Film „Jedz, módl się, kochaj" pomógł odnaleźć duchową drogę wielu kobietom. Znalazła ją też, grająca główną rolę, Julia Roberts.
Jestem hinduistką – powiedziała Julia Roberts w wywiadzie dla miesięcznika „Elle". W ustach kogoś, kto do tej pory słowem nie zająknął się o swojej wierze, zabrzmiało to co najmniej obrazoburczo.
Od początku zresztą nie obyło się bez zgrzytów. Oto bowiem nagle pośród ubogich mieszkańców Indii objawiła się osoba z zupełnie innego świata – wielka hollywoodzka gwiazda filmowa. Objawiła się, niestety, dość niefortunnie. Był rok 2009, aktorka kręciła film „Jedz, módl się, kochaj" według bestselleru Elizabeth Gilbert, opowiadający o tym, jak to skołowana życiem Amerykanka, świeżo po rozwodzie, poszukuje wyciszenia w podróży do Włoch, Indii i Indonezji.
Jedną ze scen kręcono w leżącym w pobliżu Delhi aszramie Hari Mandir. Pech albo niefrasobliwość kierownika produkcji i miejscowych władz sprawiły, że w tym samym czasie zaczynał się festiwal Navratri. To jedno z najważniejszych świąt hinduizmu i trwająca dziewięć nocy impreza poświęcona bogini Durdze. Mieszkańcy wiosek z okolicy aszramu tłumnie zgromadzili się więc przed swoją świątynią.
Do środka jednak nie weszli, bo na miejscu zastali Julię Roberts, kawalkadę opancerzonych samochodów, 350 policjantów i ochroniarzy oraz helikopter. „Gwiazda kręci scenę, gwieździe nie wolno przeszkadzać – takie są rozkazy", usłyszeli tubylcy. Trudno się dziwić, że wpadli we wsciekłość i zagrozili nawet szturmem na świątynię, która, jak by nie było, należała do nich.
Wszystko na szczęście rozeszło się po kościach, ale niesmak pozostał, bo do tej pory Julię uważano w Indiach za szczególnie przyjazną temu krajowi i jego kulturze. Wcześniej indyjskie media chwaliły ją, że podczas wizyty w Tadż Mahal miała na czole namalowaną charakterystyczną dla hinduskich kobiet kropkę – bindi.
dla zalogowanych użytkowników serwisu.