Zauważyłam ją już pierwszego dnia na obozie dla dzieci z rodzin zastępczych, gdzie byłam opiekunką. Dziewczynka mogła mieć siedem albo osiem lat i, podczas gdy inne dzieci bawiły się na placu zabaw, ona ciągle wypatrywała czegoś na niebie.
– To Lena. Jej mama zmarła po długiej chorobie, a ponieważ nie miała bliskich, dziewczynka trafiła do rodziny zastępczej – opowiedziała mi opiekunka, która znała dzieci jeszcze z pogotowia opiekuńczego. – Lena bardzo przeżyła jej śmierć. Od tamtej pory zamknęła się w sobie i, chociaż pracuje z terapeutą, nie widzę dużej poprawy.
– Czego wypatrujesz? – zapytałam Lenę.
Dziewczynka osłoniła oczy przed słońcem i popatrzyła na mnie, marszcząc brwi.
– Szukasz ptaków na niebie? – próbowałam zgadnąć.
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Patrzysz na chmury? – zgadywałam dalej, a ona znowu pokręciła głową.
– Więc co tam jest? – uśmiechem próbowałam nakłonić ją, żeby też się uśmiechnęła.
Ale Lena była bardzo poważna.
– Tam jest mamusia – odpowiedziała cichym, dziecięcym głosem, w którym brzmiało przekonanie.
W następnych dniach obserwowałam ją wdrapującą się na najwyższe punkty placu zabaw: długo stała na ślizgawce, udało się jej wejść na drabinki, chociaż dzieci tak małe jak ona raczej ograniczały się do niższych szczebelków. Innego dnia zauważyłam, że weszła na szczyt pobliskiej niedużej góry. Niska, drobna dziewczynka wyglądała na młodszą, niż była w istocie. Jasne włosy w pierścionkach spadały jej na czoło, miała zadarty nosek i trochę za długie przednie zęby a niski wzrost upodobnił ją do przedszkolaka.
– Ma fantastycznych rodziców zastępczych – opowiedziała mi opiekunka, gdy znowu rozmawiałyśmy o Lenie. – Chcą ją adoptować, to bardzo mili ludzie. Żeby tylko dziewczynka wreszcie otworzyła się na miłość, którą mają jej do zaoferowania! Ale mam wrażenie, że ona zamroziła uczucia i nikogo nie chce wpuścić do swojego serca.
Zastanowiłam się, czy Lena rozumiała, że jej biologiczna mama nie żyła. Może ciągle czekała na jej powrót? Czas dzieciństwa przecież tak bardzo się dłuży i zdaje się nie mieć końca. Trudno ośmiolatce zrozumieć, co znaczą słowa „nigdy" i „zawsze".
Czwartego dnia obozu, kiedy na terenie ośrodka planowaliśmy festyn i od rana opiekunki dmuchały balony oraz zdobiły budynek, dzieci
zjawiły się na śniadaniu, ale między nimi nie widziałam Leny.
– Gdzie jest wasza koleżanka? – zapytałam dziewczynek z jej pokoju, na co zrobiły zdziwione miny.
– Nie było jej rano – powiedziała jedna.
– Nie widziałam jej od pobudki – dodała druga.
Poderwałyśmy się z opiekunką z miejsc.
– Trzeba sprawdzić plac zabaw! – zarządziłam wystraszona.
– Zajrzę też do piwnicy – powiedziała opiekunka, również zdenerwowana. – Może się schowała? Pamiętam, że robiła tak jeszcze w pogotowiu opiekuńczym.
Szukałyśmy Leny we wszystkich pomieszczeniach, nawet w tak dziwnych, jak szafy, schowki na miotły, pod schodami oraz w spiżarni. Nigdzie jednak jej nie było. Minuty mijały i stało się jasne, że Lena opuściła ośrodek.
– Jakim cudem? – nie mogła uwierzyć opiekunka. – Może poszła nad rzekę i... – aż wstrzymała oddech, a ja poczułam ukłucie paniki.
Rzeka o tej porze roku miała wartki nurt i jeszcze wciąż lodowatą wodę. Poza tym była głęboka, jeśli dziewczynka bawiła się na stromym brzegu. – Wezwę policję! – zadecydowała opiekunka, sięgając po telefon.
Ściągnęłam z wieszaka kurtkę i wybiegłam z ośrodka. Rzeka znajdowała się kilka metrów dalej, wiła się pomiędzy górami jak wstążka zaplątana we włosy. Wyobraźnia podpowiadała mi koszmarne obrazy, w których dziewczynka tonęła albo unosił ją nurt. Lena była taka mała, drobna, nie miałaby siły, żeby walczyć i dopłynąć do brzegu! Poza tym kto miałby usłyszeć jej krzyki?
Zdyszana podbiegłam do drewnianego pomostu.
– Lena! – krzyczałam, ale wokół panowała cisza.
Wiatr giął wysokie trzciny, szumiał w liściach drzew.
Przez moment wydawało mi się, że dostrzegam ciemny kształt pod wodą. Przyciskając ręce do ust, ruszyłam w tamtym kierunku, a serce jak szalone biło mi w piersiach. Proszę, niech to nie będzie Lena! – powtarzałam w myślach. Byłam już tak blisko, że widziałam, jak kształt przesuwa się między trzcinami, popychany nurtem... Wstrzymałam oddech, sięgnęłam po kij. Dotknęłam kształtu. Na szczęście to nie była Lena, tylko jakiś materiał.
Próbowałam pozbierać myśli, zastanowić się, gdzie mogła pójść ośmioletnia dziewczynka. Gdybym chociaż wiedziała, kiedy wyszła z ośrodka, łatwiej byłoby mi określić, jak daleko mogła zajść. Moje spojrzenie padło na najwyższą górę znajdującą się w okolicy.
Nie była aż tak wysoka, ale kiedy dobrnęłam na szczyt, czułam się zmęczona i z trudem łapałam oddech. Ostatnie metry pokonałam z wielkim wysiłkiem, lecz gdy tylko stanęłam na górze, wiedziałam, że było warto. Mała dziewczynka siedziała na kamieniu, trzymając w rękach nadmuchany balon.
– Lena? Napędziłaś mi stracha! – ledwie łapałam oddech. – Co tutaj robisz? Jak mogłaś wyjść z ośrodka? Nie wiesz, że nie wolno?
Spojrzała na mnie bardzo smutnym wzrokiem. Nic nie odpowiedziała. – Nie dostaniesz się do mamy, wchodząc na najwyższe wzniesienia! – uniosłam głos. – To tak nie działa, kochanie. Nie sięgniesz nieba w ten sposób!
Dziewczynka spuściła głowę i okręciła sznurek od balonu wokół palca.
– Twoja mama odeszła – dodałam, podchodząc do niej. Wodziłam wzrokiem po jej chudych ramionach, drobnym ciele. – Chcesz ją odnaleźć? – zapytałam łagodniej.
– Chcę jej coś powiedzieć.
Z kieszeni wyjęłam pomiętą kartkę papieru i długopis, który zawsze przy sobie nosiłam.
– Co mam jej napisać? – zapytałam z desperacją. – Co chcesz jej powiedzieć?
Poderwała na mnie wzrok. Nigdy wcześniej nie widziałam uśmiechu Leny, ale kiedy się pojawił, wprost nie mogłam oderwać od niej oczu. Uśmiech ją odmienił, nagle stała się dziewczynką, którą pewnie była, zanim jej życie wywróciło się do góry nogami.
– Że ją kocham – odpowiedziała pospiesznie.
Trochę drżały mi ręce, gdy pisałam podyktowane słowa, a potem dziurawiłam kartkę, żeby przyczepić ją do balonu.
– Poślemy list do nieba? – dziewczynka była zdumiona. – Będziesz miała pewność, że mama dostała twoją wiadomość – odparłam, spoglądając jej w oczy.
Wiatr niemal wyrwał mi balon z rąk i poniósł go w stronę chmur. W napięciu patrzyłam, jak prowadził go koło drutów wysokiego napięcia. Przez moment wyglądało na to, że pomysł zawiedzie, wiadomość zawisła nad drutami. Aż wstrzymałam oddech, lecz kolejny podmuch wiatru pchnął balon wyżej, pod chmury.
– Mamusia musi wiedzieć, że ją kocham – odezwała się Lena. – Inaczej będzie jej przykro.
– Dlaczego miałoby być jej przykro? – nie zrozumiałam.
– Bo kocham też nową mamę.
Nawet nie zorientowałam się, kiedy wsunęła dłoń do mojej ręki – poczułam ciepło jej palców. Balon w tym czasie szybował wyżej i wyżej, targany podmuchami wiatru. Na sznurku kołysała się kartka-list od małej dziewczynki. Jeszcze kilka razy wstrzymywałam oddech, gdy wiadomość posłana w niebo zaczynała opadać nad rzekę albo znajdowała się zbyt blisko drzew. W końcu jednak uniosła się pod chmury i zniknęła nam z oczu.
Ewa Warda
fot. shuttertock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.