Ktoś powiedział Stefanowi, że nie puka się dwa razy do zamkniętych drzwi. To było wiele lat temu i chodziło o pracę, o którą się bezskutecznie starał. Ale przypomniało mu się, kiedy rozstał się z Gabrielą. Albo raczej: kiedy ona się z nim rozstała.
Stefan zauważył Gabrielę na przyjęciu u znajomych. Była ładna i oryginalnie ubrana. Pomyślał, że musi być artystką. Okazało się, że jest aktorką.
– Gdzie mogłem cię widzieć? – zapytał mało taktownie.
– W serialu telewizyjnym, w Jedynce, rok temu – odpowiedziała rzeczowo.
Odwiózł ją do domu, licząc na zaproszenie. Nic z tego. Rano miała być na planie i musiała się wyspać. Nie umówili się, nie wymienili telefonami. Zdali się na przypadek, przeznaczenie?
Stefan nie wytrzymał. Zdobył jej adres mailowy i poprosił o spotkanie. Wtedy okazało się, że Gabriela dostała angaż do teatru w Zielonej Górze i wkrótce przenosi się tam na stałe. Nie wiadomo, które z nich wpadło na pomysł, żeby spotykać się mniej więcej w połowie drogi między Warszawą a Zieloną Górą, czyli w Łodzi. Ale oboje od początku byli tym romantycznym rozwiązaniem zachwyceni.
Po dwóch latach Gabriela wróciła do Warszawy. Zamieszkała u Stefana. To nie była najszczęśliwsza decyzja. Okazało się, że jest bałaganiarą, wydaje za dużo na głupstwa. Zanim Stefan zorientował się, że jej obecność jest dla niego ważniejsza niż te wszystkie przywary, Gabriela zebrała manatki i wróciła do swojego mieszkania.
Nie rozstali się, jeszcze nie. Ale już wiedzieli, jak trudne będzie życie razem. Nadal świetnie wychodziły im wspólne wyjazdy – krótkie wycieczki za miasto, wypady na żagle i na narty, wakacje w najdziwniejszych miejscach świata.
Przed zimowym urlopem w Tatrach Stefan kupił Gabrieli żółty markowy (!) kombinezon. Lubił ten kolor, ale ona wprost nie znosiła. Nie chciała się jednak kłócić, więc grzecznie zapakowała strój do torby. Wzięła też swój stary, czerwony. Czy już wtedy zdecydowała, że to będzie ich ostatni wspólny czas?
reklama
Po powrocie okazało się, że dostała niewielką rolę w międzynarodowym projekcie, który ma być realizowany w Kanadzie. To była dla niej szansa zawodowa, a może i życiowa? Nadal kochała Stefana, ale żyć z nim nie umiała, nie chciała...
– Przyjadę do ciebie, jak tylko ogarnę najważniejsze sprawy – obiecał.
– Zobaczymy, jak mi się tam ułoży – ostudziła jego zapały.
Tęsknił za Gabrielą, ale nie był nieszczęśliwy. Coraz wyraźniej uświadamiał sobie, że kocha ją bardziej, gdy jej nie ma, a może nawet... wyłącznie wtedy. Ta myśl tak go przeraziła, że szybko wyrzucił ją z głowy. Przyszło mu to tym łatwiej, że sam także zaczął nowy etap zawodowej kariery – został doradcą poważnej instytucji finansowej. Wyjazd do Kanady nie wchodził w grę.
Stefan zjawił się u mnie z przyjacielem. Wyjął smartfona i pokazał mi zdjęcie kobiety w goglach i w żółtym kombinezonie.
– W zeszłym roku, w marcu, byliśmy z Gabrielą na nartach – wyjaśnił.
– To kobieta pana życia. Wkrótce się spotkacie – powiedziałam bez wahania.
Po dwóch tygodniach okazało się, że spotkanie staje się... mało realne. Gabriela oświadczyła, że nie wraca do kraju i nie wraca do niego! Nie uwierzył, dopóki znajomi nie potwierdzili, że związała się z jakimś amerykańskim aktorem.
Stefan zjawił się u mnie z pretensjami. A ja, patrząc ponownie na zdjęcie kobiety w żółtym kombinezonie, potwierdziłam swoją wróżbę. To go zastanowiło. Pomyślał wtedy, że może powrót do miejsca, gdzie byli z Gabrielą ten ostatni raz, byłby nie tylko mistyczny, ale i prowokujący przeznaczenie... Wybrał się więc na zimowy urlop w Tatry.
Tego dnia śnieg był zmarznięty, toteż Stefan szusował z ogromną szybkością, dużo powyżej swoich możliwości. Czy to on wykonał gwałtowny ruch, czy ujawniła się złośliwość przedmiotów martwych, w każdym razie poczuł, jak wypina się jedna z nart i znika w dole. Ledwo utrzymał równowagę. I zanim runął, przypomniało mu się opowiadanie o narciarzu, który także zgubił nartę na stoku, bodaj w trakcie zawodów. I nagle podał mu ją dziadek, który nie wiadomo skąd zjawił się w tym miejscu. Wszystko skomplikowało się, kiedy narciarz przypomniał sobie, że dziadek dawno nie żyje...
I teraz Stefan, leżąc na zlodowaciałym śniegu, ujrzał nad sobą kobietę w goglach i żółtym kombinezonie, której tu być nie powinno!
– Gabriela! Jednak wróciłaś! – krzyknął i chwycił ją za nogi.
– Mam na imię Wanda – powiedziała zdziwiona narciarka, podając mu jego nartę i pomagając wstać.
Stefan szczęśliwie zjechał na dół. Jeszcze tego samego dnia zobaczył kobietę w żółtym kombinezonie w swoim pensjonacie. Już bez kombinezonu i gogli. Nie ulegało wątpliwości, że to nie jest Gabriela...– Jest pani podobna do mojej dziewczyny – usiłował wytłumaczyć Wandzie pomyłkę. – Proszę spojrzeć na to zdjęcie – dodał, podsuwając swojego smartfona.
– Przecież to ja! Rok temu, na tym stoku! Proszę spojrzeć na naszywkę na rękawie mojego kombinezonu. Sama wyhaftowałam tę parzenicę!
Po powrocie z gór Stefan, z głową wypełnioną myślami o kobiecie, która go uratowała, zjawił się u mnie. Po raz trzeci pokazał to samo zdjęcie.
– Jak to się stało, że zrobiłem zdjęcie Wandzie, a nie Gabrieli?
– Tak działa przeznaczenie. Najważniejsze, że wkrótce znowu się spotkacie – powiedziałam, patrząc w karty.
PS A jeśli chodzi o opowiadanie o narciarzu i zmarłym dziadku, który pośpieszył wnukowi z pomocą, to ja także je czytałam, we „Wróżce".
Anna Złotowskafot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.