Jadąc tramwajem, Żorżeta patrzyła na miasto, które niedługo miała opuścić. Kiedy przeniosła wzrok na współpasażerów, zamarła.
Dziewczyna, która siedziała przy oknie, była łudząco do niej podobna. Miała takie same kasztanowe, wijące się włosy, wielkie sarnie oczy, wąską twarz i usta, jak napompowane silikonem. Ubrana była w białą bluzkę i spodnie w czerwone róże.
O Boże, pomyślała Żorżeta, dlaczego też nałożyłam białą bluzkę? Tramwaj zatrzymał się na przystanku. Dziewczyna w białej bluzce szybko wybiegła i zniknęła w tłumie.
Bez tchu wpadła do domu.
– Mamo, czy ja mam siostrę bliźniaczkę?
– Ależ nie, Georgette – powiedziała mama. – Przecież wiesz, że jesteś jedynaczką.
– A może jestem adoptowana?
– Co ci przychodzi do głowy – oburzyła się mama. – Urodziłam cię w warszawskiej klinice, a ty takie bzdury...
Powiedziała matce, że w tramwaju zobaczyła dziewczynę bliźniaczo do siebie podobną.
– Po świecie chodzi wiele sobowtórów. To pewnie ten przypadek. Uparłaś się, że dziś pojedziesz tramwajem, a nie samochodem. I takie są skutki – matka w zdenerwowaniu przeszła na polski, choć zawsze rozmawiała z córką po francusku. „No właśnie", pomyślała Żorżeta. „Dlaczego uparłam się jechać tramwajem, choć tego nie znoszę?".
Babcia Żorżety mieszkała pod Paryżem w dużym domu. Ślub córki z Polakiem uznała za nieszczęście i nigdy się z tym nie pogodziła. Córka poznała tego Polaka gdzieś na ulicy i zakochała się bez pamięci. „Na ulicy!" – powtarzała ze zgrozą. Co z tego, że ten mąż to znany w Warszawie adwokat? Ale Polak. W dodatku zażądał, żeby Adele przyjechała do niego, do Polski. I Adele zostawiła pracę, przyjaciół, ją, starzejącą się kobietę, która niedawno straciła męża i wyjechała do dzikiego kraju.
I co z tego, że ten kraj ponoć się zmienił? Ale jest dziki. Jej noga, Francuzki z dziada pradziada, w nim nie postanie. – Ani moja w pani domu, madame – powiedział narzeczony Adeli. – Walizki spakowane? To wychodzimy stąd, Adelko.
Któregoś dnia do domu Adeli przyszli dziwnie wyglądający ludzie. Męża nie było.
– Niech on zwróci pieniądze – powiedzieli z obcym akcentem – bo będzie źle.
– To chyba Czeczeńcy – powiedziała potem szeptem Żorżeta.
Tego samego dnia jej ojciec oświadczył, że muszą sprzedać dom i przenieść się znów do jego matki.
Adela miała tego dość. Zatelefonowała do swojej matki we Francji: – Wracamy. Obie. Nie, mąż jeszcze o niczym nie wie. Powiedzą mu w ostatniej chwili, żeby nie robił awantur. 15 lat w Polsce to wystarczy. Georgette powinna skończyć dobre paryskie studia. A we Francji ktoś ważny na Adelę czeka. Babcia zaczęła płakać: – Nareszcie, córko, nareszcie.
Po zdarzeniu w tramwaju Żorżeta przylepiła na kilku przystankach tej linii ogłoszenie. Prosi, żeby dziewczyna w białej bluzce i spodniach w kwiatki do niej zadzwoniła. To dla niej bardzo ważne. I podała numer telefonu. Opłaciła też ogłoszenia tej samej treści w kilku gazetach. Ale żadnego odzewu nie było.
Miesiąc później w tramwaju podszedł do Adeli młody mężczyzna. Miał na imię Radek. Widział ją przed miesiącem, mówił szybko. Była w białej bluzce. Zrobiła na nim ogromne wrażenie. Bał się, że nigdy już jej nie zobaczy i jeździł tym tramwajem jak zwariowany. Nie potrafi o niej zapomnieć. Nikt, kto raz ją zobaczy, nie wyrzuci już jej z serca.
Był wysoki, barczysty, w brzydkich niemarkowych ciuchach. Miał rude włosy, zielone, trochę skośne oczy. Żorżeta już miała odpowiedzieć, że nie zawiera tak znajomości, zwłaszcza że chłopak pachniał jakąś ohydną wodą kolońską... Pomyślała jednak, że może pomóc jej w znalezieniu dziewczyny-sobowtóra. Dobrze, spotka się z nim w kawiarni, jeszcze tego samego dnia.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.