek, mmmmm" i on wie, że ma zamknąć oczy jak do spania.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.