Strona 1 z 2
Dwa przeciwieństwa: wysoki, elegancki intelektualista i drobna, seksowna kobietka, wciąż stawiająca tarota. Aktorka Kalina Jędrusik i pisarz Stanisław Dygat byli niezwykłą parą. Kochali się i zdradzali na potęgę. Ale nie mogli żyć bez siebie.
Kalina Jędrusik miała w sobie tyle seksu, co wszystkie inne aktorki z lat 60. razem wzięte... I wiedziała, jak go używać. Dziś pewnie nikt by się nie podniecał wydętymi wargami, piersiami niemal na wierzchu, obcisłymi sukniami z dekoltem do pępka czy do pośladków. Ani paroma kochankami naraz. Ale wtedy, w czasach siermiężnego komunizmu, to było coś niezwykle wyzywającego...
Nie darmo towarzysz Gomułka, I sekretarz PZPR, rozwalił telewizor na widok grzesznej Kaliny. Gdyby jeszcze wiedział, że razem z mężem tworzy trójkąty, czyli ménage à trois...
Kalina na zawsze zostanie legendą. W sierpniu 1991 r. zabrał ją z tego świata ostry atak astmy. Jej mąż, Staś Dygat – zmarł wcześniej, w 1978 r. – to dla młodego pokolenia pisarz kultowy. Byli parą prawdziwych skandalistów.
Żyli ze sobą i jakby obok siebie, romansując, flirtując i wdając się w krótkotrwałe związki. Łączył ich nie tylko seks... Ale coś o wiele mocniejszego niż szybko kończąca się namiętność. Wielkie, ponadczasowe uczucie pełne spięć i pogodzeń, poświęcenia i wymagań. Pełne też magii i różnych metafizycznych zdarzeń.
Kalina przywiązywała do nich ogromną wagę. Była ogromnie przesądna i wrażliwa na „inne światy". Wszyscy wiedzieli, że np. panicznie bała się cyfry „ siedem". Siódmego dnia miesiąca nie wychodziła z domu, żeby nie przywołać czegoś złego. Nie podpisywała też wtedy żadnych umów czy kontraktów, a swoje wyjazdy koncertowe układała tak, by siódemkę omijać. Jak na ironię zmarła 7 sierpnia (1991 r.).
Podśmiewający się z jej wiary w siły pozazmysłowe, Stanisław Dygat twierdził, że przeżył spotkanie ze... śmiercią. Któregoś wieczoru, gdy siedział przy maszynie do pisania, w drzwiach jego pokoju zjawiła się „piękna czarna prostytutka. Ta, która zjawia się u każdego, prędzej czy później".
Jeśli istnieją jakieś zaświaty, z pewnością oboje się tam spotkali. A teraz patrzą z góry na tych, którzy zostali, kpiąc z nich, jak mieli to w zwyczaju czynić za życia. Kalina wita wszystkich nowo przybyłych, podając im jakieś swoje słynne danie. Uwielbiała bowiem gotować i robiła to świetnie. A potem obgadują anioły. Bo to też była ich ulubiona rozrywka – skrzące się od dowcipu rozmowy o znajomych.
Seksapil i intelekt
W 1955 r. Kalina była początkującą aktorką. Po krakowskiej szkole teatralnej trafiła do Teatru Wybrzeże. Dygat, zawsze wolny strzelec, człowiek na bakier z czasem i obowiązkami, zgodził się – jak kiedyś powiedział, sam nie wiedząc czemu – zostać kierownikiem literackim w tym teatrze. Coś mu kazało podpisać „ten cyrograf".
reklama
Kalina – młodziutka i wolna jak ptak – rozglądała się dopiero w nowym miejscu, szokując erotyzmem, który wprost z niej buchał. Żaden mężczyna nie potrafił przejść obok niej obojętnie. Dygat też zwracał na siebie uwagę. Jak wspominała Agnieszka Osiecka, wyglądał bardzo wytwornie – w marynarce w kratkę, pachnący zagraniczną wodą kolońską. I Kalina zainteresowała się właśnie nim, mimo że był żonaty i miał już dziecko. Różnica wieku – 17 lat – też nie miała dla niej znaczenia. Zakochali się w sobie od razu. To była miłość jak rażenie piorunem. Szybka i mocna.
Wielki przyjaciel Stasia, pisarz Tadeusz Konwicki, zapamiętał początki ich znajomości, bo Dygat zaprosił go do Sopotu. Pisarz mieszkał w schronisku dla aktorów, w „ponurym, ciemnym poniemieckim domu". Przedstawił Konwickiemu „ładną młodą dziewczynę, szczupłą, niewysoką" i powiedział: „to moja nowa żona". Chociaż nie byli wtedy jeszcze po ślubie. Kiedy kilka lat później Dygat i Kalina pobierali się w USC, na Mokotowie, zaprosili Konwickiego na świadka.
Kalina i Staś byli intrygującą parą. Różnili się wszystkim, także fizycznie. Ona drobniutka, z talią jak osa, z włosami do połowy pleców i ogromnymi oczami. On duży, misiowiaty, zwalisty. Kiedy szli razem, Kalina wprost ginęła pod jego ramieniem. Byli wpatrzeni w siebie, niewidzący nikogo dookoła.
Nie ukrywali tego, co ich łączy. Wprost przeciwnie – Dygat wysyłał przyjaciołom telegramy, zawiadamiając o swojej wielkiej życiowej zmianie. Do Gustawa Gottesmana – szefa „Przeglądu Kulturalnego", gdzie pisarz miał stały felieton – napisał: „Przyjeżdzaj natychmiast. Sprawa życia i śmierci". Chodziło o Kalinę. Stanisław Dygat chciał ją przedstawić przyjacielowi.
Wkrótce potem Kalina Jędrusik i Stanisław Dygat przyjechali do Warszawy, gdzie na Mokotowie zamieszkali w dwóch pokojach, w domu przy ulicy Joliot-Curie. Dygat – choć nie znosił rozstań – nie wyobrażał już sobie życia bez Kaliny. Rozwiódł się więc z żoną – aktorką Wiesławą Nawrocką (potem wyjechała do Ameryki). To nie była byle miłostka, tylko właśnie „sprawa życia i śmierci".
Dwuosobowy teatr Kaliny i Stasia Ich dom szybko stał się pierwszym salonem stolicy, gdzie bywało pół warszawki. Wszyscy interesujący i akurat na topie ludzie musieli się tam pojawić. Pisarze, poeci, reżyserzy, aktorzy, sportowcy. Ale mógł też przyjść hydraulik, jeśli akurat się o nim mówiło i miał interesującą osobowość. Wszyscy ci ludzie tworzyli dwór Stasia i Kaliny, grzali się w ich blasku. A niezwykli gospodarze grzali się w blasku gości.
Na kuchence zawsze stał duży gar z jakąś zupą czy bigosem. Każdy mógł nabrać sobie solidną porcję. Kalina często przyjmowała gości, siedząc na łóżku w jakiejś powiewnej szacie. Reżyser Jerzy Markuszewski zauważył kiedyś ze zdumieniem, że miała umalowaną tylko połowę twarzy, tę od strony pokoju. Druga, od ściany, pozostała nietknięta. Po prostu nie chciało się jej zrobić pełnego makijażu.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.