Strona 1 z 2
Medytuje, uprawia jogę i wschodnie sztuki walki. Wokalista i poeta Stan Borys twierdzi, że wenę spotyka, kiedy zamyka oczy i przenosi się w chmury. Wtedy podąża za nią...
WRÓŻKA:
Masz umiejętność zatrzymywania się w biegu. Inercja... Czym ona jest w twoim przypadku?
Stan Borys:
Zanim dowiedziałem się, czym jest inercja – bezruch, brak aktywności, prościej mówiąc lenistwo – zacząłem od aktywności. Sport zawsze był ważnym elementem w moim życiu. Często powtarzam, że żałuję, że nie mogłem być olimpijczykiem. Ale wychowywałem się na wsi, gdzie po wojnie nic nie było oprócz drzew i kamieni. Później jakaś piłka. Takie były czasy. Ale mnie zawsze imponowała siła i sport, postaci z mitologii – atleci.
Kiedy przyjechałem do Stanów w 1975 roku, pierwsze kroki skierowałem do klubu fitness, zacząłem też grać w tenisa. Potem przybrało to formę estetyki kulturystycznej. Przez aktywność nauczyłem się odpowiedzialności za siebie. To mi dawało duchowe i fizyczne bogactwo. Interesowały mnie wszelkie zmiany. Nigdy ich się nie obawiałem. Kieruję się siłą intencji, siłą zamiaru, postanowienia.
Odnoszę wrażenie, że masz w sobie gen młodości, coś nieprzemijającego.
Oby to było nieprzemijające. To zabawne, co powiem, ale życie wymaga lat pracy nad sobą. Parafrazując słowa mojego wielkiego mistrza Jacka LaLanne'a, który przez kilkadziesiąt lat codziennie uczył Amerykę, jak ćwiczyć i jeść: „What you eat today walks and talks tomorrow", co w wolnym tłumaczeniu oznacza: „to, co zjesz i co robisz dzisiaj, będzie z tobą chodzić jutro". Myślę, że można przedłużyć swoje życie przez aktywność, dbałość o ciało i duszę.
reklama
Całe lata spędziłem na scenie. Nigdy nie zaśpiewałem chociażby jednej piosenki pod wpływem jakiejkolwiek używki. Nawet, gdy ktoś z publiczności chciał mnie czymś poczęstować – z wdzięczności, żeby sprawić mi przyjemność – odmawiałem. Zawsze obawiałem się, że ktoś mógłby zobaczyć mnie nie w formie. To być może też jest sekret sukcesu. Wstrzemięźliwość. Nigdy nie przekroczyć granicy, po której jest już tylko spadek w dół.
Wierzysz w los, przeznaczenie, fatum, Boga...?A kto się zajmie nami, jeżeli nie my sami? Staram się omijać w życiu i w piosenkach słowo „los". Mówi się, że tak chciał „los", ale przecież mówi się również „weź los w swoje ręce". Wierzę w Boga... może nawet w kilku bogów... podobno jesteśmy stworzeni na wzór i podobieństwo. W mojej książce z wierszami użyłem motta: „...nie ma początku i nie ma końca...". Cenię buddyzm i Tao, skąd uczę się duchowości. Także jogę, medytację, wszystko, co pozwala wyłączyć się z otaczającego nas chaosu. Przywrócić ciszę i normalność.
Wszystkie te elementy – sport, duchowość, religia, medytacje, wojsko, w którym kiedyś byłem, znak zodiaku – bo jestem zodiakalną Panną – składają się na moją wewnętrzną dyscyplinę.
Jak medytujesz?Nie sposób udzielić instrukcji na papierze i daleki jestem od dawania nauk. Medytacja to umiejętność przejścia z ciemności w jasność. Niektórzy, mając otwarte oczy, żyją w ciemności. Medytacja wymaga skupienia i ogromniej siły, żeby uciec z chaosu. Potem dopiero następują wizje. Umysł człowieka jest zdolny do niesamowitych imaginacji.
Trzeba umieć wymarzyć sobie plażę, spokój morza czy oceanu, zawieszonego w chmurach ptaka czy swoje drzewo dzieciństwa, kiedy było tak spokojnie, tak uroczo... Używam też metody Silvy, który uczył pisania w myśli, w powietrzu cyfr. Musi to być wielka cyfra i należy ją pisać w zwolnionym tempie, tak jak dziecko pisze cyfrę 3 po raz pierwszy. Hindusi wymyślili Mantrę – powtarzanie słów. Siła dźwięków, głosu. Słowo „OHM" tak często używane w buddyzmie, w hinduizmie. Modlitwy katolików, którzy odmawiają różaniec, też jest dobrym przykładem. Jest jak mantra.
Dla mnie formą medytacji jest mój głos, mój koncert, skupienie się na dźwięku, na tych słowach, które wyśpiewuję moim głosem. Czytam poezję na głos, dla siebie. Najważniejsze jest skupienie, oderwanie się od chaosu otaczającego nas świata.
Czasami powracam w myślach do dzieciństwa. Psychologia nazywa to „inner child", czyli „wewnętrzne dziecko". Jest ono w każdym z nas. Siadam pod wierzbą, gdzie w dzieciństwie siadałem, pasłem krowy i czytałem książki. Umiejętność widzenia siebie z przeszłości pozwala docenić wszystko, co nam w życiu umknęło... Często nie chcemy wracać do dzieciństwa... Lecz nie powstaną gałęzie bez korzeni. Warto powrócić do korzeni, aż do stanu embrionalnego.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.