Uwielbiam zbierać grzyby, ale coraz trudniej znaleźć miejsce niezbezczeszczone przez pseudogrzybiarzy. Ryją gorzej niż dziki.
Niszczą grzyby, których nie zbierają, niszczą miejsce dla mnie święte – las. Dlatego z takim rozżaleniem wspominam czasy dzieciństwa.
Często wyjeżdżaliśmy na Mazury. Do Popielna, gdzie był ośrodek dla pracowników PAN. Rodzice byli jeszcze razem i wypoczywaliśmy w dużym gronie przyjaciół. Jednak na grzyby najbardziej lubiłam chodzić tylko z mamą. Już wtedy czułam dreszczyk emocji grzybiarza-zdobywcy i nie lubiłam tłumu nad prawdziwkiem. Poza tym mama naprowadzała mnie na kolejne trofea, a ja piałam z radości.
Wyszłyśmy na słoneczną polankę, a tu pod nogami aż żółto od kurek zwanych na wschodzie lisiczkami. Padłyśmy na kolana i w skupieniu wygrzebywałyśmy z mchu tylko te większe. Kurek było naprawdę dużo, a my tak się zapamiętałyśmy w zbieraniu, że świat wkoło przestał istnieć.
Tak już jest z grzybiarzem, że grzyb potrafi zaćmić mu myśli. Pierwsza ocknęła się mama. Nagle usłyszałam – nie wstawaj. Unieś powolutku głowę i nie bój się. Tylko patrz. Zrobiłam, jak kazała. Wokół nas, tuż nad nami stało stado tarpanów. Patrzyły zdziwionymi oczyma – co też one robią? Czułam ich zapach i chciałam, aby ta chwila trwała wiecznie.
To było jedno z pierwszych doświadczeń, gdy wolne zwierzę zaszczyciło mnie życzliwym zainteresowaniem. Wspaniałe uczucie. Doceniam je zawsze z taką samą mocą.
Tarpany spojrzały nam w oczy i po kilku minutach stwierdziły, że jesteśmy nieszkodliwe. Wcale nie odeszły. Zaczęły się paść. Rozproszyły się po polance, szukając zjadliwych roślin. Siedziałyśmy tam, dopóki nie zniknęły w lesie.
Słońce było już nisko, gdy dotarłyśmy do ośrodka. Nie zebrałyśmy wszystkich kurek, bo obserwowanie wolnych koni jest bardziej pasjonujące niż grzybobranie. Były lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku i mazurskie tarpany nie znały jeszcze zbyt wielu ludzi. Dziś nie zdziwiłyby się naszą obecnością. Są turystyczną atrakcją i korzystają z tego bez pardonu. Bywa, że wychodzą na drogę i czekają, z którego samochodu wyjdzie dawca cukru lub chleba.
Zazwyczaj ludzie są tak samo zachwyceni, jak my przed laty. Wylegają tłumnie z załadowanych walizami pojazdów i koniecznie chcą się zaprzyjaźnić z konikiem.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.