Na miano najbardziej przeklętego, a wręcz zabójczego filmu zasłużył horror „Duch” („Poltergeist”) z 1982 roku. Za twórcę przerażającej opowieści o nękanej przez nadprzyrodzone siły rodzinie Freelingów uchodzi Steven Spielberg, który napisał do niego scenariusz, zajął się produkcją, ale nie był reżyserem. W 1981 roku wszedł do kin jego hit „Poszukiwacze zaginionej arki”, a rok później „E.T”. Nic dziwnego, że na „Ducha” ruszyły tłumy widzów, a sam horror doczekał się kontynuacji. „Duch II: Druga strona” wszedł na ekrany w 1986 roku, a „Duch III” w1988 roku. Przez 6 lat, które dzieliły zdjęcia do pierwszej i trzeciej części „Ducha”, aktorzy trylogii umierali lub ginęli w dziwnych okolicznościach. Pierwsza zginęła 22-letnia Dominique Dunne (ekranowa Dana, najstarsza córka Freelingów). Została uduszona przez oszalałego z zazdrości byłego chłopaka pięć miesięcy po premierze „Ducha”. Julian Beck, który wcielił się w postać upiornego kaznodziei, zmarł na raka żołądka jeszcze przed ukończeniem zdjęć do „Ducha II”. Niektóre jego wypowiedzi musiał nawet dograć dubler. Po Becku z życiem pożegnał się Will Sampson, który zmarł w wyniku komplikacji pooperacyjnych w 1987 roku. Ale o przekleństwie „Poltergeista” zaczęto dopiero mówić po śmierci zaledwie 12-letniej Heather O’Rourke, która zagrała Carol Anne, najmłodszą córkę Freelingów. Od początku była prawdziwą gwiazdą serii. Prześliczna dziewczynka o jasnoblond włosach i wielkich niebieskich oczach, jeszcze przed filmem występowała w reklamach lalek Barbie. A potem rozkochała w sobie widzów na całym świecie. 31 stycznia 1988 roku nagle poczuła się bardzo źle. Zaczęła wymiotować, następnego dnia rano zemdlała. Mimo rozpaczliwej walki o życie, nie udało się jej uratować. Zmarła 1 lutego na stole operacyjnym. Jej śmierć sprawiła, że w części zdjęć do „Ducha III” zastąpiła ją dublerka. „Ducha” nr 4 już nikt nie nakręcił. Powstał natomiast remake „Poltergeist”, gdzie rodzinę Freelingów zastąpiła rodzina Bowenów. Film wszedł na ekrany w 2015 roku. Starą grozę zastąpiły nowe gadżety (plazma, tablet, smartfon, a nawet dron), ale o żadnych nieszczęściach, które miałyby dotknąć aktorów i ekipę nic na razie nie słychać.
„Omen” (1976), opowieść o małżeństwie adoptującym chłopca, który okazuje się dzieckiem szatana to jeden z najsłynniejszych horrorów, ale też zwycięzca pod względem liczby tragicznych i trudnych do wyjaśnienia zbiegów okoliczności, które towarzyszyły jego powstaniu. Pierwsza tragedia uderzyła w Gregory’ego Pecka. W czerwcu 1975 roku, krótko po tym, jak przyjął rolę adopcyjnego ojca antychrysta, jego prawdziwy syn, Jonathan, popełnił samobójstwo. Pogrążony w żałobie aktor jeszcze bardziej zapamiętale rzucił się w wir pracy, gdy klątwa uderzyła ponownie. Samolot, którym leciał do Londynu, został trafiony przez piorun i zapalił się jeden z silników. Najdziwniejsze jest, że identyczne wypadki niedługo później spotkały autora scenariusza, Davida Seltzera oraz producenta Mace’a Neufelda. W ich samoloty także uderzył piorun. Ale to nie koniec złych znaków (omen to po łacinie – wróżba, zwiastun, znak), z jakimi zmierzyć się musiała ekipa tego filmu. Terroryści z IRA podłożyli bomby w hotelu oraz restauracji, gdzie nocowali i jadali posiłki. Tylko zbieg okoliczności sprawił, że w momencie wybuchów nikogo z nich wtedy tam nie było. Kolejne wypadki na planie filmu mnożyły się jak grzyby po deszczu. Podczas kręcenia zdjęć w ZOO treser został zabity przez dzikie zwierzęta. Samolot wynajęty do kręcenia ujęć z powietrza, roztrzaskał się, zabijając wszystkich na pokładzie. Wypadki samochodowe i kolizje, które przytrafiały się członkom ekipy, trudno nawet zliczyć. Najbardziej przerażająca historia wydarzyła się już po ukończeniu zdjęć. Ekspert od efektów specjalnych, John Richardson, jadący samochodem na plan kolejnej produkcji, miał czołowe zderzenie; zginęła jego asystentka a on sam został ciężko ranny. Na znaku drogowym w pobliżu miejsca katastrofy był napis… Ommen 66.6 km (Ommen to miasto we wschodniej Holandii).
Zaczęło się od powieści braci Strugackich „Piknik na skraju drogi” – o zonie, chronionej przez wojsko strefie, do której wstęp można było przypłacić życiem. Zekranizował ją wybitny rosyjski reżyser Andriej Tarkowski. Już prace nad scenariuszem „Stalkera”, bo tak nazwano film, szły opornie. Bracia Strugaccy przysyłali reżyserowi kolejne wersje, on je zmieniał, po czym znów odsyłał. Gdy w końcu rozpoczęto zdjęcia, pomiędzy Tarkowskim a operatorem, Georgijem Rerbergiem, wybuchł konflikt. To była zapowiedź przyszłych katastrof. Najpierw w laboratorium, w wyniku usterki, zniszczeniu uległa większość kręconych niemal rok materiałów (przez środek kadru biegła gruba, pozioma rysa). Tarkowski wyrzucił bogu ducha winnego Rerberga, co ten przypłacił załamaniem nerwowym. Na jego miejsce przyjęto Leonida Kałasznikowa, ale i on wkrótce stracił pracę. „Stalkera” (1979) ukończył dopiero trzeci operator, Aleksander Kniaziński. I wtedy zaczęło się najgorsze. Większość zdjęć do filmu kręcono w Estonii, w pobliżu rzeki Jägala, niedaleko zakładów chemicznych, które wylewały do niej trujące ścieki. W „Stalkerze” jest nawet ujęcie, dokumentujące ekologiczną klęskę – śnieg padający w lecie (w rzeczywistości były to unoszone przez wiatr odpady chemiczne) i rzeka pokryta spienionym kożuchem. Już w trakcie pracy na planie wielu członków ekipy narzekało na alergie i wysypki. A potem zaczęli… umierać. Na raka płuc zmarli m.in. Anatolij Sołonicyn, odtwórca roli Pisarza, sam Andriej Tarkowski oraz jego żona, Larysa. Zona, zamknięta strefa, do której wstęp jest surowo zakazany, zemściła się na tych, którzy zakłócili jej spokój. Czas pokazał, że „Stalker” był nie tylko filmem przeklętym, ale i proroczym. 26 kwietnia 1986 roku, osiem miesięcy przed śmiercią Tarkowskiego, w elektrowni jądrowej w Czarnobylu w wyniku przegrzania reaktora doszło do wybuchu wodoru i pożaru. Ściśle nadzorowana strefa śmierci stała się koszmarną rzeczywistością.
O ile w przypadku horrorów czy „Stalkera” z paranormalnymi wątkami można jakoś tłumaczyć nieszczęścia, które spotykały filmowców, to zupełnie nieprawdopodobna jest historia komedii „Atuk”. Klątwa okazała się tak potężną, że… nigdy nie udało się filmu nakręcić. Podobnie jak w przypadku „Stalkera”, podstawą scenariusza była książka – wydana w 1963 roku satyryczna powieść „The Incomparable Atuk” (Niezrównany Atuk). To historia przygód Eskimosa Atuka z Alaski, który przybywa do wielkiego miasta pełnego chciwości i rasizmu. Do roli tytułowej producenci od początku mieli upatrzonego aktora – wybitnego komika, Johna Belushiego. Niestety, niedługo przed rozpoczęciem zdjęć, 5 marca 1982 roku Belushi zmarł po przedawkowaniu narkotyków, w wieku zaledwie 33 lat. Produkcję wstrzymano na kilka lat. Jako drugi w postać Atuka próbował się wcielić inny komik, Sam Kinison. Zdjęcia ruszyły, ale krótko potem Kinison wpadł w histerię, zabarykadował się w pokoju hotelowym i zażądał napisania scenariusza na nowo. Aktora oczywiście zwolniono, ale produkcję „Atuka” ponownie wstrzymano. Klątwa nie pozwoliła jednak o sobie zapomnieć – w kwietniu 1992 roku Kinison zginął w wypadku samochodowym. Miał zaledwie 38 lat. Trzecim Atukiem został zawsze uśmiechnięty aktor John Candy. Gdy tylko przyjął rolę, zmarł na atak serca, w marcu 1994 roku. Był niewiele starszy od swoich dwóch poprzedników – w chwili śmierci miał 43 lata. Co gorsza, klątwa zaczęła rozszerzać swój zasięg. Kilka miesięcy później na wylew krwi do mózgu zmarł nagle Michael O’Donogue, pisarz i przyjaciel Candy’ego, który ćwiczył z nim fragmenty dialogów ze scenariusza. Kolejnym aktorem, któremu zaproponowano rolę Atuka, był Chris Farley. W grudniu 1997 roku zmarł w niemal identycznych okolicznościach co John Belushi – przedawkował tę samą kombinację narkotyków (niebezpieczną mieszankę kokainy i heroiny, zwaną speedballem). Umarł w wieku 33 lat. Ostatnim aktorem, któremu zaproponowano rolę Atuka był Phil Hartman, który z kolei został zastrzelony przez swoją żonę w maju 1998 roku. Od tego czasu o kręceniu „Atuka” nikt już nie wspomina.
Na miano najbardziej zabójczego filmu w historii kina zasługuje „Zdobywca” (1956) z Johnem Waynem w roli głównej. Trudno tu jednak mówić o klątwie. W grę wchodziła raczej głupota przedstawicieli rządu federalnego USA. Zaświadczyli, że kręcenie zdjęć w okolicach Snow Canyon i miasteczka St. George w stanie Utah nie przyniesie żadnego uszczerbku na ludzkim zdrowiu i życiu. W efekcie dramat o losach Czyngis-chana kręcono w sąsiedztwie Yucca Flats. Na tym poligonie atomowym armia amerykańska w 1953 roku, kilkanaście miesięcy wcześniej, zdetonowała 11 ładunków nuklearnych(!) w ramach Operacji Upshot–Knothole. Warto wspomnieć, że tylko jeden z tych ładunków miał moc cztery razy większą niż bomba zrzucona na Hiroszimę. Przez 13 tygodni – tyle trwały zdjęcia – 220 zatrudnionych przy filmie osób piło skażoną wodę, jadło skażone jedzenie i było non stop wystawionych na radioaktywne podmuchy wiatru. „Zdobywca” zaczął zbierać śmiertelne żniwo niedługo po premierze. Członkowie obsady i ekipy, jeden po drugim, zapadali na raka i umierali. Na raka zmarł reżyser filmu Dick Powell, tytułowy Czyngis-han, czyli John Wayne, jego ekranowe partnerki, Susan Hayward oraz Agnes Moorehead. Aktor Pedro Armendáriz nie zmarł na raka tylko dlatego, że popełnił samobójstwo, nie mogąc znieść strasznego bólu. Skażenie na planie było tak wysokie, że nawet goście, którzy odwiedzali swoich bliskich, także chorowali na nowotwory, jak m.in. dwaj synowie Johna Wayne’a oraz syn Susan Hayward. W latach 80. XX wieku magazyn „People” ustalił liczbę ofiar „Zwycięzcy”. Okazało się, że od czasu zdjęć do filmu z ponad 200 osób ekipy na raka zachorowało 91, z czego 46 zmarło. „Zwycięzca” był też artystyczną katastrofą i do dziś uchodzi za jeden z najgorszych filmów.
Olga Michalska
FOT.: alamy/bew, wydawnictwo prószyński i s-ka, wikimedia
dla zalogowanych użytkowników serwisu.