Ani dowody, ani zeznania świadków nie pogrążyły Petera Grupena oskarżonego o zamordowanie swojej pasierbicy i jej stryjecznej siostry. Decydujące okazało się wystąpienie dr. Molla z Berlina, najwybitniejszego specjalisty od... hipnozy.
Peter Grupen był drobnym spekulantem, jakich w Niemczech w szalonych latach 20. ubiegłego wieku nie brakowało. Handlował walutami, działkami budowlanymi, ale też końmi czy owocami tropikalnymi.
Starczało mu pieniędzy, by bywać w towarzystwie, które jeszcze przed wojną było dla niego nieosiągalne. Na jednym z przyjęć poznał Gertrudę Schade (z domu Eckardt). Być może ten 27-letni mężczyzna, podający się za architekta – choć był zaledwie majstrem budowlanym – nigdy nie zostałby przez nią zauważony. Ale I wojna światowa zabrała miliony mężczyzn, więc nawet córka bankiera nie mogła wybrzydzać. Zwłaszcza, że była wdową, miała już dzieci i swoje lata – Peter był od niej o 13 lat młodszy. Wyszła więc za mąż za tego przysadzistego bohatera bitwy pod Verdun (stracił w niej lewe ramię i został odznaczony Krzyżem Żelaznym), który nosił krzykliwe garnitury i tandetne buty. I tak dała początek serii tragicznych wypadków w życiu swoim i swojej rodziny. Pierwszym miało być jej zniknięcie...
Tego dnia Gertrudę widziano po raz ostatni...
Dokładnie: 19 sierpnia. Wtedy to Peter Grupen odwiózł żonę na dworzec. Wybierała się do Kleppelsdorf (dziś Wleń na Śląsku), majątku swojej bratanicy Dorothei Rohrbeck. Zaledwie dwa dni wcześniej przepisała na męża hipotekę wartą 52 tysiące marek oraz ustanowiła go plenipotentem nieruchomości...
Peter zaczął poszukiwać żony dopiero na prośbę teściowej, Augusty Eckardt. Ta wiekowa wdowa po bankierze też zbytnio nie przejęła się miernymi rezultatami „śledztwa". Uspokoiły ją ponoć pogłoski, że Gertruda uciekła z kochankiem do Ameryki i pożegnalny list, który pozostawiła. Plotkowano też, że ta niefrasobliwość, niespotykana raczej u matek, to efekt uroku, jaki roztoczył nad nią młody zięć. Pod jego wpływem pozostawały także dwie pasierbice: Ursula (12 lat) i Irma Schade (10 lat) oraz gospodyni, Ślązaczka, panna Matylda Mohr.
Petera nie znosiła tylko Dorothea Rohrbeck, w rodzinie nazywana Dortë, spadkobierczyni majątku na Kleppelsdorf, osierocona przez matkę przy porodzie, a przez ojca 10 lat później. Mieszkała w pięknym pałacu pod opieką guwernantki, starej panny Zahn. Dorothea była szczupła i krucha, przypominała bardziej elfa niż 16-latkę. Z drobnej twarzy patrzyły poważnie wielkie, ciemne oczy.
Kilka lat po zaginięciu żony Peter z rodziną przyjechał do Kleppelsdorf, gdzie próbował zdobyć serce młodziutkiej gospodyni. Ona odnosiła się do niego z niechęcią. Peter nie spotkał się do tej pory z tak kategoryczną odmową. Widząc, że jego gładkie słówka nie przynoszą żadnych rezultatów, drażnił ją pytaniami, czy wie, że po jej śmierci właścicielką majątku zostanie babcia Eckardt – choć nie było to wcale pewne, dopóki żyła jego zaginiona żona. Dorothea zaczęła poważnie obawiać się o swoje życie.
Czyżby przeczuwała zbliżającą się tragedię?...
14 lutego 1921 roku Ursula i Dortea spędzały razem czas w bawialni. W salonie babka Eckardt siedziała przed kominkiem i haftowała, co jakiś czas ucinając sobie drzemkę. Peter i najmłodsza wnuczka Irma grali o jabłka. W pewnej chwili Irma chwyciła zepsute jabłko i Peter polecił jej, by wyrzuciła je do kuchennego pieca. Dziewczynka wyszła więc z salonu.
Kiedy zbliżał się czas obiadu, do pokoju pozostałych dziewcząt posłano pokojówkę. Po chwili wróciła, trzęsąc się z przerażenia i krzycząc: „dziewczynki nie żyją". Dywan do połowy przesiąknięty był krwią. Na nim leżały ciała dwóch dziewcząt, a obok nich pistolet. Dortea już nie żyła. Ursula dawała jeszcze znaki życia. Grupen ukląkł przy niej i zawołał: „Powiedz, kto to zrobił. Inaczej ja będę winny". Dziewczynka nie zdołała jednak wydusić z siebie żadnego słowa i zgasła. Peter podniósł jej ciało, żeby przenieść na łóżko. Pod nim znajdowała się torebka, w której było jeszcze 19 naboi i list zaadresowany "do Babuni".
Ursula pisała: "Droga Babuniu, nie gniewaj się na mnie za to, że wzięłam rewolwer Tatusia z biurka. Chcę ci pomóc. Najpierw zastrzelę Dorteę, a później siebie. Teraz już nigdy więcej nie będziesz musiała się martwić o Dorteę. Gdy Tatuś pokazywał pistolet wujowi Wilhelmowi, patrzyłam, jak on to robi, a po wszystkim po cichu go wzięłam. Z miłością dla Ciebie i Tatusia. Twoja nieszczęśliwa, Ursula". Stara kobieta spojrzała na zięcia. Grupen, widząc podejrzenie w jej oczach, wybuchnął: „Przecież wiesz, że cały czas byłem z tobą w salonie".
reklama
Godzinę później do zamku Kleppelsdorf przybył komisarz miejscowego wydziału dochodzeń doktor Dubiel. Przede wszystkim chciał ustalić, czy Peter Grupen mógł niepostrzeżenie wyjść i wrócić do salonu podczas krótkiej nieobecności Irmy oraz drzemki wdowy Eckardt. Po drugie postanowił zweryfikować oryginalność listu domniemanej samobójczyni Ursuli Schade. Polecił też zbadać ślady postrzałowe.
Późną nocą, po przesłuchaniu domowników i służby, detektyw Dubiel stwierdził, że nie może mieć pewności, czy Grupen cały czas pozostawał w salonie. Ani babcia Eckardt, ani mała Irma nie mogły sobie niczego przypomnieć. Na jego korzyść przemawiała z kolei ekspertyza policyjnego grafologa. Nie miał on żadnych wątpliwości: to Ursula była autorką pożegnalnego listu. Natomiast specjalista od balistyki uznał, że Ursula nie mogła zamordować kuzynki, a następnie popełnić samobójstwa. Na brwiach i rzęsach ofiar brakowało śladów charakterystycznych dla strzałów oddanych z bliskiej odległości. Łuski były porozrzucane po całym pokoju.
Najważniejsze zaś okazało się to, że... pistolet został zabezpieczony! Ursula musiałaby to zrobić po dokonaniu zbrodni i strzeleniu do siebie. Broń zabezpieczył prawdopodobnie
– odruchowo – morderca.
Peter Grupen nie od razu został aresztowany. Dr Dubiel zdecydował się odłożyć to do czasu rozstrzygnięcia swoich wątpliwości. Gdy o trzeciej nad ranem opuszczał Kleppelsdorf, jego myśli krążyły wokół dwóch niewyjaśnionych spraw. Pierwsza to list pozostawiony przez żonę Petera, Gertrudę, w którym zawiadamiała, że opuszcza męża. Jeszcze dziwniejsze były zeznania służby: tragicznie zmarłą pasierbicę i ojczyma łączyły relacje seksualne. Guwernantka, panna Zahn twierdziła, że Ursula zachowywała się, jakby była niewolnicą Grupena. Że wyglądało to tak, jakby ją zahipnotyzował. Słowo hipnoza miało się odtąd przewijać w sprawie. I to ono przesądziło o losie Petera.
Grupen został w końcu aresztowany. Zarzucono mu podwójne morderstwo z premedytacją. Jego sprawa stanęła na wokandzie 5 grudnia 1921 roku. Podczas procesu swoje zeznania zmieniła Irma Schade. Powiedziała, że tragicznego popołudnia jej ojczym wychodził z salonu. Miała jednak tylko 10 lat i jej słowa nie mogły o niczym przesądzić. Ale to, co mówili inni świadkowie, też nie było korzystne dla Grupena. Przedstawiali go jako mężczyznę o niezaspokojonych żądzach, zalecającego się do każdej bez wyjątku kobiety.
Największy wstrząs wywołały słowa siostry zakonnej Emmy Kube, która pomagała opiekować się dziewczynkami po zaginięciu matki. Powiedziała, że podczas ostatniej wizyty, na kilka dni przed morderstwem, odkryła u Ursuli chorobę weneryczną. Peter Grupen przyznał, że cierpi na taką samą chorobę i najprawdopodobniej to on zaraził pasierbicę. Ujawnione też zostały jego "niecodzienne" relacje z wiekową teściową oraz niechęć do poszukiwania zaginionej żony, której "erotycznym potrzebom" – jak wyjawił niespodziewanie oskarżony podczas procesu – nie mógł sprostać.
Z powodu ciężkich opadów śniegu na sali sądowej wielokrotnie gasło światło. Za każdym razem wydawało się, że zapadające ciemności nadają procesowi ponadnaturalny wymiar i odsłaniają kolejną mroczną tajemnicę. W tej atmosferze nikogo już nie dziwiło, że zaczęto postrzegać Petera Grupena jako człowieka obdarzonego szczególnymi zdolnościami. Wszyscy świadkowie twierdzili, że ma on przeszywające spojrzenie i przenikliwe, świdrujące oczy. Podobno bywał na spirytystycznych seansach.
Czy sukces towarzyski Petera Grupena można tłumaczyć czymś innym niż umiejętnym posługiwaniem się hipnozą? Ba. Przecież i list żony, i pasierbicy – których autentyczności nikt nie kwestionował – mogły zostać napisane pod nieodpartym wpływem jego "sugestii"! Oskarżenia Grupena o hipnotyzowanie ofiar dało się łatwo wytłumaczyć. W Republice Weimarskiej takie seanse były bardzo popularne, w Berlinie przyciągały tłumy. Hipnoza i sugestia stały się wtedy dziedzinami naukowymi, którymi zajmowali się wybitni profesorowie. I to oni pojawili się w charakterze biegłych na procesie Petera Grupena, między innymi największy niemiecki znawca zagadnienia, dr Moll z Berlina.
Dr Moll od początku promieniował nieomylnością. Na sali prowincjonalnego sądu zachowywał się jak wielki aktor na stołecznej scenie. Wysoki i szczupły, z koroną białych włosów otaczających łysinę, całkowicie ignorował sądowe procedury. Jego zeznań (trwających niemal cały dzień) nie potrafili przerwać ani sędzia, ani prawnicy obrony. Wielokrotnie w stosunku do oskarżonego użył sformułowania "sugestywna osobowość", pouczając sąd, że istnieją ludzie, których "siła sugestii" przewyższa nawet największe "umiejętności hipnotyczne".
Dr Moll nie miał wątpliwości. Mieszanka siły, seksualności i sugestii, którymi tak umiejętnie posługiwał się oskarżony, wystarczyły, by zdeprawować dzieci i uzależnić od siebie dorosłych. Pozbawieni własnej woli, postępowali tak, jak sobie życzył, na przykład pisząc pożegnalne listy. Zdaniem Molla, oskarżony był winny.
Po jego wystąpieniu nic już nie miało znaczenia. Ława przysięgłych uznała Petera Grupena za winnego morderstwa z premedytacją Dorothei Rohrbeck oraz Ursuli Schade, a także nieobyczajnego zachowania w stosunku do tej ostatniej. Czekała go kara śmierci. Grupen walczył do końca o życie. Podjął nawet próbę ucieczki z więzienia w Hirschbergu.
2 marca 1922 roku powiesił się na szelkach w więziennej celi. Miejsce jego pochówku jest nieznane. Pozostało za to miejsce do końca niewyjaśnionej zbrodni – piękny, odrestaurowany pałac we Wleniu. Jest w nim kominek, przy którym drzemała frau Eckardt, a mała Irma grała o jabłka. Są obwieszone portretami korytarze, przez które – być może – szedł kiedyś Peter Grupen z rewolwerem w ręku. Jest pokój, w którym tragicznie zginęły Dortea i Ursula. Siedzę w nim, patrzę na park pełen starych drzew i zamyślam się nad zagadkami ludzkiego losu...
Justyna Zwolińska
fot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.