Na samą myśl o chłodzie i lodzie ludziom morsom robi się... ciepło. I radośnie. Bo woda z przerębli nie tylko hartuje, ale jeszcze oblewa falą szczęścia.
Są tacy, którzy przychodzą w każde niedzielne południe nad krakowski zalew Bagry tylko po to, by popatrzeć. Innym na widok ludzi w lodowatej wodzie, w zimowych okolicznościach przyrody, robi się zimno. Bo jeszcze nie wiedzą, że morsowanie... uzależnia.
– Raz wejdziesz i już po tobie. Ja też zwariowałam za pierwszym razem – śmieje się Danuta Kwatera, prezes Krakowskiego Klubu Morsów Kaloryfer. Właśnie przygotowuje się do wejścia do wody, po szyję. Wraz z kilkudziesięcioma innymi „wariatami".
Śnieg za kołnierzem
– Człowiek wchodzi do wody i jest mu zimno. Ale wychodzi rozgrzany i cieszy się jak dziecko – potwierdza Robert Rojek, specjalista od termowizji przemysłowej. Morsuje od 12 lat. Za pierwszym razem poczuł się, jakby wrócił do dzieciństwa. Do czasów, gdy w trzaskające mrozy spędzał ferie u swoich dziadków, na wsi. Gdy tarzał się w śniegu, toczył z kolegami wojnę na śnieżki, był przemarznięty i beztroski. Tylko dziadkowie martwili się, że ciągle ma śnieg za kołnierzem.
– Dzieci zimę kochają. Dopiero jako dorośli stajemy się ciepłolubni i wygodni – zauważa Robert. I on pewnie by w końcu zaszył się w jakimś ciepłych kącie, gdyby w internecie nie trafił na morsów. Gdy poznał ich w realu, zrozumiał, że musi dołączyć do tej drużyny.
Niemowlę na mrozie
Pierwsi mrozoodporni, jak czasem nazywa się morsów, pojawili się w Polsce jeszcze w latach 70. XX w. Dziś krążą wśród nich anegdoty z tamtych czasów. Np. ta o pewnym morsie, komendancie straży pożarnej z Kaszub, do którego zadzwonili jacyś notable z żądaniem, by natychmiast zabronił morsowania swoim pracownikom. Otóż pan sprzątający plażę poprosił o zwolnienie z pracy, bo nie mógł patrzeć, jak ludzie robią sobie krzywdę, wchodząc do lodowatego morza.
Albo ta, jak lokatorzy jednego z gdańskich osiedli donieśli na milicję, że na jednym z balkonów mężczyzna wystawia na mróz niemowlę! Kiedy milicjanci zapukali do drzwi „sadysty", znaleźli w mieszkaniu smacznie śpiącego chłopca. Jego tata grzecznie wytłumaczył funkcjonariuszom, że nie maltretuje dziecka, a jedynie uczy je kontaktu z zimnem. Chłopiec, gdy skończył trzy lata, został jednym z najmłodszych morsów. Bo jego tatą jest Aleksander Panow, lekarz, znany specjalista od chorób wewnętrznych, ale też wiceprezes Gdańskiego Klubu Morsów, jeden z prekursorów polskiego morsowania.
To, że niskie temperatury są dla człowieka korzystne, przeczuwano od dawna. Ale twardych na to dowodów dostarczyli niedawno ludzie morsy z krakowskiego Kaloryfera. Najpierw pan Emil, który do morsów trafił bardzo schorowany. Przez całe życie był spawaczem, pracował w ekstremalnych warunkach, co odbiło się na jego zdrowiu. A dziś kondycji mógłby mu pozazdrościć niejeden czterdziestolatek.
Kilka lat temu krakowskimi morsami zainteresowali się naukowcy z Katedry Rehabilitacji Klinicznej Akademii Wychowania Fizycznego w Krakowie. Pobrali od morsów krew do badania. Analizy potwierdziły zbawienny wpływ kąpieli w zimnej wodzie na właściwości reologiczne krwi. Innymi słowy, krew morsów wspaniale dotlenia ich organizmy, poprawiając ich sprawność fizyczną. Teraz badacze postanowili sprawdzić, jak morsowanie wpływa na konkretne schorzenia, np. na cukrzycę, otyłość i niedoczynność tarczycy.
Morsy z Krakowa oddają też krew honorowo, promują transplantologię. I ekologię w ramach corocznego happeningu pod nazwą „Przeciągnij smoka przez Wisłę". Regularnie włączają się w Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Podczas ostatniej taplali się w specjalnie przygotowanych dla nich basenach na Rynku Głównym w Krakowie.
– Było bardzo zimno, ludzie obok nas trzęśli się i tupali. A my czuliśmy się, jak na gorących Hawajach – zapewnia Danuta Kwatera. Bo dla morsów naprawdę im zimniej, tym lepiej. – Mróz jest cudowny, bo wtedy woda jest cieplejsza od powietrza i nas ogrzewa. Jak... kaloryfer – tłumaczy Robert Rojek.
Młoda para i lód
Wśród morsów panuje pełna demokracja. Starzy i młodzi, grubi i chudzi, bogaci i niezamożni, są ze sobą na ty. I lubią być razem. Razem spędzają sylwestra, bywa, że wchodzą do wody w sylwestrowych przebraniach, jeżdżą ze sobą na wakacje. Niektórzy... biorą śluby. Niedawno młoda para morsów wychodząca z kościoła została przez swoich mrozoodpornych współbraci obsypana lodem.
Poza nielicznymi wyjątkami, każdy może zostać morsem. Nie trzeba wielkich przygotowań, umiejętności czy drogiego sprzętu. Najważniejsze są dobre chęci. I dobra rozgrzewka.
Sonia Jelska
fot. Bogdan Krężel
dla zalogowanych użytkowników serwisu.