Strona 1 z 2
Namówiła Dalajlamę, żeby przestał jeść mięso. Przepowiedziała Karolowi Wojtyle, że zostanie papieżem. Wanda Dynowska pojechała do Indii, by stały się bliższe.
Znaleziono ją nad ranem ubraną w odświętne karminowe sari, z czerwoną kropką na czole, medytującą w pozycji lotosu. I martwą. W klasztorze katolickich sióstr w zapadłej dziurze, Mysore, której nie ma na szlakach ludzi szukających przygód i zapomnienia w Azji.
Do Indii trafiła jeszcze przed II wojną światową. Spędziła tu 35 lat. Przyjechała sama, w czasach, gdy kobiety nie podróżowały bez towarzystwa. Śmierć upomniała się o nią jesienią 1970 roku. Dynowska miała wtedy 82 lata. Znała jej datę. Miała dar jasnowidzenia. Zanim zaczęła medytować, wyspowiadała się i przyjęła komunię.
Pogrzeb odbył się zgodnie z jej instrukcjami. Odprawiali go tybetańscy lamowie. Ciało spalono, a ku pamięci postawiono stupę – buddyjską kapliczkę z jej tybetańskim imieniem Tenzin Chodon, co oznacza Pani Lama. Miała jednak więcej imion. Tybetańskie sieroty nazywały ją Ami, czyli mama. Hindusi mówili o niej Umadevi – Świetlista Dusza.
Matka Dalajlamy
W dziecku mieszka Bóg – pisał Janusz Korczak. W tym zdaniu najbardziej lapidarnie zamyka się to, czym jest teozofia, której wyznawcą był i on, i Wanda Dynowska. Uważali, że wszyscy ludzie są sobie równi i obdarzeni boskim pierwiastkiem. On zajmował się żydowskimi sierotami, ona pod koniec życia zajęła się sierotami Tybetańczyków, którzy zginęli podczas przeprawy przez Himaleje, uciekając z okupowanego przez Chińczyków kraju.
reklama
Starała się im zastąpić rodziców, lekarzy, nauczycieli. Zdobywała dla nich jedzenie, lekarstwa, leczyła je, szyła im ubrania, uczyła angielskiego. Pieniądze na ich szkoły i internaty udało jej się ściągnąć ze Szwajcarii.
Kultura Tybetańczyków, oparta na wybaczaniu, przesyłaniu sobie dobrych myśli, współczuciu, zachwyciła ją do tego stopnia, że przeszła na buddyzm lamaistyczny. Spędzała mnóstwo czasu z Dalajlamą.
„Ta kobieta, Polka, była dla mnie jak przybrana matka, to dzięki niej zostałem wegetarianinem. Brytyjczycy szpiegowali ją z powodu działalności na rzecz Indii, a służby PRL miały ją za francuskiego szpiega..." – wspominał ją Dalajlama podczas swojej wizyty w Polsce w 2008 roku.
Ale Dynowska otarła się w życiu o wielu niezwykłych ludzi. Przed wojną często odwiedzała w Belwederze Marszałka Piłsudskiego, widziała w nim wcielenie ducha narodu polskiego. Wspierała Mahatmę Gandhiego. Karolowi Wojtyle przepowiedziała, że zostanie pierwszym w historii słowiańskim papieżem. Przez całe życie była zawieszona między odmiennymi kulturami i nie widziała problemu w ich mieszaniu.
W nawiedzonym dworze Zdolności jasnowidzenia Wanda odziedziczyła po matce. Wśród okolicznej ludności otoczony gęstym ogrodem jej dwór Istalsno, nieopodal miasteczka Lucyn (łotewskie Łudza), uchodził za nawiedzony. Wanda miała szczęście, że urodziła się pod koniec XIX wieku, w 1888 roku. Gdyby sto lat wcześniej, pewnie szybko straciłaby matkę, bo ta skończyłaby na stosie albo utopiona w jeziorze zamykającym część jej ogrodu.
Matka Wandy nie tylko widziała przyszłość, ale też leczyła ziołami rodzinę i okoliczne chłopstwo. U boku miała racjonalnego męża, wziętego adwokata. Praktykował w Petersburgu, gdzie spędzał większą część roku, a ona miała sporo zajęć, których nie kojarzy się z czarami. Zajmowała się zarządzaniem 800-hektarowymi włościami, służbą domową i wychowywaniem jedynaczki. Osobiście u
czyła Wandę literatury, historii, matematyki, a gdy dziewczynka podrosła, sprowadzała guwernerów.
Wanda była wychowana tak, jak na panienkę z dobrego domu przystało, by można z nią było dyskutować o literaturze, filozofii, sztuce, i to w wielu językach – po francusku, angielsku, włosku, hiszpańsku i rosyjsku. Miało się później okazać, że niewielu ludzi potrafi jej stawić czoło w rozmowie. Ponoć już w dzieciństwie z wypiekami na twarzy czytała Biblię, Bhagawadgitę i Koran, trzy księgi, do których zaglądała wielokrotnie podczas swojego życia wypełnionego duchowymi poszukiwaniami.
Jej rodzice prowadzili modny na przełomie wieków salon literacki. Na rozmowy przy przekąskach i domowych nalewkach zjeżdżali arystokraci z okolicznych majątków i różnej maści artyści, pisarze oraz społecznicy. Ale cóż to za salon bez muzykowania? Gwoździem programu były występy młodej Wandy akompaniującej sobie do śpiewu na fortepianie lub gitarze.
Ale Wanda znała też inny świat – ciepłych kartofli i zupy niesionych w sierpniu, w dwojakach, na pole, wspólnego darcia pierza i podkasanych kiecek dziewczyn ugniatających kapustę. Uwielbiała znikać na całe dnie, by pomagać w polu, a wieczorami tańczyć z wiejską młodzieżą, co w sąsiednich dworach uważano za wysoce gorszące. Znała chłopskich sąsiadów, bo towarzyszyła matce, gdy ta odwiedzała chałupy, by leczyć.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.