Ktoś powie: ale przecież mój kotlet nie ma żadnego znaczenia. Nie zmienię świata, gdy go nie zjem. A liczyłeś wszystkie kotleciki, które zjadłeś w życiu? Wszystkie parówki, kiełbaski i klopsy? Teraz pomnóż je przez siedem miliardów. I co?
Dlaczego to właśnie w maju ustanowiono kiedyś Święto Pracy? Nie mam pojęcia, bo wiosna bynajmniej do pracy nie nastraja. W głowach i sercach mamy zupełnie co innego.
I tak co roku działkowcy gnają z obłędem w oku i grabkami w garści do swoich ogródków, a zakochani kryją miłosne karesy w zieloności parkowych alejek. Ja też kocham maj, bo zieleń jest wówczas naprawdę zielona, bo bzy pachną jak opętane, a słowiki spać nie dają. To znaczy nie dawały. Jest ich coraz mniej i tylko sroki wyśpiewują skrzeczącą kakofonię.
Poza tym maje są coraz chłodniejsze. Bardziej mokre i jesienne. Mało kto wie, dlaczego tak jest. Przecież mówi się – ocieplenie klimatu. Nie zdajemy sobie sprawy, na czym polega globalne ocieplenie. Topnienie lodowców wcale nie przysporzy nam ciepła. Wręcz odwrotnie, u nas może być i już jest trochę chłodniej latem. Klimat się ujednolica. Owszem, zimy rzadziej trzaskają mrozem, ale próżno czekać na letnie upały. Wiele mówi się o emisji dwutlenku węgla do atmosfery, o dziurze ozonowej, gdy tymczasem w naszych lodówkach czai się groźniejszy wróg.
Kotlet schabowy i befsztyk są zemstą świni i krowy zza grobu. Nasz niepohamowany apetyt na mięso jest gwoździem do trumny Ziemi. Bez niej przecież i nas nie będzie. Dziwi mnie, że nie chcemy tego zrozumieć, gdy naukowcy, i to wcale nie weganie, biją na alarm.
reklama
Zacznijmy od siarkowodoru. Miliardy zwierząt przeznaczonych na rzeź, zanim skończą marny żywot, produkują miliardy ton tego gazu. Nie znika on w naszych rosołach. Dostaje się do atmosfery, gdzie powstaje z niego kwas siarkowy. Tworzy miliardy mikrolusterek odbijających światło słoneczne, które nigdy nie dotrze do naszej planety. „Produkcją" siarkowodoru zajmują się również wulkany i przy współpracy rzeźników mogą spowodować następną epokę lodowcową. Biorąc pod uwagę tempo rzezi zwierząt, jesteśmy już blisko wiecznej zmarzliny.
Następnym powodem zagłady Ziemi jest wycinanie lasów. Przecież na „wyhodowanie" jednego kilograma mięsa potrzeba tyle roślinnej karmy, ile starczyłoby na wyżywienie stu osób przez kilka miesięcy. Pastwiska pochłaniają tysiące hektarów płuc Ziemi. Jak ona się udusi i nam nie wystarczy powietrza. Produkcja żywności pochodzenia zwierzęcego wymaga ogromnych ilości wody. Wraca do środowiska zanieczyszczona chemicznie i biologicznie.
Czarno widzę życie człowieka przyszłości. Ciemno, zimno, duszno, bez wody i nadziei na choćby placek ziemniaczany. Biorąc pod uwagę spory, jakie toczą się w naszym rządzie na temat uboju rytualnego, nie umiem uwierzyć, że zdajemy sobie sprawę z realnego zagrożenia. Nie dociera do nas, że dręczenie zwierząt, nawet w imię religijnych zasad, jest brakiem zasad moralnych, więc tym bardziej nie dotrze coś, czego jeszcze nie doświadczyliśmy. Jesteśmy bardziej krótkowzroczni niż ślepawy kret. Ale skoro nie mamy litości dla dręczonych zwierząt, nie liczmy na litość matki Ziemi.
Ktoś powie: ale przecież mój kotlet nie ma żadnego znaczenia. Nie zmienię świata, gdy go nie zjem. A liczyłeś wszystkie kotleciki, które zjadłeś w życiu? Wszystkie parówki, kiełbaski i klopsy? Teraz pomnóż je przez siedem miliardów. I co?Zaczniesz przestrzegać innych, zagryzając pieczonym żeberkiem? Niestety, Polacy nie rozumieją, że każdą zmianę zaczynamy od siebie. Nie tylko po to, by być wiarygodnym. Przede wszystkim dlatego, że nigdy jej nie dokonamy bez własnego udziału. Bo jesteśmy częścią wielkiej całości. Ogniwem łańcucha mającym bezpośredni wpływ na wytrzymałość całej konstrukcji.
Dotyczy to wszystkich dziedzin społecznego życia. Nie chcemy wypadków na drogach? Zacznijmy jeździć wolniej. Nie chcemy powodzi i huraganów? Zrezygnujmy z kotleta. Nie chcemy zanieczyszczonej wody? Zrezygnujmy z kotleta. Można by mnożyć w nieskończoność pytania i odpowiedzi.
Martwi mnie tylko, że nie ma dla nas znaczenia przerażenie zarzynanej świnki i rozpacz krówki, której ktoś odebrał dziecko, bo lubi cielęcinę.
Dorota Sumińskadoktor weterynarii,prowadzi popularne programy o zwierzętachfot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.