Nie do wiary, że to my – powiedziała Wiola, patrząc na nasze zdjęcie z rozpoczęcia szkoły, 1 września. Szłyśmy wtedy do pierwszej klasy, ubrane na galowo, z wielkimi białymi kokardami w kruczoczarnych włosach...
Tamtego dnia, w Batumi, rozpoczęła się nasza przyjaźń, która trwa do dzisiaj, chociaż od wielu lat mieszkam w Polsce. Wystarczy przecież wsiąść do samolotu w Warszawie, by 3 godziny później wylądować w Batumi. Mój pierwszy telefon po przylocie do Batumi był zawsze do niej. Czasami, chcąc zrobić jej niespodziankę, wpadałam do niej bez zapowiedzi. I tak się składało, że zawsze byłam blisko niej w najtrudniejszych dla niej chwilach.
Raz zastałam ją po ciężkiej operacji. Ostrzegłam ją, że niebawem znowu będzie miała zabieg. I tak się stało, po kilku miesiącach miała kolejny. Kiedyś od razu po przylocie popędziłam do niej do szpitala. Wiedziałam, że straciła dziecko. Uspokoiłam ją, że w niedługim czasie znowu zajdzie w ciążę i zostanie matką. Dzisiaj jej córka sama jest już matką.
Ze smutkiem popatrzyłyśmy na tamto zdjęcie z rozpoczęcia nauki. Dwie dorosłe kobiety, ale wciąż te same dziewczynki. Jakby czas stanął w miejscu.
Przytuliłam ją i chwilę milczałyśmy. Tego dnia widziałam ją po raz pierwszy, odkąd dowiedziałam się, że jej mąż Merabi nie żyje. Choć nie zdążyli się pobrać, to zawsze mówiła o nim „mój mąż". Prawie rok walczyła o jego zdrowie i życie. Jak sama mówi, raz zawróciła go z tamtego świata. Za drugim razem nie zdołała...
Jeszcze rok temu siedziałam z nimi przy kawie w kafejce nad Morzem Czarnym. Już wtedy był ciężko chory. W końcu zamieszkali razem, tacy szczęśliwi. Merabi był kilka lat po rozwodzie. Planowali z Wiolą długo oczekiwany ślub.
Ich miłość to skomplikowana historia. Zanim się poznali, mieli za sobą nieudane małżeństwa.
On od wielu lat żył w separacji z żoną, z którą miał dwie córki, teraz już dorosłe. Wiola, wiele lat po rozwodzie, sama wychowywała nastoletnią córkę. Przypadek, a może i przeznaczenie sprawiło, że osiem lat temu wsiadła do jego taksówki. Merabi tak naprawdę był marynarzem, ale między rejsami dorabiał sobie „na taksówce". Zakochał się od pierwszego wejrzenia. Nie dawał jej spokoju, mówiąc, że czekał na nią całe życie. Ona bała się mu zaufać. Od przyjaźni do miłości przeszli długą drogę.
reklama
Po raz pierwszy zobaczyłam go w 2009 r., kiedy przyjechałam do Gruzji koncertować na rzecz dzieci z domu dziecka. Pomagał nam w sprawach organizacyjnych.
– Kocha mnie – powtarzała Wiola radośnie.
– Widzę to – potwierdzałam. – Ty jego też...
I wówczas zobaczyłam coś, co mnie przeraziło.
– Czuję, że pomiędzy wami stoi jego pierwsza żona – powiedziałam. – Już dwa razy odprawiała jakiś rytuał, żeby zatrzymać Merabiego przy sobie. Zapłaciła komuś za to spore pieniądze. To jest niebezpieczne. Nie zapowiada nic dobrego. Niestety przed wami wiele kłopotów i łez...
Merabi i jego pierwsza żona pobrali się, kiedy mieli po osiemnaście lat. Przeżyli burzliwy związek, pełen rozstań i powrotów. Nie mogli się dogadać. Wreszcie zdecydowali się na separację. On często wypływał w morze, a statek traktował jak swój dom. Od lat ich małżeństwo istniało tylko na papierze, Merabiego zaskoczyło więc to, że żona wpadła w panikę na wiadomość, że z kimś się związał. Łączył ich majątek, dzieci i wnuki, które on kochał nad życie. Zadeklarował, że zostawi im wszystko. Wierzył, że się dogadają.
Niestety, pierwsza żona wprost oszalała. Próbowała go zmusić do zmiany decyzji łzami, groźbami, szantażem. Zaczęła prześladować Wiolę. Wtedy Merabi wystąpił o rozwód... I nagle zachorowała jego matka. Konała w męczarniach. W tym czasie rozgorzały największe kłótnie pomiędzy Merabim i jego żoną.
To wtedy zapytał ją, czy rzucała na niego urok. Wykrzyczała mu, że tak, żeby nigdy nie zaznał szczęścia z nową rodziną. Merabi dostał rozwód 40 dni po pogrzebie swojej matki, po 29 latach małżeństwa. Ale nieszczęścia nie zamierzały opuścić tej rodziny. Merabi poważnie się rozchorował, przestał pracować. Jego dorosłe córki zaakceptowały Wiolę jako macochę. Wkrótce jego zięć z nieznanych przyczyn popełnił samobójstwo, a zaraz potem była żona Merabiego po krótkiej i ciężkiej chorobie zmarła w domu, trzymając w ręku ich wspólne zdjęcie. Po trzech miesiącach w jej ślady poszedł Merabi. Brakowało mu kilku dni do pięćdziesiątki.
Cała rodzina jest przekonana, że zabrała go pierwsza żona. Ja też tak myślę. Będąc w tym roku w Batumi, poczułam, że dopiero teraz odszedł, choć od jego pogrzebu minęły już dwa lata. Cały ten czas stał przy Wioli. Wiem, że ona nie zostanie sama. I to on jej w tym pomoże.
Aida Kosojan-Przybysz poetka, piosenkarka i jasnowidz w czwartym pokoleniu; dar odziedziczyła po prababce.fot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.