Strona 1 z 2
Nikt z miejscowych na zamek w Ogrodzieńcu nocą nie pójdzie. W okolicach włóczy się wtedy olbrzymi czarny pies z krwawymi ślepiami...
W ciągu dnia mieszkańcy chętnie oprowadzają turystów po ruinach zamku w Ogrodzieńcu, ale po zmroku trzymają się od nich z daleka. Ze strachu, że mogliby wówczas zobaczyć coś, czego do końca życia nie da się zapomnieć. Tak przynajmniej twierdzą ci, którzy spotkali zjawę.
Zamieszkuje ruiny największej niegdyś warowni na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Włóczy się nocami także po polach podzamcza. To ogromny czarny pies z czerwonymi, jarzącymi się ślepiami, pobrzękujący ciągniętym za sobą długim łańcuchem. Czasami dobiega jego przeciągłe wycie. Choć są i tacy, którzy słyszą w tym pojękiwania wiatru w podziemiach.
Postrach okolicznych mieszkańców, turystów oraz zwierząt
Pojawia się w niezmienionej postaci od ponad stu lat. Widywali go przodkowie obecnych mieszkańców jeszcze przed I wojną światową. W czasach, gdy pod zamkiem wypasano konie, żaden z nich nie ośmielił się przejść nocą zamkowej bramy, mimo że trawa na dziedzińcu była bardziej soczysta. Wiele razy widywano też spłoszone czymś niewidocznym zwierzęta, gdy uciekały od ruin.
Czarny pies pojawia się zawsze późnym wieczorem lub około północy. Spotkało go zbyt wiele osób, by mówić o zwykłej fantazji. W połowie lat 60. XX wieku dwóch miejscowych rolników opowiedziało nawet dziennikarzom o takim spotkaniu.
reklama
Wydarzyło się to w pewną lipcową sobotę, gdy późnym wieczorem poszli do obory, by wygnać krowy na pastwisko, jako że wcześnie rano następnego dnia jechali na odpust do sąsiedniej miejscowości. Księżyc szedł do pełni, zatem na podwórzu było dość jasno. Już mieli otworzyć drzwi obory, kiedy nagle spostrzegli ogromnego czarnego psa, który wpatrywał się w nich bez ruchu. Po chwili odwrócił się i pobiegł w kierunku ruin. Wtedy zobaczyli ciągnący się za nim długi łańcuch i zrozumieli, że właśnie zobaczyli słynną zamkową zjawę. Obydwaj rzucili się czym prędzej do ucieczki.
Wkrótce potem na podzamczu gruchnęła wieść o trójce turystów, którzy wieczorem przyjechali samochodem pod zamek. Dwóch mężczyzn i kobieta udali się do ruin. Około północy mieszkańcy pobliskich domów usłyszeli przeraźliwy krzyk kobiety, a zaraz potem ujrzeli mężczyzn niosących ją do samochodu. Towarzystwo natychmiast odjechało, więc nikomu nie udało się dowiedzieć, co zaszło w ruinach. Ale od tego czasu miejscowi omijali nocą zamek jeszcze szerszym łukiem.
Właściciel zamku pilnuje swych włości
Mieszkańcy Ogrodzieńca nie mają wątpliwości, czym jest zjawa czarnego psa. Uważają, że w tej właśnie postaci powraca do świata żywych XVII-wieczny właściciel tego zamku, Stanisław Warszycki, kasztelan krakowski, wielki bogacz i dostojnik Rzeczpospolitej z czasów potopu szwedzkiego. W 1669 r. kupił zamek w Ogrodzieńcu wraz z okolicznymi włościami od wojewody lubelskiego Mikołaja Firleja i mieszkał tu aż do śmierci w 1681 r.
W historii Polski zasłynął tym, że nigdy nie poddał się Szwedom, wiernie stojąc u boku króla Jana Kazimierza. Wspólnie z księdzem Kordeckim bronił Częstochowy. Przypuszcza się nawet, że to on był pierwowzorem Kmicica z powieści Sienkiewicza. Jego rodowym gniazdem był Danków – jeden z niewielu skrawków Polski, na którym nigdy nie stanęła noga szwedzkiego żołnierza, tak dobrze Warszycki swoją wieś obwarował.
Zasłynął też jako świetny gospodarz. W swoich majątkach zakładał stawy, kanały, rozwijał tkactwo, garncarstwo, budował cegielnie i popierał handel. Na zamku w Dankowie gościł m.in. króla Jana Kazimierza, królową Marię Ludwikę, Stefana Czarnieckiego i senatorów.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.