Strona 1 z 2
Każda wieś ma swojego proboszcza, plotkarkę, puszczalską, no i łobuza. Dawno, dawno temu, tuż po II wojnie światowej, postrachem małej podkrakowskiej wsi Wawrzeńczyce był Jasiek Łowczyk. Kiedy jednak rozniosła się plota, że Łowczyk wymordował całą rodzinę, nikt temu nie dawał wiary...
Ludzie gadali, ale rzecz była tak niesłychana, że do końca sami w to swoje gadanie nie wierzyli. Przyjeżdżał przecież do wsi, pił wódkę ze szwagrem i teściem, rodzinę odwiedzał. Na mordercę nie wyglądał. Swój był przecież. Na wsi nikt śledztwa nie prowadził. Ot, ten i ów mówił w gospodzie, że dziwne, że nikt nie widział od lat jego synków ani jego matki, ani żony, listów nie pisali, do rodziny nie przyjeżdżali. Czyżby ich ten dobrobyt, którego zaznali na Ziemiach Odzyskanych, tak rozpierał, że do swoich ich nie ciągnęło? Jak bieda była, to wiedzieli, jak drogę do rodziny znaleźć. Ludzie szeptali lata całe, ale nic z tego nie wynikało.
Tajemnicza pani w pekaesie
Pojawiła się gdzieś w 1947 roku. Nigdy nie udało się ustalić, kim była. Zatrzymała grupę dzieci wracających z wycieczki i poprosiła, by przekazały rodzinie żony Łowczyka, że już nie mają ani córki, ani wnucząt, bo zięć wymordował całą rodzinę. Ta wiadomość zmobilizowała rodzinę Łowczykowej. Teściowie Jakubowscy zaczęli poszukiwania. Najpierw list napisali na stary adres, co im zięć kiedyś podał. Wrócił z adnotacją: adresat nieznany. Pojechali więc aż do Jeleniej Góry i szukali po domach. Byli nawet w biurze adresowym, ale rodziny Łowczyków nie znaleźli. Poszli więc na milicję, ale i tam niewiele wskórali.
To były czasy powojenne i milicja zajęta była utrwalaniem władzy ludowej. Rodziny przemieszczały się po całej Polsce w pogoni za lepszym bytem i często więzi ulegały zerwaniu. Ploty na wsi jednak narastały, „odgłosy ludności chodziły", jak podawał protokół milicyjny, że Jasiek od Łowczyków matkę swą, Marię, zamordował najpierw. A potem żonę Michalinę i synków malutkich, Dionizego i Piotrusia. Aż w końcu w 1954 roku zaczęto prowadzić śledztwo w sprawie Łowczyka i jego familii, co przepadła jak kamień w wodę.
Szli na zachód osadnicy...
I szabrownicy. Tam było wówczas eldorado. Porzucone niemieckie domy pełne dobra wszelakiego. Matka Jaśka Łowczyka, kobieta zaradna, handlowała czym popadło, ciuchami, mięsem i bimbrem. Nic więc dziwnego, że sprzedała, co tam miała, wsadziła w pończochę zdobyty kapitał i pojechała szukać szczęścia na Ziemiach Odzyskanych. Z synem pojechała, bo tak raźniej i bezpieczniej.
reklama
Syn wrócił po kilku tygodniach bez matki. Jak twierdził, pokłócili się. A matka gdzie, to nie wie. Pewnie jej się co dobrego trafiło i została. Co tu do tej biedy wracać. Nikt się specjalnie nie dziwił. Została, to została. Łowczyk pił czas jakiś we wsi z koleżkami. Temu też nikt się nie dziwił. Pili wtedy wszyscy, bimber tani był. A potem, tak jakoś wiosną, do Chorzowa się wyprawił, do huty pracować.
– Babę sobie tam jakowąś znalazł – opowiadali milicji sąsiedzi. – Ale żona jego, Michalina jednak się dowiedziała. I jak trusię go do domu sprowadziła. Nawet ostatniej wypłaty nie wziął, tylko jak ten baranek za żoną wrócił do Wawrzeńczyc.
Bieda na wsi była wielka, kiedy więc Łowczyk postanowił znowu za szczęściem jechać na zachód, tym razem z żoną i dziećmi, nikt się nie dziwił. Tylko jego Michasia smutna jakaś była. I dzieci ciągle do siebie przytulała – relacjonowali organom MO sąsiedzi. Ale poszła za mężem, bo wiadomo, rzecz babska iść za chłopem. Sprzedali teściowie cielaka, dali im dobra wszelakiego, pierzyn, garnków na nowe gospodarstwo i pobłogosławili na drogę.
I tyle ich widzieli. Łowczykowie zabrali ze sobą synków, a u teściów została córeczka, dwuletnia Marysia, która jak raz się rozchorowała. Po jakimś miesiącu stęskniony tatuś po nią przyjechał. Ale teściowie dziecka nie dali, bo było ciągle słabowite i córkę chcieli zobaczyć. – Niech matka przyjedzie – powiedzieli. – Chłop się malutką w podróży nie zajmie jak trzeba, niech matka przyjedzie. Matka nigdy nie przyjechała ani się dzieckiem nie zainteresowała. – Czy to nie dziwne? – pytali teściowie.
– Dziwne – odpowiedzieli milicjanci i żwawiej się wzięli za szukanie zaginionej rodziny Łowczyków. Nie znaleźli ani Łowczykowej, ani jej męża. Ten ostatni zapadł się pod ziemię. Przesłuchano zatem jego siostrę. Opowiedziała, że brat o wielkim swoim dostatku tam, na zachodzie mówił, i raz mu się wyrwało, że on wdowiec jest. Jak się zadziwiła, to się poprawił, że prawie wdowiec, bo Michasia mu poważnie zachorzała i w szpitalu leży. Teściom to on nic nie mówił, bo co ich będzie denerwował póki co.
Łowczyk pojawia się i znikaMilicja ustaliła, że Łowczyk Jan wyrabiał sobie dowód osobisty i mieszka w Żarowie. Jednak w Żarowie nie przebywa, tylko ukrywa się od dnia, kiedy wezwano go na posterunek i zapytano o losy rodziny.
W tym Żarowie Łowczyk mieszkał u swojej kochanki, niejakiej Kurki Marii. Wzięto więc Kurkę pod obserwację. Ale nic z tego pozytywnego nie wynikło. Po roku mniej więcej, we wsi Wierzbno funkcjonariusz wylegitymował głośno zachowujące się towarzystwo. Była tam między innymi Kurka Maryśka i niejaki Śmierciak Alojzy, którego dowód się funkcjonariuszowi nie spodobał. Zabrał więc dowód, zostawił Śmierciaka i udał się na posterunek, by dokument sprawdzić telefonicznie w powiecie. Dowód okazał się kradziony, ale Śmierciak nie czekał na bystrego funkcjonariusza, tylko się zmył.
Koledzy milicjanci z powiatu byli jeszcze sprytniejsi i obstawili dom Kurki w Żarowie. No i złapali jej kogucika w samych kalesonach. Zaczęły się przesłuchania. Ale Łowczyk do niczego się nie przyznawał poza sfałszowaniem dowodu. Czemu się ukrywał? Okradł sklep w Wawrzeńczycach, razem zresztą z teściem, to się ukrywał. A ukrywał się właśnie u Śmierciaka Alojzego, któremu ukradł dowód. Przedtem usiłował swój dowód przerobić na nazwisko Potomek, ale go niechcący zalał atramentem. Gadał dużo i chętnie, ale nie o tym, co organa najbardziej interesowało.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.