Na parterze czteropiętrowej kamienicy była mydlarnia pana Golda. W środku granatowo-złota. Ale z białą, marmurową ladą, na której błyszczała dostojna waga szalkowa.
Na półkach wysokich do sufitu stały puszki z farbami i pudła z pędzlami. W szklanych gablotach leżały kolorowe mydełka toaletowe w kształcie kwiatów, muszelek i serduszek. Na ścianie za ladą królowały olbrzymie flakony perfum ze szklanymi korkami.
Po perfumy przychodziło się z własnymi buteleczkami. Pan Gold odmierzał drogocenne zapachy szklaną pipetą albo przelewał je do flakoników małym srebrnym lejkiem. Podobno niektóre komponował sam. Pozostałe sprowadzał z Wiednia i Paryża. Miał w tych miastach kuzynów, tak jak on handlujących pachnidłami.
Gold miał też córkę Sarę, która przyjaźniła się ze złotowłosą Lilką z drugiego piętra. Dziewczyny nieraz bawiły się pod nieobecność Golda w jego laboratorium. Mieszały, przelewały, dodawały do perfum... wróżby i zaklęcia.
Kilka miesięcy przed wybuchem wojny Sara podarowała Lilce swoje nowe odkrycie – perfumy, które nazwała po francusku À jamais, czyli na zawsze. Może miała na myśli ich przyjaźń, a może coś innego? Tajemnicy działania i mocy perfum Sara przyjaciółce nie wyjawiła. A wkrótce potem pan Gold zamknął mydlarnię, zabezpieczając okna drewnianymi okiennicami na sztabę, i wyjechał z żoną i córką do Ameryki.
Lilka przypomniała sobie o flakoniku od Sary podczas drugiego roku niemieckiej okupacji. Któregoś dnia skropiła nimi niebieską bluzkę, w której tak ślicznie wyglądała i poszła do kolejki po chleb. Nie spodziewała się, że przystojny młodzieniec w butach z cholewami, który stanął obok niej, odprowadzi ją do domu, będzie czekał następnego dnia i następnego, a po miesiącu oświadczy się, mówiąc o swojej miłości „na zawsze". – Czyli à jamais? – zapytała zaskoczona.
Znowu włożyła tę śliczną niebieską bluzkę i skropiła się perfumami od Sary. Los nie był jednak dla niej łaskawy. Lilce doniesiono, że Andrzej zginął w przypadkowej strzelaninie, on dowiedział się, że Lilka musiała uciekać z miasta przed szmalcownikami i słuch po niej zaginął.
Po wojnie Andrzej ożenił się z koleżanką z konspiracji. Kiedy po ceremonii wychodzili z kościoła, poczuł nagle niezapomniany zapach perfum Lilki, a potem zobaczył ją w tłumie. Chciał ją zawołać, ale nie potrafił wydobyć z siebie głosu. Po jakimś czasie poszedł do wróżki. A ona powiedziała mu, że jego ukochana nie żyje i że miał tylko przywidzenie, wywołane silnymi emocjami...
* * *
Taka była mniej więcej treść opowiadania, które Karolina przysłała na konkurs, ogłoszony przez miesięcznik Jerzego. Jerzy przeczytał je i zaniósł do domu. Jego żonie też się podobało. Postanowił zaprosić autorkę do redakcji. Przyjęła zaproszenie. Powiedziała, że to historia przyjaciół jej dziadków.
Jerzy umówił się z Karoliną raz jeszcze, na mieście, pod pretekstem wyjaśnienia praw autorskich. A tak naprawdę znowu chciał ją zobaczyć. Nie umiał sobie wytłumaczyć, co go tak do niej ciągnęło: czy jakaś tajemnica, jaką się otoczyła, czy jej uroda, naprawdę nieprzeciętna.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.