Małgorzata Pieczyńska – aktorka teatralna i filmowa, mówi o sobie, że jest kobietą spełnioną i szczęśliwą. Pod każdym względem!
Wyjeżdżając ponad 20 lat temu do Szwecji, nie wiedziałam, jak potoczą się moje losy. Tu, w Polsce, dałam się już poznać jako aktorka, miałam na swym koncie udane role w „Wiernej rzece", „Jeziorze Bodeńskim", „Komediantkach". I wiele nowych, ciekawych propozycji. Tam, za morzem, czekała na mnie wielka miłość i... wielka niewiadoma. A jednak zaryzykowałam. Szybko przekonałam się, że dokonałam właściwego wyboru. Dziś jestem tego jeszcze bardziej pewna. Mogę z całą pewnością powiedzieć, że jestem kobietą spełnioną, szczęśliwą. Pod każdym względem. I prywatnym, i zawodowym.
Mam fantastyczną rodzinę – męża, syna. Dużo gram. W polskich i szwedzkich produkcjach. Moje życie to życie na walizkach. Dwa domy. Tam najbliższa rodzina, tu znajomi. Praca tam i tu. Mój mąż się śmieje, że kiedy się pakuję, to zabieram ze sobą całe „mienie przesiedleńcze". Ale lubię takie życie. Rodzina też je zaakceptowała.
Bardzo lubię wracać do męża, z którym nigdy się nie nudzę. Często wyjeżdżamy do naszej chaty pod Sztokholmem. Nie mamy tam telewizora, komputera. Cieszymy się przyrodą, przyjmujemy gości pod wiekową czereśnią i podajemy upieczony przez siebie chleb i domowe przetwory. Wieczorami gramy w scrabble, w kości...
To, że raz jestem w Polsce, raz w Szwecji, nie tylko nie zaszkodziło naszemu związkowi, ale przeciwnie, jeszcze go wzmocniło. Nauczyliśmy się dawać pozytywną wartość temu, co tak często działa na niekorzyść miłości – rozłące.
Mój mąż na tę okoliczność stworzył powiedzenie, które bardzo mi się podoba: „Miłość na odległość to triumf wyobraźni nad rzeczywistością". Tak naprawdę niewiele potrzeba, by czuć się szczęśliwym. Ja zrozumiałam to już dawno. „Postaraj się z codziennego krajania chleba uczynić krajanie tortu urodzinowego". Te słowa z Manifestu Teatru MetaCodziennego Helmuta Kajzara stały się moim mottem życiowym.
Niewątpliwie na moje życie i jego postrzeganie wpływ ma też joga, którą uprawiam już od prawie dziewięciu lat. I nie ma znaczenia, w jakim akurat znajduję się miejscu. Joga to cała filozofia, daje poczucie harmonii – ze sobą, ze światem. Stała się dla mnie spójnym systemem prowadzącym do osiągnięcia zdrowia fizycznego, psychicznego i szczęścia.
Przed jogą próbowałam wielu rodzajów aktywności fizycznej. Był basen, akrobatyka, tenis, jazda konna, różne rodzaje gimnastyk. Ale odkąd kilka lat temu koleżanka zaprowadziła mnie na jogę, na Foksal w Warszawie, rozsmakowałam się w niej. I już nie wyobrażam sobie bez niej dnia. Z radością zgodziłam się więc zostać jedną z ambasadorek Międzynarodowego Dnia Jogi.
Lubię siebie taką, jaka jestem. Czy to zasługa jogi, czy charakteru, temperamentu, genów, czy też jeszcze czegoś innego, nie wiem. Są ludzie, którzy poszukują szczęścia na zewnątrz, gonią za nim. Ja generuję je w sobie, bo szczęście to dla mnie stan umysłu. I tego właśnie uczy joga.
A jeśli życie nie daje nam powodów do radości, to przecież sami możemy je stworzyć. Owszem, pewne rzeczy przychodzą z zewnątrz – zakochanie, miłość. Ale żeby jak najdłużej dawały szczęście, trzeba je pielęgnować, dbać o nie.
Upływu czasu się nie boję. Zmarszczki na twarzy mnie nie przerażają, tylko wzruszają. Traktuję je naturalnie. Nie mam problemu ze słowem „starość". A to, że nie będą mnie obsadzać w rolach młodych? To będą w innych. Do kosmetyczki chodzę, ale nie po to, żeby sobie coś wstrzykiwać. Lubię masaże, nawilżanie, taką pielęgnację bezinwazyjną.
Uważam, że na nasz wygląd pracuje zdrowy styl życia – zdrowe odżywianie, bez objadania się, aktywność fizyczna, pozytywny stosunek do świata. A wiek? Każdy wiek ma swoją wartość, tylko trzeba ją dostrzec i docenić. Dojrzała kobieta też może być szczęśliwa. Ja tak się czuję. Każdy wiek ma swoją wartość, tylko trzeba ją dostrzec i docenić...
Bożena Stasiak
fot. GAŁĄZKA/AKPA
dla zalogowanych użytkowników serwisu.