We wrześniu łatwiej przeżyć zawód miłosny. Wtedy natura oferuje cudowne eliksiry zapomnienia i... nadziei.
Drań mnie rzucił. Oskarżył o czarostwo i zostawił. Powinnam się cieszyć, że nie przeprowadził prób wody i ognia. Nawet nie wiem, co czuję. Jest mi smutno i źle, ale nie tak strasznie, jak wtedy, gdy sypał się mój poprzedni związek. Może nie należało prosić ziół o miłość?
By zająć czymś myśli, nadzwyczaj ochoczo przyjęłam zaproszenie babci na wspólną wyprawę na jagody. Domowe konfitury to poezja, ale tym razem wyczekiwałam tego wyjazdu z nadzieją, że kontakt z naturą pomoże mi się ogarnąć. Zrozumieć, czego naprawdę w życiu chcę. Wyrzuciłam to z siebie niemal w progu babcinej chałupy. A potem, napojona nalewkami („powiedz, wnusiu, czy nie dodać do niej cukru”), powiedziałam chyba dużo, dużo więcej. Ale co – nie pamiętam.
Bladym świtem wyruszyłyśmy do lasu. Nawet kaca nie miałam! Nie uszłyśmy jednak daleko. Babcia zatrzymała się przy rosnących na skraju polnej drogi jarzębinach. Zaczęła zbierać ich owoce. Próbowałam sobie przypomnieć, do czego może służyć jarzębina, ale oprócz gorzkich konfitur do mięs, niewiele przychodziło mi do głowy.
– Twoja prababcia mawiała, że suszone owoce jarzębiny dają szczęście – zielicha jak zawsze czytała w moich myślach. Najwyraźniej na swój sposób chciała mnie pocieszyć. – Mogą też przynieść wizje. Wystarczy zjeść kilka, podpalić gałązkę jarzębiny i wpatrywać się w dym. Powinien wskazać ci rozwiązania twoich problemów.
reklama
W sumie, co szkodzi spróbować, pomyślałam bez zwykłego entuzjazmu. Rozchmurzyłam się trochę dopiero na widok granatowych owoców. Babcia natychmiast wyczuła zmianę mojego nastroju. I, oczywiście, zinterpretowała to na swoją modłę. – Tak, młoda wiedźmo, to krzew czarownic. Dawniej z jego drewna robiły trzonki do miotły. Narwij trochę owoców, wysusz. Owocki czarnego bzu trzymane w domu ułatwiają uwolnienie się od przeszłości. I pomagają skończyć z obwinianiem siebie.
Po takiej reklamie bzu jak w amoku zrywałam go całe naręcza! Przypomniało mi się, że jedna z kuzynek cały swój dom na wsi obsadziła jego krzakami, by chroniły ją przed złymi intencjami ludzi.
– Zostaw wreszcie ten bez! – babcia już się niecierpliwiła. Natura miała dla niej zawsze tyle darów, że trzeba się było nieźle uwijać, by żadnego nie uronić. Teraz zielicha windowała na palcach swoją nikłą postać, by dosięgnąć gałązki z jagodami kruszyny po drugiej stronie rowu. – Zawsze mi się wydawało, że to korę się stosuje – ośmieliłam się wyrazić wątpliwość. – Na zaparcia i owszem – zgodziła się babcia – ale ty masz przecież inne problemy, prawda? Poza tym czas na zbieranie kory jest w marcu lub kwietniu, zanim się rozwiną liście.
I tak oto już po chwili dowiedziałam się, że jeśli wycisnę sok z tych owoców, otrzymam świetny atrament, by pisać magiczne formuły. Bo po co zaraz robić to własną krwią... – Jakie formuły, babciu? – dopytywałam najeżona, co też może mi zaordynować na ból istnienia niedzisiejsza staruszka. – Choćby takie: „Wiem, co chcę robić w życiu, wiem, do czego dążę”.
A więc chodzi o afirmacje. Ale zanim zdążyłam wyrazić swój sceptycyzm, mój wzrok przykuły spore, choć jeszcze zielone orzechy leszczyny. Mniam! Tymczasem babcia niespodziewanie zareagowała na ich widok refleksyjnie. – Mój ojciec mawiał, że w leszczynie jest zaklęta mądrość. I że jedzenie orzechów dodaje jasności spojrzenia.
Ale zaraz wrócił jej dobry nastrój. – Widać za mało ich jadł w młodości, skoro poślubił moją matkę – zachichotała jak nastolatka przyłapana na nieprzystojnym zachowaniu. – A wystarczyłoby tak niewiele: trzy orzeszki rano i tyle samo wieczorem...
Tak mnie wygadana staruszka zbajerowała, że dopiero teraz połapałam się, że coś naokoło idziemy do tego lasu... Podobno po to, by „po drodze” pokłonić się tarninie rosnącej na miedzy. I znów się okazało, że nie tylko nalewka z tych odwiedzin będzie. Babcia kazała mi ściąć siedem ciernistych gałązek. Oczywiście pokłułam się jak nieboskie stworzenie! Pocieszała mnie, że było warto trochę pocierpieć, bo palone gałązki tarniny pomagają uwolnić się od przeszłości.
To mi przypomniało scenkę z dzieciństwa, której znaczenia nie rozumiałam. Moja sporo starsza kuzynka Krysia paliła na podwórku cierniste gałązki, choć kaleczyła się przy tym i parzyła niemiłosiernie. Paląc je, przeklinała swojego byłego chłopaka, który już znalazł sobie inną. Szkoda, że Krysię wywiało do Niemiec, pewnie babcia miałaby z niej więcej pociechy niż ze mnie. Miała wtedy niespełna 16 lat, a już z niej była czarownica! Tydzień nie minął, a ona całkiem zapomniała o wiarołomnym łobuzie i przyjmowała kwiatki od innego...
No, wreszcie dotarłyśmy do lasu. Babcia z miejsca rzuciła się na czerwone owoce borówki brusznicy. Ale oczywiście nie po to, by napychać nimi usta, ani nawet by zbierać je do koszyka. Zauważyłam, że wrzuca je do woreczków. Widząc moje zdumione spojrzenie, wyjaśniła, że taki woreczek, noszony przy sobie, chroni przed pechem. I wspomaga powstawanie wizji, bo te jagody, podobnie jak czarne, nie tylko poprawiają wzrok, ale także pomagają dostrzec sens wydarzeń. Ale w tym celu nie wystarczy je zjeść. Trzeba nosić je na czole,a dokładnie – na trzecim oku. Szczęściem wystarczy taki borówczany kompres mieć na sobie tylko w nocy.
Wracałyśmy umęczone po całym dniu buszowania w lesie. – Babciu, a na miłość tym razem nic nie masz? – starałam się, by zabrzmiało to nonszalancko. – Nie, dziecko. Musisz zmądrzeć, by być gotowa na miłość.
Chciałam zaprotestować, że przecież mam już za sobą dwa związki. Ale ugryzłam się w język. Trudno je uznać za udane, więc pewnie i tak wyszłoby na jej...
* jarzębina dodaje urody
* kruszyna pomaga w afirmacjach
* dziki bez chroni przed złymi urokami
* leszczyna otwiera drzwi do innych światów
* brusznica zwalcza złe myśli Justyna Rudzka
fot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.