Zielony flakon zwieńczony złotym korkiem. W środku eliksir życia. Powstał, by otulić harmonią, dać poczucie bezpieczeństwa, pokazać, czym jest nadzieja, odwaga, by żyć, brak lęku. Kiedyś, by zdobyć mistyczne remedia – jak podają mity i legendy – śmiałkowie wchodzili na szczyty niedostępnych gór, przedzierali się przez gąszcze pradawnych puszcz. W podobny sposób powstał „ten Zapach”. Jego twórczyni i wizjonerka znalazła się na chwilę po drugiej stronie lustra. Na zielonej łące, nasączonej słonecznym światłem, przetykanym nićmi złota, pełnym bezcielesnych, utkanych z mgły postaci, doznała głębokiego spokoju, zrozumienia, usłyszała odpowiedzi na wszystkie pytania. Nawet zanim zostały zadane. – To był zimowy, słoneczny dzień – wraca we wspomnieniach do piękna Alp Stanisława Missala, która razem z mężem Markiem i synami, Michałem i Mateuszem, spędzała tam sielskie ferie. – Zjeżdżałam, ale dopadła mnie nagła chęć, by się na moment zatrzymać i spojrzeć w górę, słońcu w oczy. W tym momencie wjechał we mnie rozpędzony narciarz.
Chwilę później nieprzytomną Stanisławę cuciła grupa przerażonych ludzi. Po kilku minutach otworzyła oczy. Żałowała, że ją stamtąd zabrano. Ale rozumiała, że powinna być właśnie tu, bo tu są jej dzieci i zadania do wykonania. Wiedziała to zarówno sama z siebie, jak i usłyszała od kogoś, kto na tamtej boskiej łące stał po jej prawej stronie. Duchowy opiekun? Anioł Stróż? Do dziś pół żartem, pół serio mówi, że zawsze należy słuchać „tego z prawej”, niekoniecznie dopiero, gdy przekraczamy granicę życia i śmierci. – Następnego dnia postanowiłam odpocząć, pobyć sama – opowiada. – Zawiozłam rodzinę na stok. Gdy wracałam, przy drodze stał wiejski, drewniany kościółek. Poczułam silny przymus, by tam wejść, paść na kolana i błagać o życie moich dzieci. Nie dyskutowałam z głosem intuicji. Po prostu tak zrobiłam. Po dłuższym czasie wyszła uspokojona. A gdy wszyscy wrócili do pensjonatu, stanowczo zażądała, by jej opowiedzieć, co się zdarzyło między taką i taką godziną. Synowie najpierw się wykręcali, ale przyciśnięci do muru wyznali w końcu, że byli krok od śmierci. Zrobili sobie z kolegami zawody poza trasą, a meta była na skraju przepaści.
Incydent z przejściem w stan śmierci klinicznej wyzwolił w Stanisławie pokłady i tak już potężnej intuicji. Jakby jej trzecie oko, do tej pory trochę uchylone, otworzyło się szeroko. Niewątpliwie miały na to wpływ także dwa poprzednie przypadki. Pierwszy – gdy w dzieciństwie doznała urazu głowy, i drugi, kiedy nie wybudziła się po banalnym zabiegu, a lekarz kazał jej mężowi zabrać ją na rękach do samochodu. „Wybudzi się w domu” – usłyszeli. Trzeba się było spieszyć, bo trwał stan wojenny, godzina policyjna, a chłopcy byli u sąsiadki. – Marek mnie zostawił w domu, przykrył kocem i pobiegł po dzieci, trzy bloki dalej – wspomina Stasia. Nie wie, ile trwał jej stan zawieszenia między światami, kiedy poganiała synów w duchu, bo zbliżał się patrol ZOMO. A ten trzeci raz? Ten zwieńczył dzieło, które w szmaragdowym flakonie przyciąga w perfumeriach Missalów wzrok osób mających go intuicyjnie zauważyć, pomaga tym, którzy są na tę pomoc gotowi. Przez wiele lat, zanim „ten Zapach” powstał, Stanisława wciąż o nim myślała. Mówiła. Nosiła w sobie pamięć tamtego spokoju z zielonej łąki i chciała dać go innym. W końcu rodzina orzekła: dość mówienia, trzeba to zrobić!
– Gdybyśmy chcieli stworzyć ten zapach na bazie syntetycznych molekuł, można byłoby to zrobić w Polsce – zdradza tajniki narodzin eliksiru mocy. – A my chcieliśmy, żeby powstał według starych perfumiarskich receptur, gdzie każdy składnik leżakował przez lata. Takie laboratorium mają we Francji, w Grass. Zanim je wynajęliśmy, cała rodzina dopisywała do listy składników to, co uważała za konieczne. Na początku były zioła, bo one dają ochronę i wsparcie. Czyli, między innymi „Ręka Buddy”, rozmaryn, melisa. Ale też i trzcina, i tatarak – bo silne i nie dają się złamać. Później przyszła pora na olejki różane, jaśminowe, kadzidła…
W końcu na liście było… 130 naturalnych składników. W przełożeniu na materię – szalenie kosztowny zapach! Tak czy inaczej Missalowie pojechali, a na miejscu Stanisława miała wybrać „nos”. Intuicyjnie, drogą serca. Wybór okazał się idealny – kreator pracował już wcześniej dla Japończyków, których Stasia głęboko ceni za umiejętność dodawania do tworzonych przez nich zapachów elementu radosnego zaskoczenia. – Najpierw opowiedziałam naszemu „nosowi” swoją historię, potem wymieniłam to, czego szukam w zapachu, co cenię w tych, z którymi już się zetknęłam, jaki efekt chcę osiągnąć – tłumaczy. – Wysłuchał. I zniknął w laboratorium na godzinę, by po tym czasie pojawić się z pierwszą propozycją. To był ten kierunek, ale droga do finału jeszcze daleka.
W czasie ośmiu dni zdumieni Francuzi mogli obserwować, jak polska rodzina żywo z sobą dyskutuje. Główna kreatorka zaś każdą próbę uważnie sprawdza wahadłem. Coś takiego widzieli pierwszy raz w życiu! A jednak na koniec, gdy Missalowie wyjeżdżali, szef laboratorium podszedł do nich i powiedział, że świat będzie zazdrościł Polakom tego zapachu. Czy wtedy się spodziewała, że ten zapach zacznie żyć własnym? Nie, absolutnie! – W pierwotnym założeniu miał otaczać opieką, wspierać, harmonizować przestrzeń serca – wylicza. – Ale już podczas pierwszej prezentacji w naszej perfumerii przekonałam się, że zaczęło dziać się coś, czego nie przewidziałam. Jedna z klientek, która dostała kilka kropel Zapachu na przegub dłoni, przez chwilę zastygła. Po paru sekundach uklękła przed Stasią i zaczęła płakać. Reakcja była prawdziwa, choć pozornie nadmiernie teatralna. – Nie wiem, jak do tego doszło, ale Zapach stał się pretekstem, by zaglądać w dusze ludzi – mówi Stanisława. – Oczywiście tych, którzy tego potrzebują. Jeśli ktoś jest otwarty, bez oczekiwań, gotowy na zmianę, to kilka kropel tego Zapachu – jeśli tylko na moment zamknie oczy – pozwala mu ujrzeć kolor własnej duszy. Nie wiem dlaczego, ale te kolory widzę także ja. Interpretuję je zgodnie z moimi – ezoterycy pewnie powiedzieliby – wglądami, choć trudno tu o precyzyjne słowa. Stanisława jest tym bardzo zakłopotana. Wie, że w duchowej materii potrzebna jest pokora. Ale skoro jej odbiór zawsze zgadza się z tym, co czuje osoba, która weszła w aurę „tego Zapachu”, to znaczy, że ludziom przybyła jeszcze jedna możliwość rozwiązywania swoich kłopotów. Przez… zapach.
To wcale nie jest dziwne. O możliwości podobnej transformacji wiedział już choćby Patrick Süskind, bo jego „Pachnidło”, dzieło i olfaktoryczne (odczuwalne węchem), i mistyczne, nie ma sobie równych. – Niektóre kolory mówią o przeżywanych chorobach, inne o tęsknocie, strachu, jeszcze inne sugerują skierowanie się ku życiu duchowemu – słyszę. – Nic nie podlega ocenie, to pretekst do rozmowy, ujrzenia nowych możliwości… Najbardziej spektakularna historia z „tym Zapachem” w roli głównej spotkała mężczyznę, który przyszedł wybrać nowe perfumy i nie podobało mu się nic, prócz ciężkich, kadzidlanych. Stanisława czuła, że właśnie jemu powinna zrobić „test koloru duszy”, bo jest w trudnym życiowym momencie. Poprosiła, żeby na razie nie wybierał nic dla siebie, natomiast przed snem użył kilku kropli „tego Zapachu”, zamknął oczy i wyobrażał sobie, jak wdycha białe światło, które wypełnia go spokojem. Na drugi dzień została pilnie wezwana do firmy. Czekał na nią tamten mężczyzna. Usłyszała, zresztą nie tylko ona – cały zespół był poruszony – niezwykłą historię. Gdy zjawił się dzień wcześniej, zdecydowany był, z powodu wielkiego zawodu miłosnego, odebrać sobie życie. Chciał to zrobić z klasą, otoczony zapachem, który wybrałby po raz ostatni. Ale najpierw postanowił spełnić prośbę Stanisławy. I nie wiadomo, jak to się stało, że tuż po tej chwili medytacji strącił z półki książkę, z której wypadło zdjęcie jego byłej partnerki. Najpierw długo płakał. Łzy uwolniły jego wieloletni ból, choć było to dla niego zupełnie niezrozumiałe. „Nie jestem człowiekiem, który płacze…” – wyznał zaskoczony i wciąż oszołomiony tym, co się wydarzyło. „A jednak płakałem bardzo długo. Potem zasnąłem, obudziłem się z jasnym umysłem i poczuciem, że już, natychmiast, muszę się skontaktować z moją byłą dziewczyną…”. Tak się stało. I chociaż nie stworzyli związku na nowo, odnowili przyjaźń, a jego dusza dostała pomoc i wsparcie. „Może pani opowiadać innym moją historię” – uśmiechnął się w końcu. „Bo skoro mnie uratował ten Zapach, to znaczy, że innych także może. Niech świat o tym wie”. Stanisława Missala stworzyła „ten Zapach”, po tym jak sama znalazła się „po drugiej stronie lustra” – przekroczyła granicę życia i śmierci.
Natalia Ross
FOT.: materiały prasowe, shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.