Spotykają się w prywatnym mieszkaniu w centrum Katowic. Kilkanaście osób w średnim wieku, wszyscy pracujący i mocno zabiegani. Przychodzą tu, żeby... posiedzieć w ciszy. A ściślej – żeby medytować.
Wspólne medytacje wymyśliła Anna. Głównie po to, żeby zmusić samą siebie do regularnej praktyki. Jej kilkoro znajomych medytowało od lat. Stali się spokojni i mniej zestresowani. A także – zdrowsi. Anna też tak chciała. Jednak medytacja ma swoje wymagania – trzeba znaleźć na nią czas. Najlepiej codziennie. I wyłączyć wtedy tę nieustającą gonitwę myśli, ciągłe analizowanie, ocenianie, planowanie... Dziś nie tylko nie wyobraża sobie dnia bez choćby 10-minutowej medytacji, ale też potrafi poświęcić cały wieczór na ćwiczenie z grupą, którą stworzyła.
Grupa jest nieformalna, zwołana na zasadzie zapraszania znajomych i znajomych znajomych. Jedyny warunek – trzeba przychodzić regularnie. Technik medytacji nikt tu nie uczy. Zresztą każdy rozumie przez nią coś odrobinę innego. Ważne jest, by na pewien czas zupełnie wyłączyć się z aktywności i wsłuchać w siebie. Efekt jest na tyle wymierny, że niemal wszyscy wcielili tę praktykę w swoje codzienne życie.
Medytacja zmienia mózg...
W grupie Anny z rąk do rąk wędruje książka, w której dwóch amerykańskich neurobiologów, Mark Waldman i Andrew Newberg, opisuje swoje badania przeprowadzone z udziałem osób, które modliły się lub medytowały. Przeskanowali oni mózgi modlących się sióstr franciszkanek i zielonoświątkowców oraz medytujących mnichów buddyjskich i ateistów. U wszystkich stwierdzili zmiany w działaniu układu nerwowego.
Pod wpływem medytacji neurony tworzą nowe połączenia, a ciało migdałowate w mózgu, odpowiedzialne między innymi za powstawanie uczucia strachu, wycisza swoje działanie. Harmonizują się procesy w płacie ciemieniowym, kontrolującym poczucie czasu i przestrzeni. W efekcie medytacja likwiduje lęk, łagodzi depresję, wzmacnia poczucie spokoju i zdolność koncentracji. Rozpuszcza stres i przywraca optymizm.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.