Oszalałam. Kompletnie na jego punkcie oszalałam. To nie miało żadnego sensu, żadnej przyszłości. Było chore, głupie, ale nie mogłam się oprzeć.
Zaczęło się zupełnie niewinnie, w miłe niedzielne przedpołudnie. Siedzieliśmy w domu, ja i mój tatko. Właściwie tatko siedział, a ja w kuchni piekłam jego ulubione drożdżowe ciasto. Błogą rodzinną sielankę przerwał dzwonek do drzwi. Za progiem stał szpakowaty miły pan. Popatrzył na mnie uważnie niebieskimi oczami i zapytał:
– Czy mieszka tu Jan Konarzewski?
– Tak – odparłam i zaprosiłam pana do mieszkania, wycierając szybko umączony nos.
Tata na jego widok zerwał się z fotela i radośnie wykrzyknął: – Jędrek!! Na co tamten – Janek!!
I rzucili się sobie w ramiona.
Okazało się, że to najlepszy przyjaciel taty, który po latach pobytu za granicą zawitał do kraju. Panowie zajęli się wspomnieniami. Podałam kawę, nastawiłam ciasto, ogarnęłam się trochę. Wyglądałam okropnie, stary t-shirt i zmierzwione włosy.
Wróciłam do pokoju, gdzie przyjaciel ojca snuł wspomnienia. Przez wiele lat pracował w Ameryce Południowej. Opowiadał niesamowite historie o Indianach, swoich przygodach, niekiedy przerażających, niekiedy śmiesznych. Słuchaliśmy ich z tatką z zapartym tchem. Jędrek świetnie opowiadał – jak jakiś aktor. Wysoki, szczupły, opalony, z niesamowitym błyskiem w oku, sprawiał wrażenie faceta, który rzeczywiście urwał się z planu filmu „Indiana Jones”. Ba! On wyglądał jak sam Indiana, a może i lepiej. Byłam zafascynowana.
Mój tatko jest oczywiście najukochańszy na świecie, ale jego ulubionym zajęciem jest oglądanie telewizji. Ten tryb życia odbił się zarówno na jego sylwetce, jak i samopoczuciu. Andrzej wyglądał z piętnaście lat młodziej. Gość, zarzucany pytaniami przez tatkę, snuł swoje opowieści, potem powspominali dawne czasy, gdy w końcu padło nieuchronne pytanie: – Ale ty nic nie opowiadasz. Co się z tobą działo przez te wszystkie lata? Tata przygasł. – Nie ma o czym gadać, ze mną nic ciekawego się nie działo – uciął krótko.
No tatusiu, tak łatwo to ci nie przejdzie. Masz przecież swoją córeczkę. Opowiedziałam o pracy tatusia, że jest świetnym architektem, wygrywa konkursy, realizuje ambitne zlecenia. Jednym słowem, jest człowiekiem sukcesu. Ten Jędrek był naprawdę w porządku. Zapytał o życie osobiste, o mamę, i tata znowu zapadł się w sobie jak przekłuty balonik. Opowiedział krótko o chorobie i śmierci mamy. To od tej pory jest taki przybity. Jędrek posmutniał. Mnie pamiętał jako małego berbecia w kojcu.
Coś nie uśmiechała mi się ta wizja. Mały berbeć, też coś, przecież wyrosłam! Sama nie wiedziałam, dlaczego, ale zależało mi, by Jędrek widział we mnie atrakcyjną kobietę, a nie córeczkę przyjaciela. I tak to się zaczęło. A dalej? Było tylko gorzej. Nie wiem, czy to magia, czy choroba, ale facet mnie zaczarował. Myślałam o nim rano i wieczorem. W nocy nie spałam. To było kompletnie bez sensu. Nie mogłam go po prostu poderwać, bo: a) co by tata powiedział? b) on sam nie zwracał na mnie uwagi.
reklama
Rozmawiałam z moją przyjaciółką Lidką i omawiałyśmy różne warianty podrywu. Mówiłam: – Lidka, a może np. wariant alkoholowy. Jędrek przychodzi, ja częstuje go winem, potem koniaczkiem, upijam i dobieram się do niego. Ona studziła moje zapały: – Świetny pomysł, ty go spijasz, a facet kompletnie naprany zasypia z twarzą na twoim biuście, ewentualnie w kotlecie mielonym, którym go skarmiałaś. No tak, miała rację. Mało to była podniecająca perspektywa. Zrezygnowałam z tej wersji. Zawsze miałam, niestety, przerosty wyobraźni.
W rzeczywistości wyglądało to tak, że Andrzej wpadał do taty, czekał na niego, ja częstowałam go kawą i koniaczkiem, który chętnie pił, a potem pytał, co na studiach i tego rodzaju drętwe kawałki. Tu ja, dysząca żądzą, namiętnością, tudzież chora z nadmiaru uczuć, a on zadaje pytania o egzaminy. Kubeł wody. Zimnej. Ale kompletnie nieskuteczny. Byłam stracona.
Powiedziałam Lidce: – Mam nowy plan uwiedzenia. Postanowiłam być absolutnie, nieodparcie seksowna!!! Zrobiłam sobie włosy na blond, mężczyźni jak wiadomo wolą blondynki. Kupiłam kilka szałowych ciuchów. Gołe pępki, opadające ramiączka, różowiutkie takie, te sprawy… Akurat dla sexy blondi. Przechadzałam się w obecności Jędrka po pokoju, przestawiając zupełnie niepotrzebnie jakieś rzeczy, by zaprezentować zgrabną figurę, w nowej sukience o przylepności prezerwatywy. Schylałam się i gięłam. Kładłam się na kanapie, wyciągając stopy tak, by najładniej wyeksponować niezłe nogi. Wiem, żałosne. Ale w miłości, jak na wojnie, wszystkie chwyty są dozwolone. Zero efektu. Ten facet był z kamienia.
Nawet mój roztargniony tatko zauważył, że inaczej wyglądam i skomentował to: – Chyba masz na oku jakiś podryw!! – Nie mam na oku, a już poderwałam – odpowiedziałam automatycznie, wpadając niechcący na pomysł zupełnie nowej akcji pt. „Zazdrość”. Wymyśliłam teorię, że znana ogólnie skłonność do rywalizacji mężczyzn może mi tu pomóc. Zaczęłam więc opowiadać tacie i Jędrkowi o cudownym Piotrusiu z mojej szkoły. Wychodziłam na spotkania z nim, dzwoniłam do niego, cytowałam perły humoru wydalane przez Piotrusia. Krótko mówiąc, Piotruś był odmieniany przez wszystkie przypadki. Efekt – zero. Jędrek słuchał i patrzył. Co myślał, nie wiem.
Niestety z tym Piotrusiem przegrzałam, tatuś wyraził życzenie poznania tego przedstawiciela rodu męskiego. Sprawiło mi to pewien kłopot… Ale nie tak wielki, jakby się zdawało, bo ten wzór cnót istniał naprawdę i chodził ze mną na studia. Kłopot polegał na tym, że przy znakomitym wyglądzie Piotruś był okropnie głupi i zakochany w sobie. Zaczarowałam jakimiś głupstwami tę atrakcyjną kopię mężczyzny i, w dobrze wybranym terminie, przywlokłam do domu. Modliłam się tylko cichutko, by jego głupota i próżność nie objawiły się w całej pełni. Wiedziałam, że inteligencji to ma on tyle, by otwierać usta przy jedzeniu.
W czasie wizyty, która była totalną męką, kopałam bez przerwy Piotrusia pod stołem, by się zamknął, ale ze słabym skutkiem. Wciągnął obu panów w dyskusje na temat zalet kremów z agawy, stworzonych specjalnie dla panów o szorstkiej skórze, wyższości półokrągłych kołnierzyków nad tymi z końcami ostrymi. A może odwrotnie? Potem zaś, tak się z nimi zaprzyjaźnił, że zdradził im tajniki swojego balejażu na włosach. Nie mogłam mieć wątpliwości. Obaj panowie patrzyli na mnie z litością.
Postanowiłam sobie odpuścić. Litości! Wszystko, tylko nie to! No, jestem żałosna. Popłakałam się u Lidki: – Może powinnam go zgwałcić? Jędrka oczywiście, nie Piotrusia. Rzucić się, zerwać ubranie. On będzie krzyczał: nie! nie! A ja… No, tak, będzie krzyczał nie! nie! Wiesz Lidka, chyba popadam w obłęd. Może to jakieś wyjście? Zakład psychiatryczny, najlepiej zamknięty. Co mi jeszcze pozostało? Może powinnam chodzić za nim i skamuczeć jak w ulubionej audycji tatki: – Kocham pana, panie Sułku, Kocham pana, panie Sułku! A on na to będzie mówił, oczywiście: „Cicho, cicho”. Dno, kompletne dno.
Lidka się zamyśliła: – A może powinnaś być taka ciepła, kobieca, mądra? Może on szuka poważnej, intelektualnej partnerki? Takiej dla starszego pana? Może mózg go kręci? – podsunęła mi pomysł. Byłam totalnie załamana, więc postanowiłam spróbować i tego sposobu. Różne dziwne rzeczy kręcą facetów… A nuż zaskoczy? Szczęście mi sprzyjało, zostaliśmy z ojcem zaproszeni na otwarcie galerii, w którą Jędrek zainwestował część zarobionej za granicą kasy. Tłumy gości, rozmowy, wymądrzałam się tak, że sama do siebie czułam odrazę.
Jędrek obserwował mnie uważnie, z czujnością w oczach. Potem przyczepiła się do niego naprawdę superblondyna. Zaschło mi w gardle z zazdrości. Mnie oczywiście uwodził jakiś facet 1,50 w kapeluszu, forma geometryczna – kwadrat. Z tego wszystkiego za dużo wypiłam, śmiałam się za głośno i wcześnie wyszłam, idąc za delikatną sugestią tatusia, że czas do domu.
Rano chciałam popełnić samobójstwo. Czułam się podle, bolała mnie głowa, połykałam łzy. Koło południa zadzwonił Jędrek i zaprosił nas na obiad. Nie chciałam iść, nie mogłam mu spojrzeć w oczy, ale nalegał i on, i tata. Poszłam i było świetnie. Jędrek żartował z nachalnej blondyny i powiedział, że moje uwagi były bardzo inteligentne. Były rzeczywiście inteligentne, tylko nie moje. Ale o tym cicho sza. W końcu odwaliłam przed imprezą pracę domową w postaci kilku lektur. Dla niego wszystko!!! Uwielbiam go, ale chyba już odpuszczę. Będę żyła z niezrealizowanym uczuciem. Nie ja pierwsza, nie ja ostatnia.
Taką decyzję podjęłam w niedzielę – przetrwała do środy, kiedy wpadłam na niego, nieopodal mojej szkoły. Zaprosił mnie na kawę. Opuściłam zajęcia, ale dla mojego lubego wszystko!!! Siedzieliśmy we dwoje, gadaliśmy wesoło, ale ja umierałam z miłości. Jego ręce, jego oczy, pochylenie głowy, włoski na karku. Rejestrowałam to wszystko kątem oka, słuchając, odpowiadając, bawiąc go. Spędziliśmy tak dwie zaczarowane godzinki. Jędrek zapłacił, powiedział: – Kiedyś musimy to powtórzyć i pocałował mnie w policzek na pożegnanie.
On mnie traktuje jak dobry wujek, a ja cierpię z miłości. Tylko się utopić. Najlepiej w stawie. Wariant klasyczny. W białej sukni i przy pełni. Może powinnam wyjechać, uciec od tego uczucia? Do Australii na przykład, bo w Ameryce moglibyśmy się spotkać przypadkiem. Albo chociaż w Bieszczady. Daaalekoo gdzieeeś!!
Wytrzymałam zaledwie kilka dni i niby przypadkiem wpadłam do jego galerii. Pusto, żywego ducha. Interes dopiero się rozkręcał. Bardzo się ucieszył, zrobił kawę. Oczywiście, przechodziłam tamtędy itd. Całą historyjkę miałam opracowaną. Znowu sobie porozmawialiśmy, pokazał mi co ciekawsze eksponaty. Pojawili się jacyś klienci, chciałam wyjść, zatrzymał mnie. Było miło – zawsze jest z nim miło. Powiedział, żebym wpadała jak najczęściej. Kochany jest.
Wczoraj znowu go spotkałam. Chciał pogadać. Usiedliśmy w małej knajpce. Było kilkoro moich kumpli. Gapili się. Zamówiliśmy piwo, Jędrek zaczął coś mówić, potem przerwał, zmienił temat, znowu zaczął i nie skończył. Wyraźnie źle się czuł, coś go dręczyło. Postanowiłam do niego dzisiaj pójść. To może być coś poważnego, jakaś choroba, nie daj Boże. Jego wczorajsze zachowanie było bardzo niepokojące.
Niestety, w galerii tym razem było pełno ludzi, ale powiedziałam bez ogródek:
– Zauważyłam wczoraj, że masz, Jędrek, jakieś problemy, może mogłabym ci pomóc?
– Mam problemy! Mam problemy! – wychrypiał, patrząc w ścianę. – Twój ojciec mnie zabije, ty mnie wyśmiejesz, bo jak głupi osioł zakochałem się w tobie!
Nie zrozumiałam, co on mówi? – Co zrobiłeś?!
– Zakochałem się w tobie – powtórzył, patrząc ponuro w swoje buty.
– Zakochałeś się we mnie, mimo że w twojej obecności zachowuję się przeważnie jak chora na głowę? Kiedy się we mnie zakochałeś?!
– Od pierwszej chwili, gdy cię zobaczyłem.
– W starym t-shircie?
– I z mąką na nosie. To było prawdziwe uderzenie pioruna!
– Mnie się to przytrafiło w tym samym momencie!
Podniósł wzrok. Popatrzył na mnie niedowierzająco. – Mówisz poważnie?
– Najpoważniej. I myślę, że tatuś cię nie zabije. Nigdy mu na to nie pozwolę!
Otworzył ramiona, a ja wtuliłam się w niego tak, jak by zawsze tam było moje miejsce. Zaczęliśmy się całować jak wariaci. A kilka osób, zamiast robić zakupy, gapiło się na nas osłupiałym wzrokiem.
Manula Kalickafot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.