Ze snu wyrwał mnie telefon. Było parę minut po siódmej. Dzwoniła Małgosia, moja serdeczna przyjaciółka. Nerwowo i szybko mówiła, że kilka dni temu wylądowała w szpitalu w Lublinie z zaawansowaną cukrzycą. Była przerażona wynikami badań. Czekała na kolejne.
Od lat miała problemy z trzustką. Naszą rozmowę coś ciągle przerywało. W pewnym momencie całkiem nas rozłączyło. Poczułam w duszy narastający strach. Wiedziałam, że Małgosia miała słabe zdrowie. Po urodzeniu córki ledwo przeżyła, kilka miesięcy spędziła w szpitalu. Wtedy byłam pewna, że da radę...
Tym razem było inaczej. Poczułam, że jej życie jest poważnie zagrożone. Zadzwoniłam natychmiast do naszej wspólnej przyjaciółki Elżbiety, która pracowała w tym szpitalu, w którym leżała Małgosia. W głowie pulsowała mi myśl – trzeba ją za wszelką cenę uratować, przecież w domu czeka na nią kilkuletnie dziecko. A diagnoza była straszna!
Od Elżbiety dowiedziałam się, że wszystko wskazuje, iż to nowotwór trzustki. Jeśli rozpoznanie by się potwierdziło, naszej przyjaciółce został miesiąc życia... Musiałam powiadomić jej brata. Małgosia była tak skryta, że nie powiedziała rodzinie, jaką diagnozę postawili lekarze. Nie chciała niepokoić bliskich.
W tak trudnych chwilach człowiek szuka pomocy nie tylko u lekarzy. Małgosia wierzyła w anioły i w ojca Pio. Czekając na kolejne wyniki badań, modliła się o cud. I właśnie wtedy zadzwoniła do mnie Ewa, znajoma, która wróciła z pielgrzymki do San Giovanni Rotondo, gdzie jest pochowany ojciec Pio. Od wielu miesięcy nie miałam z nią kontaktu. A tu jak w jakiejś układance sama się odezwała.
Opowiadała z przejęciem o swoich przeżyciach, o tym niezwykłym miejscu, o cudach, wymodlonych łaskach... Właśnie teraz, kiedy ojciec Pio był tak potrzebny mojej przyjaciółce! – Ona bardzo potrzebuje teraz twoich słów, modlitw i opowieści – powiedziałam Ewie.
reklama
Jeszcze tego samego dnia skontaktowała się z Małgosią, której nigdy wcześniej nie widziała, poznały się przez telefon. Ofiarowała jej małą kryształową figurkę ojca Pio. Czekałyśmy na cud.
Kiedy tak poważne problemy dotykają bliskich mi ludzi, nie zawsze jestem w stanie skupić się na ich losie. Wtedy stosuję metodę mojej praprababci Zofii. Wychodzę – jak mówiła – na cztery drogi, czyli skrzyżowanie. W ten właśnie sposób praprababcia szukała odpowiedzi na trudne pytania. Tak kontaktowała się z aniołami, które pokazywały jej przyszłość.
Również moja babcia Margo korzystała z wyroczni czterech dróg. Kiedy zdałam maturę, zabrała mnie na najbliższe domu skrzyżowanie w Batumi, gdzie się urodziłam. Przez chwilę nic się nie działo. Wreszcie od zachodniej strony wjechał autokar Inturistu, wiozący turystów zagranicznych, i zatrzymał się w zatoczce za skrzyżowaniem. Pierwszy wysiadł mężczyzna, za nim reszta podróżnych.
– Ty, Aida, na zawsze wyjedziesz z Gruzji, do dalekiego kraju, na Zachód – powiedziała babcia. – Będziesz studiowała daleko od domu. Wyjdziesz za mąż za człowieka z jeszcze dalszego Zachodu. I tak się stało. Wyjechałam do Kijowa studiować ekonomię. Tam poznałam Adama, dziś mojego męża. Wtedy przyjechał do Kijowa z grupą polskich studentów. No i tak zaczęła się nasza miłość.
Przepowiednia babci Margo była dla mnie korzystna. Teraz ja musiałam zajrzeć za kurtynę losu Małgosi. Bałam się złej wróżby.
Musiałam poczekać na piątek – tylko tego dnia o równej godzinie odkrywała się przed nami przyszłość na czterech drogach. Pamiętam, było samo południe, stanęłam na skrzyżowaniu z kluczem w ręku. Zgodnie z tą wyrocznią po zamknięciu drzwi od domu nie mogłam się już do nikogo odezwać. W milczeniu miałam słuchać i zapamiętywać wszystko, co zobaczę.
Stałam prawie 15 minut i nic się nie działo... W pewnym momencie zobaczyłam dwie kobiety przechodzące przez ulicę w stronę przystanku autobusowego. Minęły mnie, coś do siebie mówiąc. Poszłam za nimi na ten przystanek. Jedna z kobiet miała w przezroczystej reklamówce pomidory, a na wierzchu leżały luzem kupione leki – ibuprom i jakieś inne.
Nagle ta z zakupami zwróciła się do drugiej: „Pamiętasz Baśkę? Taka chora niby, bez przerwy łazi po szpitalach. Profesor, który ją leczył, już umarł, a ona wciąż żyje!". Omal nie upadłam z wrażenia! Zrobiło mi się gorąco! Gdyby te kobiety wiedziały, jak ważne było to, co usłyszałam!!! Małgosia będzie żyła! I to było najważniejsze. Będzie się leczyła, wracała do szpitali, ale będzie żyła!
I tak się właśnie stało. W kolejnych badaniach pierwsza diagnoza nie potwierdziła się. To było tylko ostre zapalenie trzustki. Walka o życie była naprawdę ostra, lecz wygrana. Cud? Według mnie tak. Wszystkie dotychczasowe badania wskazywały na najgorszy scenariusz. Ktoś na górze zmienił przeznaczenie?
Od tamtego czasu minęło kilka lat. Małgosia i Ewa są przekonane, że ten powrót do zdrowia to zasługa ojca Pio. I ja także w to wierzę.
Aida Kosojan-Przybysz fot. shutterstock
dla zalogowanych użytkowników serwisu.