Masaż, nie masaż. Delikatny ucisk nie pobudza mięśni... Ale wysyła przekaz do mózgu i uruchamia naturalne moce uzdrawiające. To dlatego terapia Bowena pomaga, gdy konwencjonalne metody leczenia zawodzą.
O terapii metodą Bowena po raz pierwszy usłyszałam od znajomej. Kilka zabiegów, polegających na delikatnym ucisku wybranych miejsc na ciele, uwolniło ją od bólu barku, który nękał ją od roku. I powodował bezsenność. Wcześniej okazał się oporny na serię klasycznych zabiegów fizykoterapii oraz środki przeciwbólowe.
W Katowicach, podczas imprezy poświęconej medycynie naturalnej, miałam okazję zobaczyć pokazowy zabieg techniki Bowena. Był na tyle przekonujący, że kiedy i mnie dopadł koszmarny ból pleców, postanowiłam spróbować tej terapii. Zwłaszcza że polecona mi Izabela Kamińska, dyplomowana fizjoterapeutka z wyższym wykształceniem i wieloletnią praktyką, prowadzi gabinet terapii Bowena w moim rejonie zamieszkania. Warto dodać, że jest to pierwszy tego typu gabinet, jaki powstał na Śląsku.
Uruchamianie wewnętrznego doktora
Pacjent, który zjawia się po raz pierwszy w gabinecie Izabeli Kamińskiej, pytany jest nie tylko o główny problem zdrowotny. Także o zażywane leki, ciśnienie krwi oraz inne dolegliwości, takie jak: bóle głowy, zaburzenia trawienia, kłopoty ze snem. Jak się odżywia, jak ocenia swój poziom stresu. Czy przechodził jakieś operacje, czy miał wypadki.
– Wszystkie te informacje pomagają mi połączyć fakty i zdecydować, na co u danej osoby zwrócić szczególną uwagę podczas zabiegu – wyjaśnia Izabela Kamińska. – Układy ruchów, jakie się wykonuje na ciele pacjenta, mogą być różne, w zależności od konkretnego problemu. Prowadzę też dokumentację każdej osoby, co pozwala mi śledzić postępy jej zdrowienia i modyfikować terapię.
reklama
Leżę na kozetce okryta ciepłym pledem. Zabieg jest bardzo przyjemny, rozluźnia ciało i pozwala się wspaniale odprężyć. Trwa 45 minut, które mijają jak z bicza strzelił. Terapeutka lekko uciska moje ciało w określonych punktach. Po każdej serii takich ruchów robi dwuminutową przerwę. Te przerwy są integralną częścią zabiegu. Dają organizmowi czas na reakcję i uruchomienie procesu leczenia. Pozwalają, by bodziec mechaniczny rozszedł się po ciele. A impuls wprowadzony do układu nerwowego został zintegrowany przez mózg.
Technika Bowena tak naprawdę nie jest masażem. Jej twórca, Tom Bowen, mówił o niej: „It's not massage, it's a message" (To nie masaż, to wiadomość). W terapii nie chodzi tylko o to, by ugniatać ciało, ale by je programować poprzez precyzyjne pobudzanie receptorów. I wprowadzanie za ich pośrednictwem impulsów stymulujących układ nerwowy. Wywołuje to przeprogramowanie organizmu.
Delikatne drażnienie określonych punktów powoduje przebudzenie „wewnętrznego doktora". Zaburzenia organizmu zostają wówczas usunięte na skutek przywrócenia pierwotnej matrycy, czyli prawidłowego wzorca funkcjonowania wszystkich systemów ciała. W przeciwieństwie do wielu terapii manualnych, technika Bowena nie stosuje siłowych manipulacji. Umożliwia organizmowi naprawianie samego siebie, w jego własnym tempie. Proces ten jest kontynuowany jeszcze przez kilka dni. Dlatego zabiegi wykonuje się zwykle w odstępach siedmiodniowych.
Dla każdego i na wszystko – Jak to właściwie działa? – pytam Izabelę Kamińską, gdy już z powrotem siedzę naprzeciw niej. Plecy nadal mnie bolą, ale to dopiero pierwszy zabieg. Czuję się jednak zdecydowanie inaczej. Znikło napięcie mięśni, które odczuwałam wcześniej w całym ciele. I jestem wypoczęta jak po dobrze przespanej nocy. Zauważam też, że oddycham dużo głębiej niż przed zabiegiem. Ponoć dlatego, że ruchy wykonywane podczas terapii rozluźniają przeponę.
– Technika Bowena to zupełnie nowa koncepcja pracy z ciałem. Nie wynikła z innych metod leczniczych ani nie jest do nich podobna – mówi Izabela Kamińska. – Oparta jest na pracy z powięziami. To tkanka łączna, o której dopiero od niedawna wiadomo, że pełni ważną rolę w organizmie. Otacza zarówno poszczególne mięśnie, jak i całe ich grupy.
Powięzie przechodzą przez ciało, łącząc różne odległe miejsca. Dlatego pracując na takim powięziowym układzie, uzyskujemy dużo większe i trwalsze efekty leczenia, niż działając lokalnie. Przyczyna bólu jest bowiem często gdzie indziej, niż ból się objawia. Bez manipulowania stawami i kośćmi, i bez agresywnego pobudzania, rozluźniamy powięzie i mięśnie, dokonując w nich przeprogramowania. Ale dzieje się to nie tylko na poziomie strukturalnym. W konsekwencji również system nerwowy, układ limfatyczny, naczynia krwionośne i węzły chłonne, znajdujące się w rozluźnionej w ten sposób tkance, mogą działać wydajniej.
Technika Bowena daje bardzo dobre rezultaty w kontuzjach sportowych, przy rwie kulszowej i problemach z poszczególnymi stawami czy mięśniami. Jest skuteczna także przy wszelkich zmianach związanych z rozregulowaniem organów wewnętrznych, zaburzeniach trawiennych czy hormonalnych. Pomaga leczyć problemy z nerkami, migreny, bezpłodność, a także astmę i alergię. Nie mówiąc już o bezsenności, lękach, niestabilności emocjonalnej, chronicznym zmęczeniu i przewlekłym stresie.
Znakomite efekty osiąga się tą terapią w pracy z dziećmi, nawet tymi najmniejszymi, na przykład w przypadku kolki u niemowląt. Znacząco pomaga dzieciom z dysplazją stawu biodrowego, dziecięcym porażeniem mózgowym, moczeniem nocnym.
Terapia metodą Bowena jest też jedną z nielicznych, które można stosować u kobiet w ciąży. Usuwa lub łagodzi typowe dla tego stanu dolegliwości i przygotowuje ciało do porodu. Niejednokrotnie zdarzało się, że zabiegi tą techniką pomogły dziecku przyjąć prawidłową pozycję w macicy. – Sama miałam cztery przypadki, kiedy źle ułożony w brzuchu maluszek obrócił się w ostatnim miesiącu ciąży – mówi Izabela Kamińska.
Pospacerować, popić, poczekać Gdy kończymy rozmowę, otrzymuję, jak każdy pacjent, kilka wskazówek, jak należy się zachowywać po zabiegu. Przede wszystkim mam unikać wysiłku, zrezygnować z masaży i wszelkich terapii manualnych. No i zastosować zasadę 3 x P: pospacerować, popijać wodę, poczekać. Ruch w dniu zabiegu jest ważny, bo pomaga organizmowi się przeorganizować. Odpowiednie nawodnienie wspiera pracę, jaką rozpoczęły tkanki. A potem pozostaje już tylko czekać, aż ciało przepracuje problem.
Izabela Kamińska ocenia, że większość dolegliwości ustępuje po około 3–5 zabiegach. Choć niejednokrotnie wystarczy jeden. Jak na przykład u pewnej pacjentki, u której już po pierwszej wizycie ustąpiła rwa kulszowa.
Ja jednak nie liczyłam na podobny efekt, zważywszy na siłę bólu, z jakim przyszłam. Nie zdziwiłam się więc, gdy następnego dnia rano z trudem zwlokłam się z łóżka. Podobnie jak kolejnego. I nagle, trzeciego dnia ból odpuścił. Nie minął zupełnie, ale zdecydowanie złagodniał. Napełniło mnie to nadzieją, że po całej serii zabiegów pozbędę się go raz na zawsze.
Ewa Dereńfot. EAST NEWS, archiwum prywatne
dla zalogowanych użytkowników serwisu.