Z pamiętnika młodej wróżki

Te wakacje miały być haustem wolności, ostatnim szaleństwem przed wkroczeniem w dorosłość. Jesień oznaczała bowiem 18. urodziny i rozpoczęcie pierwszej pracy. Chciałam więc ten letni czas wykorzystać w pełni. Biegać brzegiem morza, opalić się na ciemny brąz, przeżyć romantyczną miłość… Tymczasem trzeci dzień z rzędu siedziałam z koleżankami w pamiętającym czasy głębokiego PRL-u ośrodku wczasowym. Ciemne korytarze i ciasne pokoje przygnębiały. Zza okien słychać było szum morza, który zapraszał do korzystania z bezchmurnych dni. My zaś co najwyżej mogłyśmy tęsknie patrzeć w kierunku plaży przez zawieszone w przybrudzonych oknach żółtawe zasłonki w kwiaty.

Pora coś z tym zrobić!

- Kaśka, jesteś grupową, zrób coś – błagały młodsze koleżanki popychając mnie w kierunku pokoju opiekunki i dyrektorki całych kolonii. Nie chcąc ich zawieść postanowiłam się z nią rozmówić, choć w zanadrzu nie miałam żadnych argumentów. Nie rozumiałam czemu nie pozwala nam wystawić nosa poza bramę ośrodka wczasowego. Przecież nie o to chodzi w letnich koloniach.

Kiedy weszłam do pokoju od razu zauważyłam, że dyrektorka leży na kanapie z zimnym okładem na głowie. – Może jest chora? – pomyślałam ze współczuciem. Na łóżkach obok siedziała jedna z opiekunek z pielęgniarką i stawiały w milczeniu pasjansa. Ich oczy zwróciły się na mnie.

- Przepraszam, ale chcielibyśmy grupą wyjść nad morze – zaczęłam. – Jeśli pani dyrektor źle się czuje to może inna wychowawczyni mogłaby się nami zaopiekować. Obiecujemy, że będziemy grzeczni.

- Nie dziś. Źle się czuję – wymamrotała dyrektorka ze zbolałą miną, ucinając tym samym rozmowę. Zbita z tropu, nie miałam pomysłu co jeszcze powiedzieć. Z drugiej strony nie chciałam wychodzić z pokoju i tak łatwo dać się zbyć. Popatrzyłam błagalnie na siedzącą obok opiekunkę, ta jednak nie odezwała się ani słowem. I wtedy mnie olśniło. Karty!

Karty przychodzą z pomocą

- To może ja pani dyrektor powróżę? – zapytałam nieśmiało. Mało kto wiedział, że wszystko co związane z ezoteryką przyciągało mnie od dziecka. Pierwszą wiedzę o wróżeniu z kart przekazała mi w tajemnicy przed rodzicami babcia, która widziała, że kiedy przyjeżdżam do niej na wieś często zarywam noce patrząc w gwiazdy i czytając po kryjomu wszystko, co dotyczyło chiromancji, run czy tarota. Kolekcjonowałam też mapy nieba drukowane w pismach naukowych. Niewiele jeszcze wtedy z tego wszystkiego rozumiałam, ale czułam, że za stronicami książek i pustymi słowami kryje się coś więcej. Nie brakowało mi też intuicji. Nie minęło kilka lat, a stawiałam karty babci, cioci i koleżankom, często z zaskoczeniem obserwując, jak sprawdzają się moje słowa. Początkowe zabawy przekształcały się w poważną pasję.  

- Dobrze, dobrze – powiedziała trochę na odczepkę kobieta i wskazała ręką fotel obok. Zdeterminowana, żeby umożliwić koleżankom wyjście na plażę, wyjęłam karty i przez dłuższą chwilę trzymałam je w dłoniach. W końcu rozłożyłam je na szklanym stoliku i… o mało nie wybuchnęłam śmiechem. Co też te karty próbowały mi powiedzieć?!? Miłość? Kochanek? Zdrada? Tajemnicza wiadomość? To chyba jakieś żarty! Przede mną na kanapie leżała około czterdziestopięcioletnia pani, zapewne żona i matka, wyglądająca tak fatalnie, że na pewno nie była w nastroju do romansów. – Raz kozie śmierć – pomyślałam i rozpoczęłam swoją opowieść...

Artysta i jego muza

- Jakiś czas temu przeżyła pani zawód miłosny, być może zdradę. Teraz jest jednak ktoś, kto zwrócił na panią uwagę i to z wzajemnością. To mężczyzna o artystycznych zamiłowaniach, może aktor, malarz lub muzyk. Czeka pani na list, wiadomość od tej osoby, ale żadne wieści nie nadchodzą. Wkrótce spotka panią jednak duże zaskoczenie w związku z tym człowiekiem.

- Słucham? – ożywiła się dyrektorka. Podniosła się tak energicznie, że okład spadł jej z czoła. Opiekunka i pielęgniarka wstały z łóżek i szybkim krokiem wyszły z pokoju. – Przeczytaj mi to jeszcze raz – poprosiła wychowawczyni. Zdziwiona posłusznie wykonałam polecenie. – Więc jest mężczyzna, który w ostatnim czasie zwrócił na panią uwagę…
- Och, to niemożliwe, ale skąd… - szeptała pod nosem dyrektorka wprawiając mnie w coraz większe zakłopotanie. I tak od słowa do słowa na jaw wyszła cała prawda. Jakiś czas temu kobieta rozstała się z mężem po jego zdradzie. Nie cierpiała jednak zbyt długo, gdyż podczas wizyty w Krakowie poznała na wernisażu starszego artystę, malarza. Okrzyknął ją swoim natchnieniem i wciągnął w płomienny romans. Zakochała się jak nastolatka. Wszystko układało się wspaniale, a kiedy kilka miesięcy później ogłosiła ukochanemu, że wyjeżdża na całe lato opiekować się kolonijnymi turnusami, ten przysiągł ją odwiedzać. Wraz z rozpoczęciem wakacji kontakt się urwał. Żadnych smsów, telefonów, e-maili, nawet listu czy pocztówki. Zrozpaczona dyrektorka, z bolącą głową leżała w swoim pokoju, chcąc być jak najbliżej telefonu i komputera. Czekała na jakikolwiek sygnał od ukochanego. Jako szefowa całego turnusu nie mogła przecież rzucić wszystkiego, zawieść dzieci i rodziców i po prostu wrócić do domu. Dlatego trzymała nas w ośrodku wczasowym, licząc na to, że mężczyzna się odezwie i uspokoi jej obawy. Jednak dni mijały i nic się nie działo. W głowie przerobiła już wszystkie możliwe scenariusze i milion razy zadawała sobie pytanie, czy przypadkiem nie dała się oszukać.

Karty wiedzą lepiej

Ze spokojem wysłuchałam wyznań dyrektorki. Starałam się wczuć w jej sytuację, choć przychodziło mi to z trudem. Na koniec zaparzyłam ziołowej herbaty i podając jej parujący kubek poprosiłam, żeby jeszcze raz przemyślała, czy nie lepiej byłoby jednak wyjść z tego budynku, zaczerpnąć świeżego powietrza i nacieszyć się przepięknymi letnimi dniami. Obawiałam się, że jej złamane serce może goić się jeszcze długo.

Jakie było moje zaskoczenie, gdy następnego dnia wieczorem do mojego pokoju zapukała dyrektorka i podekscytowanym głosem oświadczyła: Przyjechał! Faktycznie, jej ukochany malarz postanowił ją odwiedzić, zapewnił o tym, że jego uczucie nie przeminęło, a nawet zapowiedział, że zostanie na kilka dni i zajął mały pokoik na strychu.

Od tamtej pory mogliśmy wychodzić na plażę kiedy tylko przyszła nam na to ochota. Dostałam też dyplom dla najlepszej grupowej. Malarz zaś, ku radości naszej dyrektorki, poprowadził dla uczestników kolonii kilka lekcji rysunku w plenerze i na koniec wyjazdu zrobiliśmy w ośrodku wczasowym małą galerię. Ja zaś zrozumiałam, że czasem zamiast osądzać ludzi po pozorach, trzeba ślepo zaufać kartom. Wiedzą więcej, niż mogłoby się wydawać.


Tekst: KK
Zdjęcie: Shutterstock

reklama
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl