Znacie słowa tej piosenki?

Magia? O tak. Gdy śpiewaliśmy w sierpniowe noce, to gwiazdy wpadały nam w gitary. Widocznie jedna z nich nie wcelowała i trafiła w moją głowę – mówi Jacek Cygan, autor tekstów największych polskich przebojów.


WRÓŻKA:
Pana przeboje od lat śpiewają najwięksi polscy wokaliści. Wiele osób potrafi zanucić hity: „Jaka róża, taki cierń", „Czas nas uczy pogody", „Wypijmy za błędy", „To nie ja", „C'est la vie", „Łatwopalni" i wiele innych. A o jakim przeboju myśli pan: dlaczego to nie ja to napisałem?


Jacek Cygan:
Jest wiele takich przebojów. Każdy ma swoje ukochane piosenki, nie do końca wiadomo, z jakich powodów. Piosenka jest kobietą, więc czasami wystawia pazur i draśnie. Przez całe życie potem człowiek jest przez nią „draśnięty".

Zakochałem się w takiej piosence w „Piwnicy pod Baranami". Halina Wyrodek śpiewała: „Ta nasza młodość z kości i krwi, ta nasza młodość, co nam się śni, co nie ustoi w miejscu zbyt długo, ona, co pierwszą jest, potem drugą" (Jacek Cygan nuci utwór). To jest moja ukochana piosenka. Nie żyje już Halina Wyrodek. Będzie coraz mniej osób, które widziały ją na żywo śpiewającą ten utwór. To była kreacja zbliżona do ideału.

A pierwszy świadomy tekst pana autorstwa?

Jestem przykładem człowieka, który nic nie napisał aż do końca studiów (Wydział Cybernetyki – Wojskowa Akademia Techniczna – przyp. red.). Wydawało mi się, że nie potrafię. Któregoś dnia znalazłem się wśród ludzi związanych z Giełdą Piosenki w Szklarskiej Porębie, którzy pisali sami i niesamowicie mnie tym zachwycili. Zastanawiałem się, jak można tak po prostu usiąść i napisać piękny utwór.

reklama


Śpiewaliśmy ich piosenki. Ci ludzie nas „zaprosili" do swego grona, stali się naszymi przyjaciółmi. Pewnego razu z moim przyjacielem Jurkiem Filarem, w rewanżu za to, co oni nam dawali, postanowiliśmy dla nich napisać pierwszy utwór – „Sen znaleziony w lesie". O tym, że przyroda daje wolność. Potem napisaliśmy „Życie jest darem". Poszło... Oni zaczęli śpiewać nasze teksty, my ich. Tworzyliśmy grupę przyjaciół. Staliśmy się muzyczną rodziną. Nazwano nas Krainą Łagodności – od piosenki Wojtka Belona, lidera zespołu Wolna Grupa Bukowina. Tak się to rozwijało.

I trwa... Nadal sobie wspólnie śpiewacie. To jest magia!

Magia? O tak. Przypominam sobie, że jak na tej Giełdzie Piosenki w Szklarskiej Porębie śpiewaliśmy przez całe sierpniowe noce, to gwiazdy wpadały nam w gitary. Gitara po to ma to wycięte kółko na środku, żeby wpadały przez nie gwiazdy. Widocznie jedna z nich nie wcelowała i trafiła w moją głowę (śmiech).

Czuje się pan dotknięty palcem Boga? Jaką rolę pełni Siła Wyższa w procesie twórczym?

Czuję z nim więź, ale nie przypominam sobie sytuacji, w której zwracam się do Boga z prośbą o pomoc w napisaniu tekstu. To nie jest sprawa, w której mógłbym mu zaprzątać głowę.

Przeżył pan kiedykolwiek poważny kryzys twórczy? Gdy powiedział pan do siebie: „Jacku, ty już nic nie napiszesz!".

Przy każdej piosence mam kryzys (śmiech). Zaczynam pisać i nic nie przychodzi mi do głowy. Ktoś mógłby powiedzieć, że jestem rutyniarzem. To nie tak. Każda piosenka to premiera. Do każdej podchodzę z niepewnością, pokorą i z poczuciem, że nie wiadomo, czy się uda.

Los tekściarza jest niewdzięczny. Przy okazji sukcesu – gloria i chwała spływa na wykonawcę.

Miejsce, w którym jestem, całkowicie mnie zadowala. Ostatnio widziałem się z kolegą po piórze – Markiem Dutkiewiczem, który przecież napisał wspaniałe przeboje. Powiedział mi, że był na uroczystej gali, na której Perfect śpiewał akustycznie cudowną piosenkę „Odnawiam dusze". Zapytał, czy to ja napisałem. Przyznałem, że ja. Mówi: „Genialne!".

Czyli jednak dochodzi do świadomości odbiorców, kto to napisał. Kiedy mnie się coś bardzo podoba, też dowiaduję się, kto to napisał. Tekściarz nie do końca siedzi w cieniu. Może inaczej... Jest w cieniu, ale nie w ciemności.

Pisząc „Odnawiam dusze", myślał pan o Grzegorzu Markowskim czy o sobie? Cóż innego robi pan przez całe życie, jeśli nie odnawia dusze?

W większym stopniu jednak myślałem o Grzegorzu. Kiedyś mi powiedział: „Ty to masz fajnie. Siedzisz w domu i piszesz. A my... dzisiaj Szczecin, jutro Przemyśl. Człowiek się źle czuje, czasami jest chory, posiedziałby w domu, brzydka pogoda, ale trzeba jechać...". Stąd ta pierwsza linijka: „Jestem już w drodze tyle lat/ Mam taki bardzo rzadki fach/ Odnawiam dusze". Ta pierwsza linijka wzięła się z naszej rozmowy.

Kiedy ktoś mi mówi, że ten tekst zrobił na nim wrażenie, jedno takie zdanie, jedno słowo, telefon czy SMS powoduje, że radość autora jest taka sama jak radość wykonawcy, który widzi przed sobą wiwatujący tłum.

W pana książce znajdziemy historię o „uzdrawiaczach ludzkich dusz" – piosence „Przyszli o zmroku". Przykład utworu, który czekał na wykonawcę, a nie odwrotnie.

Taki wykonawca jak Mieczysław Szcześniak zdarza się raz na kilkadziesiąt lat. Mietek był zaproszony na „Debiuty" w Opolu i nie miał utworu. Przywiózł jakieś swoje nagrania. Ktoś mu coś napisał, ale on nie był do tego przekonany. Przyszedł więc do nas się poradzić. Wysłuchaliśmy go z żoną i przyznaliśmy, że ten utwór się nie nadaje. Wtedy przypomnieliśmy sobie, że kiedyś napisałem tekst „Przyszli o zmroku" do pięknej kompozycji Krzesimira Dębskiego.

Piosenka była nagrana już wcześniej w Poznaniu przez Grażynę Łobaszewską i Piotra Schulza, znakomitych wokalistów. A jednak oni nie wydobyli z niej tego, co wydobył Mietek. Posłuchał i od razu powiedział, że to jest jego. Pojechał do Opola, wykonał to z orkiestrą i wygrał „Debiuty". Ta piosenka dopiero wtedy zaczęła żyć.

Źródło: Wróżka nr 2/2015
Tagi:
Już w kioskach: 2020

Pozostań z nami w kontakcie

mail fb pic YouTube

sklep.astromagia.pl