Choroba, wydaje się, że śmiertelna, znika nagle bez śladu. Lekarze znają takie przypadki. Czy da się to jakoś wytłumaczyć?
W kwietniu 2011 roku prawniczka z Kostaryki, Floribeth Mora Diaz, dostała krwotocznego udaru mózgu. Karetka przewiozła ją do szpitala, gdzie zdiagnozowano tętniaka mózgu w takim miejscu, że lekarze nie byli w stanie go usunąć. Oznajmili rodzinie, że kobieta będzie sparaliżowana i nigdy nie odzyska sprawności. Kilka tygodni później chora, już w domu, oglądając transmisję z nabożeństwa beatyfikacyjnego Jana Pawła II, zaczęła się modlić do niego o wstawiennictwo, by mogła odzyskać zdrowie. W pewnym momencie, jak potem wspomina, usłyszała głos: „Podnieś się, nie lękaj się”.
I wstała z łóżka! A wkrótce zaczęła chodzić. W szpitalu, gdzie poddano ją badaniom, nie stwierdzono ani tętniaka, ani żadnych śladów, które mogłyby o nim świadczyć. Potwierdzili to także radiolodzy z polikliniki Gemelli w Rzymie. Porównali wyniki badań i autorytatywnie oznajmili, że na tych pierwszych zdjęciach jest tętniak, a na kolejnych go nie ma. Wyleczenie Floribeth Mory Diaz uznano za cud.
– wówczas początkujący chirurg w Szpitalu Wolskim w Warszawie – operował pacjenta z guzem żołądka. Nowotwór był wyjątkowo złośliwy i tak duży, że nie dało się go usunąć w całości, bez szkody dla podstawowych czynności życiowych. Żonę pacjenta poinformowano, że mężowi zostało najwyżej kilka miesięcy życia. Tymczasem mijały miesiące, lata, a mężczyzna wcale nie umierał, ba, czuł się doskonale. Wyzdrowiał, choć nie było ku temu żadnych medycznych przesłanek.
– Leczyłem pacjentów, którzy nie mieli szans przetrwać operacji, a jednak wychodzili ze szpitala i żyli jeszcze wiele lat – mówi kardiochirurg, prof. Andrzej Bochenek. – Jak pewien mężczyzna, który z ostrą niewydolnością serca, nieprzytomny trafił do nas na stół operacyjny, na dodatek ze zmianami nowotworowymi. Operacja była ryzykowna, lecz dokonaliśmy jej. Pół roku później ten facet był w pełni sprawny. A ja byłem świadkiem czegoś, co można by nazwać cudem – on przecież od pół roku nie powinien żyć. I uświadomiłem sobie, że pacjent to tajemniczy mechanizm, o którego losach decyduje nie tylko lekarz.
I tu, i tam nie powinno się używać słów „zawsze” i „nigdy”. Bo wszystko może się zdarzyć, całkiem nieoczekiwanie, jakby na przekór wiedzy i metodom diagnostycznym – lubi powtarzać pewien niemiecki neurochirurg. I opowiada o kobiecie z tak zaawansowanym rakiem piersi, że zaatakował już większość organów. Lekarze rozkładali bezradnie ręce, a ponieważ kobieta chciała wiedzieć, co ją czeka, poradzili jej, aby pozałatwiała wszystkie swoje sprawy i zaczęła żegnać się z bliskimi. Jakież było ich zdziwienie, kiedy po kilku tygodniach przyszła do szpitala o własnych siłach, chociaż nie tak dawno nawet nie siedziała samodzielnie. Badania wykazały, że przerzuty zaczęły znikać.
Nieoczekiwane wyzdrowienia zdarzają się dość często. Na przykład w kardiologii od 1932 roku odnotowano 32 w pełni potwierdzone przypadki ponownego podjęcia pracy przez serce, bez żadnej interwencji medycznej. Kanadyjska lekarka, dr Jacalyn Mary Duffin, zajmująca się historią medycyny, pisze, że w archiwach watykańskich jest około 1400 doniesień dotyczących niewytłumaczalnych wyzdrowień.
Sporą część takich cudownych wyleczeń stanowią ciężkie przypadki nowotworów, uznanych za wyjątkowo źle rokujące, z licznymi przerzutami. W ciągu 26 lat (w latach 1964-1990), jak donosi pismo „Acta Oncologica”, nieoczekiwane zniknięcie nowotworu złośliwego zaobserwowano u 176 chorych.
Niewyjaśnione wyleczenia, zwłaszcza nieoperacyjnych nowotworów, to temat, któremu wiele uwagi poświęca chirurg, prof. Marek Rudnicki, dyrektor rezydencji chirurgicznej w Illinois Masonic Center z Uniwersytetu Illinois w Chicago. – Św. Tomasz z Akwinu mówił, że cudem jest coś, co dzieje się poza porządkiem wszelkiego stworzenia. W medycynie cudem można nazwać sytuację, kiedy po diagnozie niedającej choremu żadnej nadziei następuje niespodziewane wyzdrowienie – mówi prof. Rudnicki. – Tylko czy istotnie są to cuda? Czy może w takich przypadkach mają miejsce mechanizmy, których jeszcze nie znamy albo z których nie zdajemy sobie sprawy? A może diagnoza była błędna?
Bo to osiągnięcia badaczy pozwalają na wyjaśnienie nieoczekiwanych uzdrowień. Przykładem takiego cudu jest pierwszy na świecie udany przeszczep węchowych komórek glejowych, pobranych z mózgu pacjenta z przerwanym rdzeniem kręgowym. Wyczynu tego dokonał prof. Włodzimierz Jarmundowicz ze swoim zespołem. Cudu dokonała też prof. Maria Siemionow, przeprowadzając udaną – czwartą na świecie, a pierwszą w USA – operację przeszczepienia twarzy. Z uwagi na rozległość przeszczepu (80 proc.) można uznać tę operację za najbardziej skomplikowaną. Cudem można też nazwać wyczyn prof. Janusza Skalskiego, który minionej zimy wyprowadził chłopca z głębokiej hipotermii. – Każdy, kto zajmuje się pracą naukową, przekonuje się, że jakiś duch przejawia się w prawach rządzących wszechświatem – duch znacznie potężniejszy od ludzkiej duszy – cytuje Einsteina prof. Rudnicki. I zaraz dodaje: – Ale zamiast w duchy lepiej wierzyć w osiągnięcia nauki.
Tekst: Bożena Stasiak
fot.: SHUTTERSTOCK, PAP
dla zalogowanych użytkowników serwisu.