W oku błysk, wysoko uniesione brwi, demoniczny uśmiech, któremu nie sposób się oprzeć. I nigdy niczym się nie przejmuje i z niczego nie tłumaczy. Czy to diabeł wcielony? Nie, to Jack Nicholson.
Do sielskiego Eastwick w stanie Rhode Island przyjeżdża bogaty nowojorczyk Daryl Van Horne. I wszystko w miasteczku, a szczególnie w życiu trzech uwiedzionych przez niego kobiet, wywraca się do góry nogami. Bo tajemniczy i charyzmatyczny przybysz jest diabłem.
Wcielił się w niego Jack Nicholson – zdaniem krytyków i widzów aktor wprost wymarzony do tej roli. W oku błysk, wysoko uniesione brwi, charakterystyczny uśmiech i elektryzujący sposób bycia, któremu nie sposób się oprzeć – czyż nie taki wizerunek jegomościa z piekła rodem podsuwa wyobraźnia? Do tego niepospolity talent aktorski, niezwykła umiejętność „znikania" za granymi postaciami. Nie widać aktora, tylko kreowaną przez niego postać – tu po prostu wcielony szatan.
Jack, a właściwie John Joseph Nicholson, zagrał w ponad siedemdziesięciu filmach. W każdej roli jest inny i w każdej wypada wiarygodnie. A przecież wciąż stosuje ten sam trik – swoją „szatańską" minę. Ta maniera stała się jego znakiem firmowym. Podobnie jak głos: chropawy, unikatowy.
Z wyglądu też potrafił stworzyć atut. Niewysoki, z widoczną nadwagą, zakolami i zmarszczkami. Do tego ubrany nie według najnowszej mody – w przeciwieństwie do wielu podstarzałych hollywoodzkich przystojniaków wciąż jest obiektem pożądania kobiet. Wciąż umie ściągnąć ich uwagę, zaintrygować, zbulwersować. Stworzyć wokół siebie szczególną magię, zupełnie jak jego bohater Daryl Van Horne z filmu „Czarownice z Eastwick".
To właśnie o Nicholsonie od ponad 40 lat mówi się casanova Hollywood, a zbliża się przecież do osiemdziesiątki. Sam aktor twierdzi z kolei, że uległo mu aż dwa tysiące kobiet! Znaleźli się tacy, co starali się policzyć jego zdobycze. Dorachowali się mniej więcej setki tych, z którymi aktor spotykał się mniej lub bardziej oficjalnie. Jack uśmiechnął się na to szeroko. – Z zasady nie opowiadam o swoich kontaktach z kobietami – niech sobie ludzie wyobrażają, co im się podoba – kwituje pytania ciekawskich. Ale nikt nie mógł poddać w wątpliwość, że przyjęcie z okazji 70. urodzin Nicholsona obsługiwało siedemdziesiąt młodych i urodziwych hostess. Większość z nich po imprezie wyszła do domu. Kilka jednak zostało na parę dni, i to wcale nie po to, by sprzątać.
reklama
Aktor nie lubi udzielać wywiadów. A jeśli już, to nie owija niczego w bawełnę. Dyskutując, rozwija swój demoniczny czar i bawi się przy tym znakomicie. Pytanie, jak to robi, że wciąż jest symbolem seksu, kwituje stwierdzeniem: –
Muszę mieć w sobie zwierzęcy magnetyzm. Pytany o viagrę, rzuca, że owszem, nie gardzi nią, ale stosuje tylko wtedy, gdy umawia się na randkę... z kilkoma kobietami naraz. Wiek pań? – Powiem szczerze: zawsze staram się mieć szerokie spektrum – odpowiada. A
czy istnieje jakaś kobieta, którą chciałby jeszcze poznać? – Mam wrażenie, że znam je wszystkie... I wszystkie kocham – dodaje.Nicholson nie unika też rozmów
o swoich przygodach z narkotykami. Twierdzi, że zażywanie ich pomagało mu w pracy. I znów – niech ludzie myślą o tym, co im się podoba. W latach 80. ubiegłego wieku powiedział w jednym z wywiadów: „Jak każdy przeciętny Amerykanin jestem na haju jakieś cztery dni w tygodniu". Zaprzyjaźniony z aktorem pisarz i laureat Nagrody Nobla, Saul Bellow, wspomina, że zamiast wyrzucać niedopałki skrętów marihuany, Nicholson trzyma je w małym srebrnym pudełku, jakby miały być pewnego dnia sprzedane na aukcji jako pamiątki po nim.
Aktor uważa jednak, że nie jest uzależniony. Prawdziwym
jego nałogiem są papierosy – wypala nawet trzy paczki dziennie. I koszykówka – jest zaprzysięgłym kibicem drużyny NBA – Los Angeles Lakers. Od 1970 roku ma wykupiony karnet na wszystkie mecze. Alkoholu także nie unika. Ale ostatnio coraz rzadziej bywa na imprezach. Za to dużo czasu poświęca na grę w golfa, a nawet ćwiczy jogę. Tabloidy jednak wciąż znajdują powód, by o nim pisać.
Z chęcią wyciągają z lamusa pikantne
opowiastki o burzliwych związkach gwiazdora z Sandrą Knight, Susan Anspach, Winnie Hollman i Rebeccą Broussard, które były matkami jego pięciorga dzieci. I o szesnastoletnim związku z dużo młodszą Anjelicą Huston, z którą rozstał się na wieść, że Rebecca Broussard jest w ciąży. Z nią też nie pobył zbyt długo, ale za to jest jedyną kobietą, z którą ma dwoje dzieci (już dorosłych).
Trzeba przyznać, że jeśli jako mąż czy partner pozostawia sporo do życzenia, to jako ojciec sprawdza się znakomicie. Z trzema córkami i dwoma synami zawsze miał dobre relacje, a ojcostwo uważał za poważne wyzwanie życiowe. Sam wyrósł w rozbitej rodzinie – ojciec porzucił ich, gdy Jack był chłopcem. Mało tego, już jako dorosły człowiek dowiedział się, że
Ethel, którą przez ponad 20 lat uważał za swoją matkę, naprawdę jest jego babcią.
Siedemnastoletnia siostra June urodziła go jako nieślubne dziecko, a matka wychowywała jako własnego syna i brata June. Wiele lat później w rozmowie z „Vanity Fair" Jack Nicholson powiedział: „Gdyby June i Ethel nie były tak wspaniałomyślnymi osobami, to mógłbym w ogóle nie przyjść na świat. Te kobiety podarowały mi życie". Przyznał jednak, że poznanie prawdy było dla niego ogromnym szokiem, z którego trudno mu było się otrząsnąć.
Nicholson uwielbia plotki na swój temat. Nie boi się opinii publicznej, nie przejmuje się krytyką. Nie odniósł wprawdzie spektakularnych sukcesów jako scenarzysta ani reżyser, o czym marzył. Natomiast jego aktorstwo uhonorowano aż trzema statuetkami Oscara za role w „Locie nad kukułczym gniazdem", „Czułych słówkach" i „Lepiej być nie może". Rola Daryla Van Horna w „Czarownicach z Eastwick" nie doczekała się tej nagrody, została za to doceniona wieloma nagrodami stowarzyszeń krytyków filmowych. I uznaniem widzów – za „diabelski" talent, a przy tym prawdziwie "diabelski" wdzięk.
Wika Filipowiczfot. everett collection/EAST NEWS
dla zalogowanych użytkowników serwisu.