Słowa w telefonie zaczęły płynąć strumieniem: – Boję się iść do pracy. Boję się właściwie wszystkiego. Że nie dam rady. Że szefowa mnie skrytykuje. Że mój projekt będzie słaby. Bo jaki ma być?
Dzwonek świdrował i świdrował. Nieprzytomna, jeszcze zawieszona między jawą i snem czułam, jak gaśnie we mnie mgliste wspomnienie wyrazistego snu. Znowu byłam w rodzinnym domu, pod stare biurko mojego taty schowała się moja ukochana kotka, której już dawno z nami nie ma. Mama była obok, czułam wyraźnie jej obecność i coś do mnie mówiła, ale wiedziałam, że już sobie nie przypomnę co, bo raptownie się obudziłam.
Po chwili przyszła świadomość: jest ciemno, czyli środek nocy, i dzwoni telefon. Muszę go odebrać. Sięgnęłam ręką po aparat, który zawsze dyżuruje na szafce nocnej w razie nagłego wypadku. I jeszcze w półśnie zrozumiałam, że ten wypadek właśnie nadszedł.
Telefon grał na alarm na całego.
– Tak? – wyszeptałam, żeby nie budzić domowników.
– Nareszcie! – w kobiecym głosie słychać było wyraźny cień histerii. – Myślałam, że już nie odbierzesz!
– Która godzina?! – nie dawałam za wygraną. Z telefonem wklejonym w ucho niechętnie podniosłam się z łóżka i na bosaka szłam w kierunku kuchni.
– Wpół do trzeciej. A ja nie śpię i zaraz zwariuję. Błagam, pomóż, wybacz, że dzwonię, ale tylko ty mnie zrozumiesz. Wiesz, że jestem w rozpaczy!
– Co się stało?! – próbowałam ustalić wektory tej tragedii. – Kto mówi? – wreszcie dotarłam do portu mojej świadomości.
– To ja, Monika!!! Oprzytomnij, błagam! To ja! Umieram ze strachu...
Nagle pojęłam, że nie znam żadnej Moniki. A głośna zjawa z mojego telefonu też to chyba zrozumiała, bo po drugiej stronie zapadła na chwilę głucha cisza.
– Ula? – wyszeptała Monika.
– Nie, Zosia – byłam zdeterminowana. – To chyba pomyłka. Odpowiedział mi jęk, który nieuchronnie zapowiadał szloch. I po chwili Monika już naprawdę płakała: – Przepraszam, bardzo przepraszam. Dzwonię do przyjaciółki, do mojej Uli, proszę wybaczyć, ale... pomyliłam numery. To przez te nerwy. Już się rozłączam.
– Już nie śpię – powiedziałam najłagodniej, jak potrafiłam – proszę mówić. Niech już pani nie budzi swojej przyjaciółki.
– Boję się – westchnął głos w telefonie. – Umieram ze strachu. Rozumie pani?
Rozumiałam. Znałam to uczucie, kiedy w środku nocy cały świat wisi na skraju przepaści i wszystkie myśli są tylko o tym i o tym czymś dręczącym kłębią się jak oszalałe. Coś było znajomego w głosie nieznajomej. I to coś sprawiło, że chciałam jej słuchać.
– Tak. Rozumiem. Proszę mówić.
– Boję się iść do pracy. Przeraża mnie myśl, że muszę rano tam pojechać – słowa w telefonie zaczęły płynąć strumieniem.
– Boję się właściwie wszystkiego. Że nie dam rady. Że szefowa mnie skrytykuje. Że mój projekt będzie słaby. Bo jaki ma być? Pracuję nad nim od pół roku, a dziś będziemy na kolegium wspólnie go oceniali. Oni będą mnie oceniali! I wszyscy zobaczą, jaka jestem beznadziejna.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.